Fragment
Wskazówka licznika prędkości weszła na czerwone pole, ale on ani trochę nie zwolnił. Zacisnął zęby i pędził, jakby goniły go diabelskie zastępy, chociaż sam mógł się do nich zaliczać. W mroku rozproszonym ostrym światłem przednich lamp, w ciszy zakłócanej jedynie pracą silnika i szumem wiatru gonił śmierć, która tym razem nie była jego sprzymierzeńcem. Była wrogiem, którego musiał pokonać.
Zaczęło padać. Grube krople zabębniły o szyby i rozgrzaną karoserię i zamieniły się w gęstą kurtynę deszczu. Nawet wtedy mężczyzna nie zwolnił, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z ryzyka, jakie podejmował.
Nie mógł.
Rozpędzony samochód niczym strzała wyprysnął z drogi wijącej się wśród drzew. Ulewa na chwilę zelżała, a w oddali zamajaczył niewyraźny kształt mostu. Dopiero wtedy kierowca zaczął hamować. Bynajmniej nie ze strachu; dostrzegł tego, którego ścigał.
Ciemne niebo rozdarła zygzakowata błyskawica. Nawałnica, dotąd czająca się gdzieś w cieniu, w końcu postanowiła ukazać swe majestatyczne, groźne piękno. Potężny grom przetoczył się przez okolicę, a deszcz znów zaczął rzęsiście padać. Kolejny jaskrawy błysk oświetlił dwóch mężczyzn. Stali oddaleni od siebie o kilka metrów i mierzyli się spojrzeniami. Dwóch niedawnych sojuszników, teraz dwóch zaprzysięgłych wrogów. Jeden z nich zaciskał palce na smukłej szyi kobiety uwięzionej w uścisku. W drugiej dłoni trzymał pistolet, którego lufa wbiła się w skroń ofiary.
Cała trójka zdawała sobie sprawę, że wystarczył ułamek sekundy, aby kula znalazła się u celu, bo oprawcą był rasowy morderca, człowiek niecofający się przed niczym. W jego oczach migotało szaleństwo, usta wykrzywiły się w sardonicznym, pełnym zła uśmiechu. Ten, który mierzył się z nim spojrzeniem, wiedział, że szanse na ocalenie kobiety są znikome. Pamiętał, co powiedział przeciwnik.
– Jeśli ja nie mogę czegoś mieć, nikt inny też nie będzie tego miał.
Mimo to podjął decyzję, by walczyć. Jeśli ona umrze, nic mu nie zostanie.
Słowa były zbędne, bo niczego nie mogły zmienić. Stałyby się jedynie balastem, który mógłby ściągnąć ich na samo dno piekła i stać się impulsem do naciśnięcia spustu. Czas był wrogiem, bo decyzje trzeba było podjąć w ułamku sekundy. Uwięziony w przyspieszonych oddechach, w tysiącach kropli deszczu, w napiętych do granic wytrzymałości mięśniach czekał na wyzwolenie.
Mężczyzna będący niewolnikiem i tego czasu, i tych niewypowiedzianych słów zdał sobie sprawę, że w tej wojnie nie ma sojuszników. Otaczająca go rzeczywistość nie weźmie zakładników i nie nagnie praw fizyki do jego pragnień. Musiał działać, atakować, chronić to, co dla niego było najcenniejsze. Teraz, zaraz, bez planu, z niewielką szansą na powodzenie, bez wahania, aby znaleźć się krok przed śmiercią.
Każda sekunda stała się kadrem z filmu odtwarzanego w zwolnionym tempie. Huk wystrzału zlał się z hukiem gromu. Rozlewająca się plama krwi, którą spłukiwał deszcz. Obezwładniający ból i determinacja, aby dopaść przeciwnika i ocalić własną duszę, póki miał jeszcze na to szansę. Bezwładne kobiece ciało przerzucone przez barierkę i szybujące w dół, prosto w odmęty wzburzonej rzeki. I on sam również podążający tą drogą, mimo iż przeciwnik starał się go powstrzymać.
Chłód wody odrobinę go ocucił, scalił myśli, pomógł skoordynować ruchy. Z góry skazany na porażkę, choć nie potrafił się z nią pogodzić, walczył z rozszalałym żywiołem, ze słabością własnego ciała i z przytłaczającym poczuciem klęski. Walczył o każdy oddech, o każdą sekundę, która mogła zadecydować o wygranej. Walczył dopóty, dopóki jego palce nie zacisnęły się na bezwładnym ramieniu kobiety, którą musiał ocalić za wszelką cenę.
Kiedy wynurzył się ze wzburzonych odmętów rzeki, łapczywie łapiąc oddech, po raz pierwszy zrozumiał coś, co od dawna powinien był wiedzieć.
Walczył o ocalenie własnej duszy.