Fragment
Obiad podano na tarasie, w cieniu, tuż obok kolejnej fontanny, mniejszej niż ta z frontu. Magda prawie niczego nie tknęła, za to dziewczynki próbowały wszystkiego po trochu. Potem one wróciły do domku na drzewie, zabierając ze sobą lalki i misie, a Magda do pokoju, aby wypakować ich bagaże. Zawiesiła swój skromny dobytek w ogromnej garderobie, ze smutkiem myśląc, jak nędznie wyglądał w otoczeniu tego całego luksusu. Nie pozwoliła sobie jednak na rozpacz, na załamanie. Musiała być silna, bo najtrudniejsze jeszcze przed nią.
A może nic z tego nie będzie?
Oby, bo tak byłoby najprościej. Na dodatek Sylwia obiecała, że w takim wypadku też będzie ją chronić. Pewnie nie wierzyła w niepowodzenie, lecz życie potrafiło płatać psikusy.
Ktoś zapukał, a Magda ocknęła się z zamyślenia.
– Proszę!
Do środka weszła pokojówka, bo chyba tak należało ją nazwać.
– Przyjechał pan Daniel. Chce panią poznać i prosi na taras.
– Pan Daniel? – W pierwszym momencie Magda nie wiedziała, o kogo chodzi. – Ach! Ten Daniel! Dobrze, za pięć minut zejdę na dół. Dziewczynki nadal bawią się w ogrodzie?
– Tak. Obiecałam im, że zjedzą podwieczorek w domku na drzewie.
– Dziękuję. – Magda pomyślała, że polubi tę kobietę. Wydawała się niezwykle sympatyczną osobą. – Jeszcze tylko odwiedzę łazienkę i już idę.
Weszła do lśniącego dyskretnym blaskiem pomieszczenia i oparłszy dłonie o rant umywalki, zapatrzyła się w lustro. W końcu poprawiła wzburzone włosy, lekko przypudrowała nos i pomyślała, że jest gotowa. Gotowa na poznanie ojca swego przyszłego dziecka.
– Jakie to wszystko dziwne. – Pokręciła głową w zadumie. Po czym odetchnąwszy, ruszyła na spotkanie przeznaczeniu.
Mężczyzna siedział na tarasie, wygodnie rozparty w fotelu. Ubrany był nienagannie, w doskonale skrojony grafitowy garnitur, bladoniebieską koszulę, dopasowany do całości krawat i buty wypolerowane na wysoki połysk. Ciemne włosy, modnie obcięte, miał zaczesane pod górę. W szczupłej twarzy, z elegancko przystrzyżonym zarostem, nie było nic charakterystycznego. Za to oczy… Ich zewnętrzne kąciki lekko opadały. Nad nimi znajdowały się wyraźnie zarysowane brwi. Tęczówki miały kolor idealnego błękitu, lecz nie był to błękit letniego nieba, a raczej odcień sopla lodu. Chłód, lekceważenie, obojętność. Tylko to było w nich widać.
– Dzień dobry – przywitała się, z trudem powstrzymując dygnięcie. – Jestem Magdalena.
Co mnie to obchodzi, powiedziała jego mina.
– Tak więc ty jesteś tą kobietą? – Niby całkiem zwyczajne słowa, ale ileż w nich było pogardy! Magda mimowolnie się zarumieniła.
– Ja – potwierdziła, nie widząc sensu w dociekaniu, co miał na myśli, mówiąc „tą kobietą”.
– Niezła jesteś – mruknął jakby sam do siebie, mrużąc oczy i popijając whisky. – To dobrze, nie chciałbym brzydkiego dziecka.
O ile Sylwię nazywała w duchu suką, o tyle tego tutaj bez zastanowienia mogła nazwać sukinsynem. Przystojnym, seksownym draniem, bez odrobiny cieplejszych uczuć. Boże! Jak oni oboje idealnie do siebie pasowali! I to im miała zostawić swoje dziecko?! W co ja się wkopałam, pomyślała z rozpaczą Magda, nerwowo wyłamując palce. Stała przed mężczyzną, niczym wyrwana do odpowiedzi uczennica, która w głowie miała jedynie pustkę. Nawet nie raczył zaproponować jej, aby usiadła.
– Obróć się, tył też chciałbym sobie obejrzeć.
– Nie jestem klaczą wystawową! – Zawrzała złością.
– Kupiłem twoje ciało na okres dziewięciu miesięcy – oznajmił chłodno, ani trochę niewzruszony jej gniewem.
– Tak? Czyli co jeszcze mamy w planach? – spytała szyderczo. – Chłostę? Tortury? Seks?
– Seks? – podchwycił ostatnie, wrednie się uśmiechając. – Może zamiast zapłodnienia in vitro zrobimy to w tradycyjny sposób?
– Nie! – warknęła. – Umowa tego nie obejmuje.
– Wystarczy aneks. I oczywiście dopłacę.
Nagle dotarło do niej znaczenie wypowiedzianych przez niego słów. Chciał dopłacić za seks z nią? On?!
– Nie – zaprzeczyła, chociaż tym razem spokojnie. – Pozostańmy przy umowie, którą zawarliśmy.
– Tak, pozostańmy – odparł, po raz kolejny lustrując ją bacznym, nieco lekceważącym spojrzeniem. Odpowiedziała tym samym, starając się jak najlepiej wczuć w rolę. – Badania wypadły pozytywnie. Pojutrze zabieg.
Znów wytrącił ją z równowagi. Magda pobladła i tym razem usiadła bez zastanowienia na stojącym w pobliżu fotelu.
– Pojutrze?
– Im szybciej, tym lepiej.
– A jeśli się nie uda?
– W umowie była mowa o trzech próbach. Do tylu jesteś zobowiązana i za tyle ci zapłacimy.
Drań! Czy on musiał akcentować na każdym kroku, jak wielką rolę w tym wszystkim odgrywały pieniądze?
– Nie o to mi chodzi – odpowiedziała cichym, pełnym tłumionej złości głosem.
– Nie? Czyli rodzenie innym dzieci to twoje hobby?
– Twoja… Pani Sylwia obiecała pomoc w konflikcie z moją teściową. Ona chce odebrać mi córki. To głównie dlatego się zgodziłam.
– Ale pieniądze weźmiesz? – Spojrzał na nią chytrze.
– Wezmę – przyznała z niechęcią. – To także część umowy.
– Tak. Z pewnością to część umowy – powtórzył szyderczo. Potem wstał, odkładając pustą szklaneczkę po drinku. – Przyjechałem na trzy dni, żeby sprawdzić, co z ciebie za jedna. W końcu połowa genów mojego dziecka będzie pochodziła od ciebie.
– Trzy dni? Mimo wszystko to trochę mało. – Uśmiechnęła się lekko.
– Wystarczająco. Idę się przebrać. Zjemy razem kolację. Bez twoich dzieci.
Nie prosił. Żądał. W zasadzie nie było nic złego w takiej stanowczości, ale jego była podszyta lekceważeniem i pogardą. Bez dzieci? Magda zmrużyła oczy. Nie wiadomo skąd napłynęło poczucie zagrożenia. I tylko to, bo ten mężczyzna kompletnie nie był w jej typie. Magda zawsze mówiła o swych decyzjach, że kupuje oczyma, ale wybiera sercem. Tak, był przystojny, zamożny i seksowny, lecz to wszystko nie miało dla niej znaczenia wobec jego cynizmu, zadufania w sobie i egoizmu. Chce kolacji z nią? Zgoda. Dostanie, ale tylko to. I dziecko. Poczuła niepokojący skurcz żołądka. Nie wiadomo, który to już raz pomyślała, że ta umowa była zła i gdyby miała jakikolwiek wybór, to zabrałaby dziewczynki i uciekła stąd szybciej, niż się pojawiła.