Poniżej fragment ebooka – cały dostępny jest w zakupie.
– W wielkim ponurym zamczysku mieszkała piękna księżniczka, o oczach jak błękitne niezabudki, kruczych włosach i malinowych ustach. Każdego dnia wchodziła na wysoką wieżę, aby wypatrywać wybawienia, lecz na próżno, bowiem nikt nie wiedział o klątwie, która na niej ciążyła. Gdy zachodzące słońce oświetlało jej twarz, po policzkach spływały łzy i kapiąc na zimne mury, zamieniały się w lodowe kwiaty. Potem wracała do swego więzienia i tylko nadzieja na jutrzejszy dzień dodawała jej sił. Nie miała zresztą wyboru, była bowiem więźniem pomiędzy dwoma światami. Mogła tylko czekać, aż pojawi się ktoś, kto zdejmie z niej klątwę, ktoś, kto dojrzy w jej oczach nie tylko zło, ale i niezmierzony smutek. Mijały lata, potem całe stulecia, a jej cierpienie było tak wielkie, że wyparło wszelkie myśli o zemście, całą nienawiść. Las lodowych kwiatów otaczał zamek i w blasku zachodzącego słońca lśnił krwistą czerwienią. Przepowiednia mówiła, że gdy na murach zamku zalśni srebrem w promieniach słońca lodowy kwiat, wtedy klątwa zostanie zdjęta. Jednak wszyscy omijali ponure gmaszysko i księżniczka zaczęła tracić już nadzieję… – Blask ognia płonącego w kominku rozświetlał twarze słuchaczy, podczas gdy ja snułam swą opowieść. Kiedy umilkłam, westchnęłam cicho i sięgnęłam po kubek z grzanym winem.
– To koniec? – spytał ktoś z niedowierzaniem. – Nie dość, że krótkie, to dziwnie zaskakujący morał ma ta bajka.
– To nie bajka – dałam ostrożnie łyk i zapatrzyłam się w migoczący ogień. – To legenda. Wielu przysięga, że sporo w niej prawdy. I księżniczka pochodzi z rasy demonów.
– Demony nie istnieją – skrzywił się chłopak zajmujący miejsce najbliżej kominka. Oświadczył to z przekonaniem, jakie można mieć w wieku, gdzie człowiek wydaje się sam sobie najmądrzejszy na świecie. Zresztą większość moich słuchaczy była ode mnie młodsza o ponad dziesięć lat. Młodzież, która w chłodne wieczory zbierała się, by wysłuchać opowieści. Ja jedna, choć dawno osiągnęłam dogodny wiek do zamążpójścia, pozostawałam samotna. Trochę z wyboru, w większej części z konieczności, bo tak zadecydował za mnie los.
Nasza wioska przycupnęła na skraju wielkiej i niezmierzonej puszczy. Ostatni przyczółek cywilizacji. Dalej rosły jedynie lasy, aż do miejsca, gdzie ku niebu strzelały wysokie góry o ostrych wierzchołkach. Widywaliśmy je codziennie, majaczące na horyzoncie, odległe, obce i groźne. Wszystkie domy w wiosce, z wyjątkiem tego, w którym mieszkałam, miały okna wychodzące na trzy strony świata, nigdy na czwartą, tę gdzie widać było góry. Była to niewielka chatka, której wejście było skierowane wprost na ponury las. Stała lekko na uboczu, jak samotny strażnik od wieków pilnujący, aby nikt ani nic, nie mogło zagrozić mieszkańcom wioski. Lecz powód dlaczego akurat ten domek został postawiony w ten sposób, dawno został już zapomniany. Jeszcze kilka lat temu mieszkała tutaj wiekowa staruszka o srebrzystych włosach i oczach, które pomimo jej podeszłego wieku, lśniły w pomarszczonej twarzy jak dwie błękitne gwiazdy. Później stał samotny i tylko wiatr odwiedzał go od czasu do czasu, w ponure, deszczowe dni. A pół roku temu to ja zostałam jego właścicielką. Przyznam, że na początku czułam jedynie strach. Mówiono, że staruszka nie do końca była czystej krwi człowiekiem, a jej ród związany był z czymś przerażającym i strasznym, co czaiło się w głębi tajemniczego lasu. Czasem niektórzy z mieszkańców spoglądali z niepokojem w stronę opuszczonego domostwa, jak na bramę bez klucznika, który strzegł ich przed odwiecznym wrogiem, a teraz pozostawił samych sobie. Ale ponieważ mieli wiele innych, bardziej przyziemnych problemów, prędko o tym zapominali. Tylko dzieci snuły fantazje na temat zakazanego miejsca, do którego od najwcześniejszego dzieciństwa zakazywano im się zbliżać. Było to wpojone tak głęboko w ich świadomość, że nawet nie ośmieliły się pomyśleć o szalonej wyprawie. Bo to co czaiło się w głębi ogromnej puszczy miało być gorsze niż zwykła śmierć.
Za to bardzo chętnie udawano się w przeciwnym kierunku, do najbliższego miasteczka, nad którym królował zamek tamtejszego lorda. Na jarmark, na różnorakie święta i wiece, a czasami całkiem bez powodu, byle tylko zakosztować innej atmosfery. Nasza wioska bowiem, była dość ponurym miejscem. Zapomnianym przez bogów, zapomnianym przez ludzi, za wyjątkiem tych, mieszkających tutaj od niepamiętnych czasów.
Mojemu urodzeniu nie towarzyszyły żadne nadzwyczajne wydarzenia. Ot, niemowlę jakich wiele. Jeszcze jedno, które trzeba było wykarmić i dbać by przeżyło każdą, coraz mroźniejszą zimę. Tylko imię dano mi niezwykłe. Dadae. Lubiłam je, bo było jedyną rzeczą, jaka wyróżniała mnie z tłumu panien zamieszkujących naszą wioskę. Chociaż nie, było coś jeszcze. Jako dziecko opowiadałam o dziwnych stworach, które zamieszkiwały moją ukochaną łąkę i otwarcie się dziwiłam, że inni nie widzą ciekawskich oczu spoglądających na wioskę z lasu. Ludzie najpierw słuchali mnie z rosnącym przerażeniem, trwożliwie zerkając na szumiącą puszczę. Z biegiem czasu uznano, że mam nie po kolei w głowie i za plecami podśmiechiwano się z tych opowieści. Początkowo z oburzeniem broniłam swoich słów, potem mówiłam już o tym coraz mniej i mniej, aż w końcu całkiem zamilkłam. Zrozumiałam, że nie powinnam się dzielić tą wiedzą. Ale niejedną chwilę spędziłam, w niemym podziwie oglądając nocne szaleństwa, ucztujących na kwiecistych łąkach elfów. Ponieważ mali ludzie tak bardzo byli pewni swej niewidzialności, wcale się nie ukrywali i nawet zbytnio nie zwracali uwagi na wpatrującą się w nich dziewczynkę. Jednorożce zerkały na mnie z ciekawością zza ogromnych i poplątanych konarów lasu, a ja odpowiadała im równie ciekawskim spojrzeniem. Wtedy potrząsały grzywami i znikały w mroku, jakby chciały powiedzieć, że powinnam podążyć za nimi. Ale tak długo wpajany lęk był zbyt silny. Często podchodziłam na skraj lasu i delikatnie gładziłam dłonią chropowatą korę drzew, ale nigdy nie odważyłam się choćby wejść w ich cień.
Powoli mijały lata.
Stałam się podlotkiem, a gdy ma się naście lat, wszystko wydaje się możliwe. Nawet to, że najprzystojniejszy, cieszący się szalonym powodzeniem chłopak zwróci kiedyś uwagę na skromną i mądrą dziewczynę, zakochując się od pierwszego wejrzenia i zastanawiając, gdzie dotąd miał oczy. Jednak ze mną nikt nigdy nie wiązał żadnych planów. Ot, jeszcze jedna cichutka i niepozorna panna, z którą nawet nie warto rozmawiać, bo zaraz zaczyna się czerwienić i jąkać. W moich marzeniach Avel codziennie wyznawał płomienną miłość. Jednak nie ośmieliłabym się o tym opowiedzieć nikomu, choć słałam wybrankowi rozmarzone i rozkochane spojrzenia, których on nigdy nie zauważał. Był zbyt zajęty flirtowaniem z innymi dziewczętami. Potem wybrał jedną z nich i we wsi urządzono huczne weselisko. Mała dziewczynka wyrosła na samotną kobietę, a ze zrujnowanych marzeń zbudowała wysoki mur wokół swego serca. Bolało gdy zerkałam na szczęśliwych nowożeńców, roześmiane dziewczyny i patrzących im w oczy wesołych chłopaków. I w rodzinnym domu zaczęto patrzeć na mnie krzywo – moje rówieśniczki miały już dawno po kilkoro dzieci, tylko ja wciąż byłam samotna.
Dlatego wyprowadziłam się do samotnej chaty. Dlatego częściej spędzałam wieczory w towarzystwie dorastającej młodzieży niż swoich rówieśników. Dlatego dusiłam się w ciasnej atmosferze naszej wioski i z każdym dniem narastało we mnie pragnienie, aby przekroczyć zakazaną granicę i w końcu stąd uciec.
Ogień na kominku dogasał. Goście już dawno wrócili do własnych domów. Wyszłam na zewnątrz i spojrzałam w rozgwieżdżone niebo, na srebrzystą kulę księżyca. Potem odwróciłam się w kierunku, gdzie widać było zarysy ostrych wierzchołków góry. W nocy wyglądały niezwykle groźnie, majestatycznie i… fascynująco! Patrzyłam na nie, czując piekące pod powiekami łzy i właśnie wtedy podjęłam decyzję. Nie mogłam dłużej czekać, pozwalając aby życie przeciekało mi przez palce. W wiosce uznawana byłam za odludka, z którym mało kto chciał się zadawać. Byłam też zbyt nieśmiała, aby ruszyć w świat, zobaczyć te wszystkie wspaniałości, o których opowiadali ludzie z naszej wioski, od czasu do czasu odwiedzający pobliskie miasteczko, z górującym nad nim zamkiem lorda. Miałam tylko jedno wyjście. Zakazany las i te góry, które tak złowrogo majaczyły na horyzoncie.
Patrząc na widok rozciągający się przed moimi oczyma, po raz pierwszy pomyślałam, że już czas.
Za spokojem spakowałam węzełek, ubrałam się po męsku, aby było mi łatwiej podróżować i ze ściśniętym gardłem czekałam, aż do świtu.
Nie oglądałam się za siebie. Nikogo nie powiadomiłam o swoich planach. Z podziwem spojrzałam na ogromne drzewa, wymalowane złotem i czerwienią przez nadchodzącą jesień. A potem weszłam pomiędzy nie, z bijącym trwogą sercem, ze ściśniętym gardłem.