fragment
Rozdział pierwszy
Żyła 30 lat. Nikogo nie kochała. Samotny wilk.
Tak, zdaniem Majki, brzmiałby napis na jej grobie, gdyby nagle umarła. Sądziła, że nie zależy na niej nikomu. Może poza rodzicami, ale ich naturalnym odruchem, jest miłość do własnych dzieci. Nie mieli na to wpływu, więc i nie o takiej miłości, myślała tego czarnego dnia, Maja.
Miała ochotę umrzeć, a właściwie strzelić sobie w łeb, ale zacznijmy opowieść o niej, od początku.
Maja mogła się poszczycić wykonywaniem względnie ciekawej pracy, dzięki której dane jej było pozwolić sobie na w miarę wygodne życie. Opłacenie mieszkania, jedzenia, fryzjera, oraz kosmetyczki i zawsze jeszcze coś udało się odłożyć na zagraniczne wakacje. Nie było łatwo być singielką. Niezamężna, bez rodziny na utrzymaniu. Miała przykładowo kłopot, z zaciągnięciem kredytu. Gdyby chociaż była rozwódką, inaczej patrzono by również na jej CV.
Wychowana w wielodzietnej rodzinie, otrzymała gruntowne wykształcenie. Miała tytuł magistra w papierach i brak narzeczonego na stanie i w planach.
Nie znosiła dzieci i wcale tego nie ukrywała. Rozwrzeszczani mali ludzie brzydzili ją od zawsze. Odwracała wzrok od obsmarkanych dziecięcych twarzy, drących się w niebogłosy, bo czegoś chcą. Zazwyczaj chodziło o coś przyziemnego, jak jedzenie i nie raz dziwiła ją obserwacja podobnego zjawiska w sklepie, czy restauracji. Faktem jest, że zaczęła unikać miejsc, w których zmęczone i zaniedbane zazwyczaj matki robiły zakupy, użerając się z uciekającym jej maluchem. Zgrzane i spocone, lub zestresowane i nerwowe, za każdym razem pragnące zejść ludziom z oczu, uciec poza zasięg ciekawskich spojrzeń.
Nie jej pisane było bycie matką i wiedziała o tym od zawsze. Nigdy nie poczuła ukłucia tego osławionego instynktu macierzyńskiego, nie zaczęło jej mocniej bić serce, na widok wózka z niemowlęciem. Nie raz zastanawiała się, co by było, gdyby miała swoje własne dziecko. Może wtedy poczułaby coś głębszego?
Jednego była absolutnie pewna – nie chciała stać się matką i uważała, że nie nadaje się na nią. Tak zwyczajnie i wbrew regułom, była całkowicie inna, niż reszta rodziny.
Dwie siostry, obie zamężne i spełniające się w byciu matkami i żonami. Rozumiała to, nigdy nie zakpiła z żadnej. Choroby dziecięce, omawianie kolejnych etapów rozwoju fizycznego i psychicznego dziatwy, odżywianie i usypianie, oto tematy, które całkowicie pochłaniały je przy każdym spotkaniu. Majka uciekała z miejsca ich pogaduch, byle zejść z linii strzału, gdzie amunicją były opisy rzadkich kupek, wzdęć i przepisów kulinarnych, składających się ze zmiksowanych warzyw i mięsa królików z ekologicznych gospodarstw. Majka przyjmowała możliwość, że można kochać bycie rodzicem, obsługiwanie męża, dbanie o domek z ogródkiem i realizować się w polowaniu na zdrową żywność, a nawet zrobić z tego swoją osobistą religię. Podziwiała takie kobiety za cierpliwość do swojej rodziny, bo dzięki nim przecież istniała rasa ludzka.
Zdawała sobie jednak sprawę z faktu, że ona sama, nie jest stworzona do egzystowania w stadzie. Majka najlepiej czuła się sama z sobą. Może jeszcze z kwiatami, które były jej hobby.
Wyhodowanie rośliny od ziarenka fascynowało ją, toteż każdy z parapetów w mieszkaniu pokryła doniczkami. Tak właściwie to te parapety, ich szerokość i nasłonecznienie, były głównym atutem mieszkania. Bliskość parku była kolejnym. Od pięciu lat miała psa Jajnika, starego, bezzębnego już, z odzysku. Z bielmem na oku, przerośniętymi pazurami na końcu krótkich, powykrzywianych łapek i z lekko łysiejącym karkiem, był najbrzydszym, a przez to i najsłodszym, w jej mniemaniu, psem pod słońcem. Inteligentny, zrównoważony, z mnóstwem nawyków, jak przystało na jedenastoletniego psiego seniora.
– Zośka. – Majka warknęła w telefon. – Muszę się z kimś schlać. Oblać moją trzydziestkę i opłakać byłą pracę.
– Straciłaś pracę?! – Od lat nie bawiły się w uprzejmości i od pierwszego słowa przechodziły do rzeczy. – Sprzedam Majtka mamie i przyjadę do ciebie. Coś przywieźć?
– Siebie i wódkę. Jedzenie zamówię.
– To do wieczora. – I rozłączyła się.
– Wszystkiego najlepszego! – Zośka ucałowała ją, celując w oko. Już po pierwszym drinku zaczynał plątać się jej język. – Jak mogli wyrzucić akurat ciebie?
Kolejną szklaneczkę Majka rozrzedziła sokiem, zmniejszając ilość alkoholu. Wiedziała, że jeśli chce wygadać się przyjaciółce, to musi uważać, by ta zbyt szybko nie piła. W przeciwnym razie, za godzinę, będzie jej trzymała włosy, by te nie umoczyły się w toalecie.
– Zapytałam o to i powiem ci, że uważałam swojego byłego szefa, za bardziej inteligentnego człowieka. Umotywował zwolnienie mnie tym, że nie mam rodziny, kredytów, więc wyrządzi mi tym mniejsze zło.
– A ten nowy? – Zośka poderwała się, zaczęła przechadzać po pokoju.
Jajnik uniósł łeb, spojrzał na nią, po czym z sapnięciem opadł z powrotem na kanapę.
– A ten nowy jest synem jego kolegi, więc sama rozumiesz.
Do swojej szklaneczki, Majka dolała kolejną porcję wódki. Miała mocną głowę i od zawsze potrafiła przepić wszystkie swoje koleżanki, a i niejednego mężczyznę.
– No tak. – Zośka usiadła, sięgnęła po szklankę. – Krowę ofiarną z ciebie zrobił.
– Coś w tym rodzaju – mruknęła, starając się wymacać, wibrujący w torebce telefon. – Ki czort o tej porze? – Zamarła z aparatem w wyciągniętej dłoni. Dzwoniła mama, więc musiało się coś stać. Kto jak kto, ale ona jedna trzymała się zasady, nie niepokojenia ludzi po dwudziestej. Cała masa czarnych myśli przemknęła przez głowę Majki, włącznie ze śmiercią taty. Przeciągnęła ikonkę zielonej słuchawki palcem i uniosła aparat do ucha. – Halo.
– Witaj, Maju. – Już po tonie powitania wyczuwała, że coś jest nie tak. – Wpadniesz do nas jutro?
– A co się stało? – Niepokoiło ją to, że matka nie odpowiedziała na pytanie, nie naświetliła sprawy choć odrobinę od razu, przez telefon.
– Nic takiego, wszyscy zdrowi. – Wyglądało na to, że nic z niej nie wyciągnie. – Bądź rano, a teraz baw się dobrze i dobranoc. Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin – dodała, po czym przerwała połączenie.
– Kurwa mać! – Majka rzuciła telefon na kanapę, patrząc na aparat ze wstrętem. – Ciekawe, jaki news przekażą mi oni. Może mnie wydziedziczają, jako wyrzutka społeczeństwa i przez bezużyteczność, bo nie chcę przedłużać ciągłości rodu?
– Co ty pierniczysz? – Zośka ze śmiechem machnęła ręką, rozlewając przy okazji część zawartości szklanki. Zalała przód bluzki, ale była zbytnio zaaferowana okazywaniem entuzjazmu i wstawiona, by zwracać uwagę na takie szczegóły. – Zawsze możesz się przydać jako pielęgniarka, gdy już będą przykuci do wózków inwalidzkich.
– Dzięki, idiotko. – Ze stęknięciem sięgnęła po telefon. – Właśnie takich słów pocieszenia mi było trzeba. Opieka nad kilku dziesięcio kilogramowymi dziećmi, stojącymi jedną nogą w grobie. To jaką pizzę chcesz? – Wolała zmienić temat widząc, że Zośka odebrała jej słowa, jako komplement. –Zamówię teraz, póki umiem artykułować nasze potrzeby.
W nocy, w przeciwieństwie do Zośki i mimo wiadra wypitego alkoholu, odpoczywała fatalnie. Zazwyczaj, po wypiciu kilku drinków spała, niczym dziecko. Tego wieczora osuszyła ponad pół litra wysokoprocentowego trunku, a mimo to usypiała przez ponad dwie godziny, przewracając się z boku na bok. Gdy wreszcie zmógł ją sen, zaczęła śnić koszmar. Nie do końca nieprzyjemny, bo było w nim mnóstwo seksu, dusznych oddechów, a nawet orgazm, który obudził Majkę z płytkiego snu. Z tyłu głowy czuła jednak, że ten seks nie prowadził ku niczemu dobremu. Dokładnie pamiętała oszalały pożądaniem wzrok i gniewne pomruki mężczyzny, gwałtownie poruszającego się w niej, unieruchamiającego jej głowę dłońmi, zaglądającego w oczy. Mówił coś w obcym języku, ale nie rozumiała słów. Krzyknął szczytując, chwilę później obudziła się.
Obawiała się ponownego uśnięcia, lecz w końcu przegrała ze zmęczeniem umysłu. Nie śniło jej się już nic.
Rano kac gigant wbił ją w miękki materac. Gdy tylko unosiła głowę nad poduszkę czuła się, jakby ktoś założył jej zbyt ciasny hełm, w dodatku o wadze słonia. Alkohol wchłaniała bezproblemowo, ale z utylizacją szkodliwych substancji, szło jej organizmowi o wiele gorzej.
Po pół godzinie trwania w bezruchu, z językiem przyklejonym do skacowanego podniebienia, zmusiła ciało do siadu, a w końcu do wstania. Powlokła się do kuchni wiedząc, że tam znajdzie lek na swoją słabość. Do dwóch wysokich szklanek nalała wodę z ogórków kiszonych uważając, by warzywo nie wpadło do szklanki. Wycisnęła sok z trzech cytryn i wlała go do kiszonki. Zamieszała i wmawiając sobie, że pije pyszny nektar, wychyliła szklanicę, pochłaniając kwas w kilku łykach. Odstawiła puste naczynie, beknęła donośnie doceniając fakt, że bez skrępowania może zrobić coś tak obleśnego.
Znała scenariusz najbliższej pół godziny. Obudzi Zośkę, a ta będzie się wzbraniać przed wypiciem mikstury, odgrażając się puszczeniem na nią pawia. W końcu jednak skapituluje, wypije i poczuje się o niebo lepiej. Później będzie jej dziękować, a w końcu włączy panikę. Jak zwykle, bo przecież musi utrzymać się w foremce pod tytułem „matka idealna”. Dzień wcześniej zaszalała, więc wyznaczy sobie za to pokutę. Będzie gotowała pięć obiadów równocześnie, w międzyczasie zrobi zakupy, pranie i loda mężowi. Wieczorem padnie na pysk, z poczuciem wypełnionego obowiązku.
Patrząc na Zośkę, Maja utwierdzała się w przekonaniu, że nie potrzebuje stałego związku. Seks lubiła i potrafiła dochować wierność samcowi, z którym w danym czasie tworzyła parę. Niestety, mężczyźni nie czuli się zaspokojeni, mając jedynie ostre rżnięcie w jej wykonaniu. Potrzebowali całej masy dodatkowych stymulatorów. Posiłki podane pod nos, posprzątanie przestrzeni wokół nich, a do kompletu zaokrąglający się brzuch, w nim potomek. Tego dać im nie mogła, bo zwyczajnie nie chciała. Dawniej uważała mężczyzn za inteligentne istoty, które wiedzą, jak siebie oporządzić. Ten mit w głowie Majki padł tuż po ukończeniu przez nią dwudziestego piątego roku życia. Wtedy to doszła do wniosku, że faceci są pasożytami. Zostali tak właśnie wychowani przez kobiety, będące ich matkami. Kolejne pokolenia kontynuowały nieszczęście, powielając schemat.
Majka trwała w postanowieniu bycia kobietą niezależną, ale bez feministycznych zapędów. Lubiła męskie towarzystwo i nie odmawiała tej części populacji prawa do bycia na świecie. Uważała po prostu, że żaden z nich nie był dotąd kompatybilny, nie nadał się na jej partnera.
Zauważyła prawidłowość, że im starsza była ona sama, tym mniej interesujących osobników płci męskiej pozostawało do jej dyspozycji.
Zaczęła rozważać opcje pozostania singielką na zawsze i myśl ta nie napawała jej przerażeniem.
Napisz pierwszą opinię o “Trzydzieści plus”