fragment
Rozdział pierwszy
Wyprowadzała ciosy z impetem. Dotąd korzystała wyłącznie z urządzeń, głównie z bieżni. Dziś jednak potrzebowała czegoś, co wyeksploatuje pokłady wściekłości. Wybrała więc worek treningowy.
Jeden z paznokci, czy właściwie jego żelowa nadbudowa, wyprysnął w bok, odbił się od podłogi.
– Kurwa mać – zaklęła, marszcząc nos. – Taki ładny byłeś, ale się spierdzieliłeś.
Magda. Lat dwadzieścia siedem. Wysoka, długonoga, długowłosa.
Kobieta tuż po rozwodzie. Multum złych emocji bulgoczących w ciele i w duszy.
Małżeństwo – pomyłka.
Wczesny ślub, pod wpływem zauroczenia. Zbagatelizowanie rad rodziny, że zawarcie związku w wieku lat osiemnastu, to zbyt poważny, mało przemyślany krok.
Nie słuchała tak ona, jak i jej były już teraz, mąż. Przecież rodzina i znajomi nie siedzieli młodym w głowach, sercach, duszach. Nie mogli poznać ich myśli i siły miłości, która nimi zawładnęła.
Wiedzieli lepiej. Byli już pełnoletni.
Nie potrzebowali rad. Tak sądzili.
Kościół, biała suknia i welon.
Decyzja podjęta po dwu miesiącach znajomości. Małżeństwo przetrwało dziewięć lat. Miłość wygasła dużo wcześniej, zmieniając się w niechęć, w końcu w nienawiść.
Miało być tak wspaniale. Mieli zdobyć świat. Szczęście było im pisane.
Bez opcji na zły scenariusz. Tylko radość, przeplatana drobnymi zmartwieniami.
Było inaczej. Tak to w życiu zazwyczaj się dzieje.
Drobne konflikty, zaczęły urastać do rangi problemów, nie do pokonania. Większość wynikała z faktu, że Krzysztof nie chciał mieć potomstwa. Uważał bowiem, że zbyt wiele zła jest na świecie, by powoływać nań kolejne istnienie. Mówił, że jeśli inni mają takie pragnienia, to ich zmartwienie. Ich błędne myślenie.
On pragnął spędzać czas tylko z Magdą. Mieli być zapatrzeni w siebie, patrzeć w jednym, wspólnym kierunku. Nikt nie miał im w tym przeszkodzić. W szczególności dziecko.
Z czasem przestali być zapatrzeni w siebie nawzajem. Coraz mniej spraw łączyło, tematów do rozmów zabrakło. Łóżko, czy raczej seks stał się przepaścią, która odrzucała najsilniej. Pożądanie zniknęło. Magda nie pragnęła już Krzysztofa, bo po co? Seks spłycił się do poziomu załatwienia sprawy fizjologicznej. Więź psychiczna prysła niczym bańka mydlana już dawno.
Rozbieżne marzenia pokonały węzeł małżeński. Poluzowały go, w końcu skruszyły.
Świat Magdy legł w gruzach w momencie, gdy Krzysztof oznajmił jej pewnej niedzieli, że odchodzi.
Do kogo? Do innej kobiety.
Młodszej, bardziej mu przychylnej. Takiej, z którą więcej go łączy. Najmocniej potomek, którego ta nosiła pod sercem.
Magda, jakby w twarz dostała.
Lepszym określeniem jednak byłoby takie, że uczucie było podobne do tego, gdy ktoś worek foliowy na głowę założy, odcinając tlen.
Najpierw łzy rozpaczy, ta następnie ewoluowała w złość.
– Pani Magdo. – Osobisty instruktor wyrwał ją z zapętlenia w gorzkich myślach, które odbijały się w mocy uderzeń w worek. – Chce pani palce połamać? Tego sprzętu używa się w ochraniaczach.
– Ma pan rację, panie Dareczku. – Coś słyszała kiedyś o konieczności używania ochraniaczy. – Wkurzona jestem, jak jasny gwint. Musiałam się wyżyć, pobić w coś. Pięć kilometrów na bieżni nie pomogło.
– Rozumiem. – Pokiwał głową, potarł brodę. – Chce pani poboksować jeszcze?
– Bardzo – przyznała z miną niewiniątka, choć bliżej jej było do nastroju morderczyni. – Wolę w to, niż w jakiegoś człowieka. W byłego męża na przykład.
– Dobrze. – Szybka decyzja, pełne zrozumienie dla szalejących emocji klientki. – Podeślę pani Emila. Z ochraniaczami oczywiście – dodał, rugając Magdę wzrokiem . – Do tego momentu nie tyka pani worka! Proszę iść łyknąć wody, odetchnąć. Za pięć minut wrócić.
Uśmiechnęła się walcząc z pokusą, by jeszcze raz przydzwonić w worek.
– Dobrze – mruknęła do siebie pod nosem. – Poczekam, pójdę do garderoby, uzupełnię płyny, później zabiję worek. Jeśli mi się spodoba, to następnym razem przykleję nań zdjęcie facjaty mojego byłego.
Po kilku minutach spokojniejsza i gotowa na zmasakrowanie worka, wróciła do sali.
Godzina poranna, więc siłownia była prawie pusta. Wysoki standard ośrodka sportowego i ceny, jakie tutaj obowiązywały, odstraszał spoconych małolatów.
Lubiła tu przychodzić również dla tego, że ćwicząc nie musiała się obawiać obmacujących ją wścibsko oczu. Instruktorzy porządnie przeszkoleni i uczuleni na nadmierne ambicje swoich uczniów. Gdy tylko podopieczny forsował się zbytnio, przeciążył, dostawał reprymendę, niczym uczniak.
Magda poprawiła czarną, plastikową sprężynkę, którą spięła włosy . Topikiem dokładniej okryła stanik. Od ekspresywnych ruchów, jego obrzeże wystawało z dekoltu.
Czuła, że jest gotowa, na wyrzucenie z siebie złych emocji. W stronę worka treningowego – symbolu eksmęża.
Nie była jednak gotowa na widok, jaki zastała w miejscu, w którym umocowany łańcuchami do sufitu, trwał wałek skóry, wypełniony granulatem. Obok stał mężczyzna. Był odwrócony tyłem do wchodzącej.
Właściciel najkształtniejszego męskiego tyłka, pod Słońcem. – Uśmiechnęła się do siebie w duchu. – Taki tytuł bym mu nadała. Chętnie zobaczyłabym tą dupcię nagą.
Zawiesiła wzrok na pupie i na tej właśnie czynności została przyłapana. Nie zdążyła w porę odwrócić oczu. Wszystko przez myśli, a właściwie porównanie kuperka, z tym samym męskim atrybutem byłego męża. Krzysiek nie miał szans, tego była pewna.
– Ponoć chce pani poboksować. – Tymi słowy zwrócił się właściciel prawie czarnych oczu, kpiarskim wzrokiem obrzucając postać Magdy.
Napisz pierwszą opinię o “Worek treningowy”