Fragment
W Samotnym Lesie nie śpiewały ptaszki, a przez gęste baldachimy drzew, nie przedzierały się złociste promienie zachodzącego słońca. Było tu cicho, ponuro i strasznie. Ale mimo to, Marysia uparcie szła do przodu, lżąc w duchu cały ród wróżkowy. Bal i książę! Jak dorwie tego albo tą, co to wymyślili, to im nogi z dupy powyrywa, obiecała sobie solennie.
Nagle zamarła. Gdzieś z boku rozległo się żałosne wycie.
Wilki!
Nosz kurna, jeszcze tego jej brakowało!
Bez namysłu podkasała kieckę, po czym ostrym sprintem ruszyła w drogę powrotną. Niestety, bardzo szybko zorientowała się, że to właśnie stamtąd dobiega ponure wycie. Należało więc zmienić kierunek i podążyć w głąb Samotnego Lasu. Nie bardzo jej się to spodobało, ale co było robić? Nienawykła do maratonów Marysia bardzo szybko się zadyszała, a tymczasem bestie były coraz bliżej. W końcu zgubiła gdzieś węzełek, podarła pelerynę i nawet zdążyła z ponurą rozpaczą pomyśleć, że trzeba było jednak pojechać na bal.
Wypadła na polanę, a za nią kilka smukłych, srebrzystych cieni. Potknęła się, lecz wcale nie zamierzała tak łatwo się poddać. Chwyciła leżący nieopodal gruby kawałek korzenia, zerwała na równe nogi i wyszczerzyła zęby, a z jej ust wydobył się warkot godny herszta całej tej wilczej bandy. Pierwszy potwór zaatakował, ale z miejsca został potraktowany potężnym ciosem i chwilowo skapitulował, oznajmiając to światu żałosnym skomleniem. Za to Marysia podniesiona na duchu, ruszyła do ataku, który jak wiadomo jest najlepszą obroną.
Zajęta rozdzielaniem razów oraz ekspresyjnym wyrażaniem swych uczuć, czyli wykrzykiwaniem różnego rodzaju inwektyw, nie zauważyła, że na polanie pojawił się ktoś jeszcze.
Mężczyzna przez chwilę przyglądał się rozczochranej, czerwonej na gębie dzieweczce, zastanawiając się, czy powinien udzielić jej pomocy. Gdy sprawie przyłożyła obcasem w wilczy zadek, posyłając nieszczęsne zwierzę aż pomiędzy drzewa, uznał, że lepiej nie będzie na razie się wtrącał. Kto wie, czy i jego tak nie potraktuje? Z zadumą pomacał się po swej męskości, bo już raz miał przyjemność obcowania z rozwścieczoną niewiastą, która za cel swej zemsty obrała jego klejnoty. O raz za dużo, uznał, ogarniając spojrzeniem opustoszałe pole bitwy, na którym pozostała jedynie klnąca jak szewc dziewczyna. Na koniec pogroziła jeszcze pięścią w kierunku uciekającego, skamlącego żałośnie wroga, po czym potężnie dmuchnęła, tak że rozpuszczone w nieładzie włosy, podfrunęły w górę.
– Dam ja wam prześladować niewinne, zbłąkane duszyczki! – Wrzasnęła, po czym z satysfakcją otrzepała dłonie i dopiero wtedy znieruchomiała, dostrzegając obecność nieznajomego.
– No czego się gapisz? – burknęła. – Jesteś jakimś eko oszołomem? Wolałbyś, aby mnie pożarły?
– Nie jestem – odparł z uśmiechem. Dziewczyna, chociaż na początku sprawiła na nim wrażenie istoty niezwykle prostej, wręcz nieokrzesanej, była wyjątkowo urodziwa. Ciemne, połyskujące granatem włosy otaczały twarzyczkę o regularnych, wyrazistych rysach twarzy. Oczy, chociaż mierzyły go teraz wrogim spojrzeniem, były w kolorze nieba przed burzą, rzęsy tak długie, że rzucały cień na szczupłe policzki, a usta… ech! Takie usta chciałoby się całować godzinami, chciałoby się je widzieć, jak obejmują nabrzmiałego członka, jak powoli przesuwając się po nim. Idealne w swym kształcie, w kolorze dojrzałych malin. Szkoda tylko, że tak surowo je zaciskała, patrząc na niego z wyraźną dezaprobatą.
– Jestem Robert, syn leśniczego – przedstawił się, zgrabnie zeskakując z konia.
– Leśniczego? Tutaj? W tym lesie? – Najwyraźniej mu nie dowierzała.
– Ojciec chce mnie ożenić, więc uciekłem – westchnął, a wtedy ona nieoczekiwanie obdarzyła go pełnym współczucia spojrzeniem.
– Mnie chciała hajtnąć macocha – mruknęła, rozglądając się za porzuconym węzełkiem. – Cholerne wilki! Powinnam była mocnej skopać im te futrzaste zadki.
– À propos ślubów, dziś bal. Nie idziesz? – zainteresował się gwałtownie.
– Nie.
– Dlaczego? – zaskoczyła go ta stanowcza odpowiedź.
– A co ja? Klacz wystawowa?
– Sądziłem, że każda dziewczyna w królestwie o tym marzy.
– Myliłeś się. Chyba przepadł na zawsze.
Nie od razu zrozumiał, o czym mówiła.
– Zgubiłaś coś?
– Jakiś ty domyślny – mruknęła posępnie. – Masz coś do jedzenia? Zgłodniałam.
– Może zapolujemy?
– Niby jak?
– Masz zajebisty prawy sierpowy… – Spojrzała na niego uważniej, bo w męskim głosie wyraźnie dawał się słyszeć nieukrywany zachwyt.
– Tak, pewnie – mruknęła, rozglądając się dookoła. – Ale kiepsko biegam. Jak przekonasz ofiarę, żeby zastygła w bezruchu, to może nam się uda.
– Żartowałem – zapewnił pośpiesznie, bo dziewczyna najwyraźniej chciała odwrócić się na pięcie, zamierzając odejść. – Upolowałem tłuściutkiego zająca.
– No i? – Przyjrzała mu się podejrzliwie. – Gdzie ten zając?
– Przy siodle. Siodło na koniu. A koń za tamtym krzakiem – wskazał na miejsce, skąd przyszedł. – Zmierzcha, przyda się dach nad głową. Niedaleko stąd stoi opuszczona chata. Dojedziemy tam w mgnieniu oka.
– Dojedziemy? – Skrzywiła się. Jakoś jej się nie spodobały spojrzenia rzucane przez syna leśniczego. – Wolałabym dojść.
– Zrobi się zupełnie ciemno. Wtedy mogę nie trafić.
Niechętnie, ale uznała słuszność jego argumentów. Po czym na widok rumaka ta niechęć zauważalnie wzrosła.
– Większego nie mieli? – marudziła, podczas gdy Robert zachęcająco poklepał siodło. – Podfrunąć mam czy co?
– Pomogę ci – zaofiarował się z zapałem.
– Jeszcze czego! Jakby miała jakiś pieniek czy coś – zamyśliła się Marysia, rozglądając dookoła. I nagle ją olśniło.
– Na kolana! – rozkazała, wskazując nieco już udeptane miejsce tuż przy końskim boku. – Nie gap się tak, za podnóżek będziesz robił.
– Ja? – Wyraźnie było widać, że ta myśl niezbyt mu się spodobała. – Mówiłem, że pomogę.
– Już ja znam wasze pomogę – mruknęła Marysia, ujmując się pod boki. – No dalej, bo się coraz ciemniej robi.
W pierwszej chwili chciał po prostu wskoczyć na konia i zostawić marudną babę. Rzut oka w dekolt wyraźnie zbyt roszczeniowej panienki, przekonał go, że może warto ubrudzić sobie spodnie. Noc była długa, a chata na odludziu stwarzała spore możliwości. Poczęstuje ją winem z zamorskich krain, co to je tatko zamawiał jedynie na specjalne uczty, efekt murowany. A o poranku niech się baba dalej wścieka.