Fragment
Prolog
Przygniótł ją sobą, napawając się jej delikatnością, wręcz kruchością i bezbronnością. Nie mogła do odepchnąć, nie miała jak zewrzeć ud, by go w siebie nie wpuścić. Nie zamierzał się powstrzymywać, bo robił to, co kochał najbardziej. Łamał jej uległość, wypełniając sobą, wchodząc mocnym pchnięciem w skurczoną z bólu kobiecość. Krzyknęła, załkała, jego zalała ekstatyczna przyjemność. Wsączyła się w uszy wraz z pełnym cierpienia skowytem i rozeszła się po ciele, pulsując w żyłach żywym ogniem, pompowana przez rozszalałe w ekstazie serce.
Czuł, że jest w niebie, że mózg zalewa światło, a dreszcze rozkoszy obejmują każdy z mięśni, napinając go w drodze ku spełnieniu. Drżał na całym ciele. Zaczął jęczeć, dysząc w zlepione od potu włosy dziewczyny, toteż nie od razu zrozumiał, co się dzieje. Najpierw ból przeszył mu prawy bok, jakby ktoś wbił rozpalony sztylet tuż nad biodrem. Krzyknął, znieruchomiał i uniósł się na łokciu. Spojrzał w zalane łzami oczy kobiety, którą tak bardzo lubił brać siłą, zadając ból, czerpiąc z tego przyjemność. Już dawno przestała go prosić o litość wiedząc, że nic tym nie wskóra. Czekała by skończył, by zalał ją sobą i zszedł z niej, zostawiając w spokoju. Nie tym razem. Teraz coś rozdzierało jego ciało, a szaleństwo, które dojrzał jej przekrwionych oczach powiedziało mu wszystko. Wciągnął ją do piekła tam, gdzie sam żył dotąd. Teraz i ona znajdowała się w nim razem z nim. Oboje stali w ogniu, lecz to ona była górą, choć to on właśnie się w nią spuścił i posiadł osłabione ciało.
Uklęknął między jej udami i spojrzał w miejsce, z którego tak dotkliwie promieniował ból. To był biały, obciągnięty emalią drut, gdzieniegdzie poprzetykany plamkami rdzy. Jego koniec wciąż trzymała dziewczyna, reszta niknęła w jego ciele.
– Ty kurwo – wystękał, próbując złapać ją za rękę.
Była szybsza i już po chwili wyciągnęła drut, po czym zamachnęła się i ponownie wbiła go w jego brzuch z całą dostępną siłą. Chciał zareagować, bronić się, może nawet uciec. Nie potrafił się jednak ruszyć, a tylko bezwolnie przyglądał się, jak metal to zatapia się, to wyłania masakrując powłoki brzuszne.
– Giń! – krzyknęła, dźgając go pod kolejnymi kontami, łkając gardłowo, dysząc, to zanosząc się histerycznym śmiechem. – Umieraj, ludzka gnido!
Głos dziewczyny go ocucił. Zamachnął się, by odtrącić jej rękę, w wyniku czego stracił równowagę. Opadł na nią, udało mu się objąć jej przedramię palcami, zacisnąć na nim swoje. Usłyszał chrupnięcie, cichy trzask, jakby krucha gałąź się pod nim złamała. To była kość jej ręki, osłabiona wycieńczającymi miesiącami życia w uwięzi.
Rozdział 1
Złuzenia
Piotr siedział przed ekranem komputera i tępo wpatrywał się w monitor. Patrzył na skrzynkę, w której czekały na niego maile od zleceniodawców. Wiedział, co w nich znajdzie. Oferty przygotowania dowodów zdrady kobiet, czyli to, czym zajmował się dotąd.
Czy będę w stanie to robić? – Upił łyk zimnej już kawy, ze zmarszczonym czołem patrząc na nieotwarte wiadomości i stojące za nimi losy ludzi. – A może właśnie powinienem!
– Jak to mówią – klin klinem – mruknął, najeżdżając kursorem na pierwszy mail.
Poczuł cień nadziei, że możliwy jest jeszcze powrót do tego, co było. Uporządkowanego życia, sprzed spotkania Marty. Przed skrzywdzeniem jej i uratowaniem, w końcu zabiciem tego skurwiela – Maksa.
To, że nie poczuł wyrzutów sumienia po zabójstwie, utwierdziło go we własnej nienormalności. Nie czuł nic, poza ulgą, że udało mu się uratować dziewczynę. I tym, że mimo ogromnego wysiłku, nie potrafił o niej nie myśleć.
– Nie myśl o różowym słoniu? – parsknął, wstając. – Jasne!
Wiedział, że im bardziej będzie się starał wyrzucić ją z głowy, tym intensywniej będzie mu ona krążyła w myślach. Skoro tak, to zrobi coś, co zaćmi mu myślenie o dziewczynie. Przyjmie zlecenie, dowie się wszystkiego o żonie klienta, uprowadzi ją, przeleci i nagra jej gotowość do seksu.
– Klin klinem – mruczał pod nosem, otwierając lodówkę.
Nadszedł czas lekkiego posiłku, później kilku godzin pracy, po których poćwiczy, by po kolejnym posiłku wrócić do pracy. Wszystko według starego, utartego planu. Bez odstępstw i niepotrzebnych emocji. Tych, od których odgrodził się murem, w którym Marta wydłubała dziurkę i zaglądała przez nią w jego umysł.
– Zakleję tą dziurkę i pogrubię zasieki. – Wbił dwa jajka do kubka, dolał trochę mleka, dodał szczyptę soli i rozmieszał je widelcem. – Może nawet wykopię fosę.
Nie podobał mu się ciągły rozedrgany niepokój, który towarzyszył mu od momentu spotkania dziewczyny. Od czasu, gdy wtedy w pociągu po raz pierwszy w życiu postanowił złamać własne zasady i uprowadził ją.
– Nigdy więcej! – Wylał jajka na rozgrzaną patelnię, zaczął je mieszać, kreśląc drewnianą łyżką powolne kółka, w końcu ósemki. – Żadnych odstępstw od planu.
Jak to mówią – chcesz rozśmieszyć Boga? Opowiedz mu o swoich planach.
***
– Nie idziesz dzisiaj do pracy? – Marta zwróciła się do Tadka, który o tej porze zazwyczaj wychodził na nocną zmianę.
– Nie, dzisiaj mam inne plany. – Uśmiechnął się nieśmiało, jakby krępując się wyjawić wielką, ale też wstydliwą tajemnicę.
– O? – Ostrożnie wyraziła zaciekawienie.
Nie chciała naciskać, tym bardziej, że sama okłamywała go nie raz, nie mówiąc już o ukrywaniu prawdy. Szczególnie w ostatnich czasach. Będzie chciał, to powie. Widać nie miał jednak takiego zamiaru, bo dopił herbatę, umył kubek, odstawił go na suszarkę, po czym rzucając krótkie „Cześć”, wyszedł z kuchni. Po kolejnych pięciu minutach usłyszała zamykające się drzwi wejściowe, po czym w mieszkaniu zapadła cisza.
Marta miała nadzieję, że Tadeusz nie ukrywa niczego niepokojącego, że nie wplątał się w jakąś głupotę. Nie podejrzewała go o to, bo Tadek nie był takim typem człowieka. To pod jej wpływem robił to, do czego go nakłoniła, a co było niezgodne z prawem i społecznymi zasadami moralnymi.
– I co teraz? – Nagła myśl zaskoczyła ją oczywistością.
Zemściła się, Maks nie żył, nie miała już po co ćwiczyć ogłuszania mężczyzn. Co za tym idzie, nie było powodu, by polowała na frajerów.
– Frajerów – mruknęła pod nosem, włączając czajnik, zdejmując kubek z haczyka zawieszonego na ścianie. – To ja wyszłam na frajerkę, dając się podejść.
Czajnik pstryknął, oznajmiając gotowość wrzątku do wlania do kubka. Szum gotującej się wody ucichł i jedynym, co dało się teraz słyszeć, były dobiegające zza ściany odgłosy rozmów. Cichutkie, stłumione, choć zapewne mówiono dosyć głośno. W mieszkaniu Marty słychać było tylko szum freonu w cienkich rurkach lodówki, ich bulgotanie, niczym w jelitach żywego stworzenia. Na szczęście to skojarzenie nie powstało w myślach Marty. Od niego krok tylko dzielił ją od wspomnienia wydarzeń w piwnicy i tego, co spotkało nieznajomą kobietę.
– Wszystko przez ciebie – westchnęła, patrząc niewidzącym wzrokiem w dal za oknem. – I wcale nie jest mi z tym źle.
***
Marcel znał nagranie na pamięć. Twarz dziewczyny udało się wyodrębnić, a to przekazał Radkowi, by ten wrzucił ją do programu rozpoznawania twarzy. Przy odrobinie szczęścia pozna jej personalia. Kim jednak był mężczyzna z przydługimi włosami? Wyglądało na to, że nie wiedział o kamerze. Mimo to ani razu nie obrócił się do jej obiektywu tak, by dać możliwość uchwycenia go w lepszym ujęciu. Z resztą, gdyby wiedział, to pewnie zabrałby rejestrator z sobą. Na potwierdzenie tezy miał to, że monitoring obiektu został wyczyszczony. Nie było zapisu dwudziestu czterech godzin w tył, od chwili wydarzenia.
– Sprytny koleś – mruczał pod nosem, przysuwając twarz do monitora. – Aż za sprytny. To przez ciebie straciłem kupę kasy.
Rozparł się wygodnie w obrotowym fotelu i zapatrzył w ekran. Znał każdą kolejną sekundę zapisu i ruchy tego niemego przedstawienia dla trzech aktorów. Jednego z nich znał, ale ten nie żył. Dziewczynę miał nadzieję znaleźć i była po temu duża szansa. Intuicja podpowiadała mu, że tożsamość trzeciego, anonimowego człowieka jest kluczowa. Nie wiedział dlaczego, ale jednego był pewny – znajdzie go i odzyska utracone profity. Od niego, dzięki niemu, a może z nim.
Nagranie skończyło się, obraz na ekranie pokazywał ostatnie ujęcie – plecy nieznajomego, gdy opuszcza piwnicę z dziewczyną w ramionach. Marcel odepchnął się od oparcia i włączył ponownie odtwarzanie. Miał podskórne wrażenie, że wciąż umyka mu coś ważnego. Patrzy na to, ale tego nie widzi. Z praktyki wiedział jednak, że w końcu zobaczy to coś i rozpozna.
Pochylił się do przodu i mrużąc w skupieniu oczy, ponownie analizował nagranie.
***
Poniedziałek rano – pobudka, pięć kilometrów nabitych w szybkim tempie na bieżni, a następnie ćwiczenia na maszynach. Zmęczenie i zaostrzony apetyt każdorazowo sprawiały, że śniadanie smakowało wyśmienicie. Świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy, do tego kilka kromek pełnoziarnistego chleba razowego, sałatka warzywna i grilowana pierś indyka, oraz jajko sadzone. Po takim śniadaniu Piotr był gotowy, by przystąpić do pracy.
Przyjął zlecenie. Wcześniej podniósł stawki w nadziei, że klienci oburzą się i odmówią. Nazwał to zrządzeniem losu, które miało zdecydować za niego. Łudził się, choć w głębi duszy wiedział, że nie ma ceny zaporowej dla zdradzanego mężczyzny, który dzięki jego pracy może więcej zyskać, niż stracić. Dla jednych tym czymś było odzyskanie żony, mając dowody ich niewierności, a tym samym bat na nią. Dla innych te dowody stanowiły podstawy do wygrania sprawy rozwodowej z orzeczeniem o winie. Dla jednych i drugich były odzyskaniem męskości, którą stracili w tym związku, zmieniając się w kogoś słabego i bez mocy. On tę moc im oddawał, a w każdym razie tak to sobie dotąd tłumaczył.
Teraz sam również musiał ją odzyskać. Wraz z mocą i sens pracy. Poczuć go, by powrócić do normalności. Bez Marty i tego, co działo się z nim w jej obecności.
Piotr nie wnikał w pobudki klientów. To była ich osobista sprawa i nie odpowiadał w żaden sposób na rzewne, pełne opisów zranionych męskich uczuć maile. Dla niego to była praca.
– Kogo my tu mamy?
Przyjrzał się przesłanemu w mailu zdjęciu. Z niechęcią stwierdził, że zarówno posturą, jak i długością włosów kobieta – żona klienta – jego przyszły obiekt przypomina mu Martę.
Czy teraz już zawsze będzie mi siedziała w głowie? – Zacisnął zęby, starając się odepchnąć myśli o niej.
Zły na siebie zaczął przeszukiwać bazy danych. Musiał zdobyć całą dostępną wiedzę o zdrowiu atrakcyjnej kobiety, o tym jak i gdzie spędza wolny czas, a także na co wydaje pieniądze. To ostatnie było najłatwiejsze i mówiło o żonach klientów najwięcej.
Rozdział 2
Tęsknota
Marcie brakowało widoku Piotra. Minęło raptem kilka dni i tylko jeden z nich spędziła w domu. Czekała przy tym na reakcję umysłu, wyrzut makabrycznych obrazów ze wspomnień i powrót traumy po tym, czego świadkiem była w piwnicy. Nic takiego nie miało miejsca. Jakby głowa zamknęła w sobie głęboko wszystko to, co było straszne i traumatyzujące. Ilekroć wracała myślami do piwnicy w domu Maksa, każdorazowo jej umysł przeskakiwał na inne wspomnienie. Były nim usta Piotra i namiastka pocałunku z pociągu. Delikatne spotkanie warg i zaskoczenie obojga czymś, co dla wielu ludzi jest czymś normalnym. Dla nich nie było, bo oboje odrzucili bliskość z drugim człowiekiem choć uważali dotychczas, że ich to nigdy nie spotka. Co tymczasem? Los zaaranżował ich spotkanie w najdziwniejszy z możliwych sposobów. Obojgu dał nadzieję na panowanie nad sytuacją i bycie górą w tej namiastce związku. Wepchnął ich sobie w ramiona, dając złudzenie bycia drapieżnikiem. Jedno polowało na drugie, tymczasem oboje grzęźli w bagnie, będąc ofiarami.
Praca dla Marty stała się wybawieniem. Skupiała się w niej na klientkach, obsługując je z nadmierną gorliwością. Wszystko po to, by nie myśleć o sobie i tym, co działo się w jej głowie. Działo się bardzo wiele, ale nie dała sobie w sercu miejsca na to, by zastanawiać się nad tęsknotą za mężczyzną, którego przecież prawie nie znała.
W dniu powrotu do obsługi klienta została zasypana gradem pytań o swój wygląd. Nikomu nie umknął siniak, który wątpliwą szaro żółtą plamą zdobił jej policzek, jak również rozcięta warga.
– Musiałam wyrwać ząb mądrości – usprawiedliwiła pokiereszowanie twarzy i o dziwo uwierzono w jej wyjaśnienie.
Nie dopytywano o szczegóły i całe szczęście, bo Marta nie miała ani jednej plomby, a co za tym idzie, nie umiałaby opisać przebiegu zabiegu w gabinecie dentysty. Natura wyposażyła ją w zdrowe uzębienie, lecz pozostali członkowie załogi mieli aż nadto wspomnień związanych z zabiegami przeprowadzanymi w jamie ustnej. Dziewczyny, jedna przez drugą zaczęły się zasypywać własnymi przeżyciami z leczeniem zębów, niejednokrotnie opisując je, niczym rzeź piłą mechaniczną.
Gdybyście wiedziały. – Marta westchnęła, zamyślając się nad narzędziem, którym dokonywano zabiegu w jej jamie ustnej.
Kiwała głową w zrozumieniu, wysłuchując opisy rwania trzonowca u jednej i leczenia kanałowego u drugiej, korektorem i podkładem zakrywając równocześnie siniak na twarzy i ze zdziwieniem stwierdzając, że włącza jej się poczucie czarnego humoru.
Fiut, zamiast kleszczy? – sarknęła w duchu. – Sperma w miejsce znieczulenia? Jestem nienormalna! – Stwierdziła w końcu, nakładając puder na skórę twarzy. – I chyba zawsze taka byłam.
***
Piotr skompletował wszystkie dane żony klienta i wyglądało na to, że nie ma przeciwwskazań do tego, by jak jej poprzedniczki uśpił ją i uprowadził.
Mimo powrotu do normalności i utartego schematu działania, nie potrafił przestać wracać myślami do Marty. Wciąż przypominał sobie ich ostatnie rozstanie i pocałunek, którego smak wciąż czuł na wargach i języku. Nie rozumiał tego i złościło go pragnienie, by ją zobaczyć, dotknąć jej, usłyszeć głos i powąchać. Na samą myśl o możliwości znalezienia się blisko niej, w brzuchu czuł rosnącą radość, rozpierającą go od środka, nabrzmiewającą całe ciało. Jakby rósł i spinał się równocześnie. Chciał wyrwać do przodu i biec, nim jej nie zobaczy, zajrzy w oczy i dotknie ponownie.
Myśli wracały do wydarzeń z sypialni i tego, co zrobił, patrząc na jej ciało. Wykorzystał fakt, że spała i nie mogła się zasłonić przed jego pożądliwym spojrzeniem i byciem wykorzystaną jako podnieta, do zrobienia sobie dobrze. O dziwo nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia. Nie zrobił jej tym krzywdy. Nie wtedy, skrzywdził ją dużo wcześniej.
– Kurwa mać! – Zerwał się z fotela, ten odjechał pchnięty gwałtownie w tył. – I co? Będę się teraz pałował o to, co jej zrobiłem?! – krzyknął w górę w kierunku sufitu. – Nie wystarczy to, że ją uratowałem? Mam pokutować za zwalenie sobie konia na jej stopy?!
Złościł się, zdając sobie sprawę z faktu, że to niedorzeczne zachowanie. Wiedział również, że nie wytrzyma bez widoku Marty. Czuł nieodparte pragnienie zobaczenia jej, nasycenia oczu jej dziewczęcą urodą. Wiedział, gdzie jej szukać i choć wciąż jeszcze walczył ze sobą, to każda komórka w ciele przegrywała ten bój, poddając się pragnieniu, przygotowując na nieuniknione.
– Kurwa jego jebana mać – warczał pod nosem, udając, że nie czuje rosnącej wewnętrznej radości tym, że właśnie kapituluje.
Nie zawracał sobie głowy wyłączeniem komputera. Przebrał się w dżinsy, cienki sweter, na wierzch narzucił czarną, krótką kurtkę. Do jej wewnętrznej kieszeni włożył telefon, sprawdzając odruchowo, czy tkwi w niej pióro z ukrytą w jego wnętrzu dawką ogłuszacza. To było coś, bez czego nie ruszał się z domu nigdy. Wydarzenia ostatnich dni pokazały, że przydał się ten nawyk zarówno jemu, jak i dziewczynie, na zobaczenie której tak bardzo się teraz cieszył.
Nie raz zastanawiał się, co by było, gdyby w przypadku dziwnego splotu nieoczekiwanych okoliczności został przeszukany przez policję, a strzykawka z usypiaczem trafiłaby w ich ręce. Na taką okoliczność miał przygotowaną bajeczkę o byciu alergikiem i noszeniu zastrzyku przeciwwstrząsowego na wszelki wypadek. To po to kupił taki specyfik w strzykawce, która była również ampułką. Wątpił, by ktokolwiek wpadł na to, by badać zawartość firmowo zapakowanego specyfiku, z nazwą wskazującą na zawartość leku ratującego życie. On jeden wiedział, że skład różni się diametralnie i nie służy życiu. Może co najwyżej jego.
Pięć minut później pędził ulicą Skłodowskiej w dół ku dworcowi kolejowemu i galerii handlowej.
Czy Marta będzie w pracy? Czy zobaczy ją za chwilę, czy będzie musiał wrócić po samochód, by jechać pod jej mieszkanie? Przebiegł przez pasy dla pieszych i szybkim krokiem przemierzył Plac Oddziałów Młodzieży Powstańczej, starając się zignorować widok dwóch policjantów w wejściu na tyły dworca. Stali w środkowych drzwiach, rozmawiając, nie zwracając na niego uwagi. Mimo to poczuł dreszcz przebiegających mu po plecach. Zganił siebie za to, bo przecież z tego powodu zamieszkał w centrum Katowic – to miejsce dawało mu anonimowość, bycie jednym z wielu, nie rzucanie się w oczy.
Zbiegł po schodach, skupiając się na tym, co go czeka. Szedł popatrzeć na nią.
***
Marta układała na półce pędzle do makijażu, które dotarły z najnowszą dostawą. Był to wyjątkowo ekskluzywny towar. Zestaw trzech sztuk kosztował ponad tysiąc złotych. Ona sama skompletowała już całą kolekcję pędzli. Wybierała spośród tych, z których korzystały, przy robieniu makijażu klientkom. Dbała o nie, choć były częściowo wytarte, ale uważała, że wyrzucenie ich, zasługiwałoby na gniew siły wyższej. Przechowywała je w skórzanym etui na pędzle i ono również trafiło do niej z odzysku.
Teraz rozpakowywała karton z nowymi pędzlami. Pięknie zapakowanymi, pachnącymi nowością, kosztującymi krocie. Układała je na stojaku przy kasie i na półkach za nią.
Skończyła, po czym odwróciła się ku ekspozycyjnej części sklepu. Nadchodziła godzina największego, porannego ruchu. Dwa stanowiska makijażowe były zajęte, kolejne kobiety czekały, by usiąść na wysokim hokerze i oddać się w sprawne ręce makijażystek. Za godzinę to ona przejmie jedno ze stanowisk, na razie będzie pilnowała stendów z produktami dbając o to, by nikomu nie „przykleił” się któryś z produktów i aby nie zapomniał za niego zapłacić, przed opuszczeniem salonu.
Obróciła się i zamarła na wdechu, patrząc wprost we wbite w nią spojrzenie zielonych oczu. Po drugiej stronie korytarza biegnącego między butikami, stał Piotr. Wspierał ramiona o szklaną poręcz, ciągnącą się środkiem przejścia, oddzielającego go na dwa pasy ruchu. Trzy metry przed nim była druga poręcz, a pomiędzy nimi pusta przestrzeń, dająca możliwość spojrzenia w górę i w dół na pozostałe piętra galerii.
Piotr nie robił nic, a jedynie patrzył na Martę. Nonszalancka poza i pozorny spokój kontrastował z tym, co zaczęło dziać się w ciele i umyśle Marty na jego widok. Z jednej strony zamarła, niezdolna do wykonania najmniejszego ruchu. Z drugiej czuła każdą, najmniejszą cząsteczkę siebie. Jakby drgała i wibrowała, w oczekiwaniu na Piotra. Tak, właśnie zdała sobie z tego sprawę. Czekała na niego i działo się to w podświadomości. Jej świadoma część udawała, że nie zależy jej na Piotrze i że przyjmie los takim, jakim przyjdzie. Nie będzie o nim myślała, ani starała się go zobaczyć, bo przecież nie był jej już do niczego potrzebny.
Właśnie przekonywała się, jak bardzo myliła się i okłamywała. W uszach słyszała jedynie szum krwi, pompowanej w przyspieszonym tempie przez rozszalałe serce. Oczy rejestrowały tylko widok Piotra, a gardło zacisnęło się z nadmiaru emocji. Miała ochotę podbiec do niego, przytulić się i poczuć jego zapach. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo za tym tęskniła. Tak mocno, że w ustach zebrał jej się teraz nadmiar śliny, ale i tak nie była go w stanie przełknąć, czując obręcz w przełyku i niemoc obejmującą całe jej ciało.
Rozdział 3
Bulgotanie
Piotr mimo pozornego luzu, również czuł masę szalejących i sprzecznych uczuć. Najpierw wystrzał radosnej ekscytacji na widok Marty. Z ledwością powstrzymał się przed wejściem do salonu, podejściem do niej, by sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Mógłby wtedy dotknąć jej włosów, przejechać palcami po skórze twarzy i znaleźć się w strefie ciepła jej ciała.
Boże, jak ja tęsknię za dotknięciem jej! – aż przymknął oczy, wspominając gładkość skóry szyi i piersi. – A jej brzuch, uda i stopy…
Zacisnął powieki, wspominając to, co zrobił w sypialni, gdy po umyciu jej, pozwolił sobie na chwilę słabości. Do teraz nie rozumiał, że w jednej chwili tak silne emocje mogą zawładnąć ciałem i umysłem.
Dotąd myślał, ze zna przyjemność płynącą z seksu. Miał wiele kobiet i brał je na różne sposoby. Zawsze zaspokajał siebie w pierwszej kolejności, a przynajmniej tak mu się wydawało do momentu, gdy pocałował Martę w samochodzie. Wtedy odkrył, jak mało emocji dopuszczał do siebie dotąd. Jakby odfiltrowywał ich ponad połowę, a i resztę odbierał przez warstwę ochronną, którą otoczył się jeszcze w dzieciństwie. Przy Marcie te warstwy znikały. Działała na niego, jak narkotyk wstrzyknięty bezpośrednio do żyły. Duża dawka, niczym kopniak wymierzony we wszystkie zmysły. Uderzenie ogłuszające tak bardzo, że mimo całej, wypracowanej przez lata samokontroli, Piotr nie był w stanie oprzeć się pokusie przyjścia tu dziś do niej, byle popatrzeć na nią.
Taki miał zamiar na początku – poobserwować ją, samemu nie będąc widzianym. Tak też zrobił na początku, stając w sklepie naprzeciw, symulując oglądanie jakichś pierdół. Nie rejestrował tego, co obracał w dłoniach. Podziękował za pomoc obsłudze sklepu, gdy ekspedientka postanowiła zapytać go, czy może mu w czymś pomóc. Najchętniej odpowiedziałby, że owszem, może i że poprosi o tamtą dziewczynę zapakowaną na wynos. Wskazałby Martę i poprosił o owinięcie jej w błyszczący celofan. Zabrałby ją do swojego mieszkania, tam rozpakował ją i…
– Cholera – warknął pod nosem, zdając sobie sprawę z faktu, że znajduje się w miejscu publicznym, a na samą myśl o tym, co mógłby zrobić Marcie, zaczynał twardnieć, a to mogło zakończyć się teraz jedynie kompromitacją.
Ne potrafił zapanować nad rozszalałymi myślami. Nie, gdy miał ją kilkanaście metrów od siebie. Z resztą, co za idiotyzm! Przecież to samo działo się z nim, gdy była daleko od niego. W domu próbował pracować i umysł nawet analizował dane klienta i jego żony, ale robił to tylko połowicznie. Większość jaźni zajmowała Marta. To przez to rzucił pracę w kąt, ubrał się i przyszedł tutaj, by na nią popatrzeć.
Widział, że zauważyła go i od tego momentu nie ruszyła się, a jedynie patrzyła. W bezruchu i chyba nawet bez mrugania oczami. Czyżby i na nią działała ta znajomość? Czy i jej ciało i umysł zmieniały się w taką plątaninę uczuć, odczuć i trudnych do określenia doznań?
Tego w tym momencie życzył sobie Piotr od wyższej opatrzności. Wcześniej w nią nie wierzył i nie dopuszczał do siebie myśli o większej jaźni, ale to się zmieniło tamtego dnia w piwnicy pełnej śmierci i cierpienia. Cierpienia Marty, z którego ją wyrwał. Śmierci nieznajomej kobiety i tego strzępa człowieka – Maksa. Wtedy się modlił, prosząc najwyższego o pomoc w uratowaniu jedynej kobiety, na której mu zależało. Wysłuchał go, pozwolił mu ocalić dziewczynę, a tym samym czuć wszystko to, co czuł teraz. Bezsilność mieszającą się z ekscytacją i radość przepełniającą wystraszone serce, niegotowe na taką ilość emocji. To do niego nie pasowało. On przecież był twardy, samowystarczalny, bezlitosny. Dostał nauczkę i przekonał się, jak bardzo się mylił. Marta była jego kryptonitem, ale i najmocniejszym narkotykiem. Od momentu w którym ją poznał, przepadł i tak zostało, a wręcz stan ten nasilał się, zmieniając ją w jego tlen.
Teraz Piotr odetchnął głęboko, prostując się, nie odrywając wzroku od zapatrzonych w niego oczu. Zawieszenie w tunelu stworzonym przez splecione spojrzenie zielonych i piwnych oczu trwało i ani zadająca Marcie pytanie klientka, ani proszący Piotra, o przesunięcie się mężczyzna na maszynie sprzątającej, nie przedarli się przez otaczającą ich bańkę zapatrzenia, zawieszenia w innej, nowej rzeczywistości, która była tylko ich udziałem.
– Marta! – Kierowniczka salonu potrząsnęła nią, chwytając za ramię. – Wszystko w porządku? Słyszysz mnie?
Marta zamrugała, jakby wracała z innej rzeczywistości i nareszcie zdołała nabrać powietrze w płuca. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z faktu, że od dłuższej chwili trwała na bezdechu.
– Tak, jest ok – odparła, wypuszczając powietrze. – Przepraszam, zamyśliłam się.
Zwróciła się do kierowniczki, po czym na powrót spojrzała w kierunku korytarza przed salonem. Zobaczyła maszynę sprzątającą i mężczyznę w czerwonym kombinezonie, kierującego nią. Piotra nie było. Zniknął, jakby nie było go w miejscu, w które przed chwilą wbijała wzrok.
Boże, czy ja szaleję? – Marta zamrugała szybko oczami, po czym obróciła się z bladym uśmiechem ku wskazanej przez kierowniczkę klientce.
– W czym mogę pani pomóc?
Firmowa regułka opuściła jej usta, lecz umysł wciąż trwał na stand byu, czekając na zarejestrowanie widoku, zapachu, lub głosu Piotra w pobliżu. Marta słuchała słów kobiety, równolegle zachodząc w głowę, czy naprawdę widziała Piotra, czy jej umysł postanowił po prostu spłatać jej figla, podsuwając jego obraz w miejsce, w którym wcale go nie było. Z uśmiechem wskazała klientce lustro i fotel przed nim, sięgając po pas z zestawem pędzli do makijażu i automatycznie proponując kobiecie artykuły kosmetyczne, które zgodnie z polityką firmy, należało sprzedać jako pierwsze.
– Proszę, usiądzie pani wygodnie. – Odsunęła przed nią fotel na kółkach, dyskretnie zerkając ku wejściu do lokalu. – Dobierzemy dla pani najlepszy z podkładów i puder, który pięknie podkreśli odcień pani skóry.
***
Marcel nie posunął się w śledztwie ani o krok do przodu. Wyniki analizy bazy danych twarzy z monitoringu i kartotek policyjnych miały być gotowe dopiero pod wieczór, może dnia następnego. Śladów pozostawionych na miejscu zbrodni w piwnicy była taka masa, że kartoteka sprawy stawała się z godziny na godzinę coraz grubsza.
Najbardziej złościło go uczucie podziwu, które czuł w stosunku do długowłosego mężczyzny. Wyglądało na to, że uśpił trzech sprawców, dając ich im na tacy. Otoczeni przez świeże dowody zbrodni, leżeli w piwnicznym pomieszczeniu, zaadoptowanym na prowizoryczną łaźnię. W momencie, gdy przyjechali na miejsce wezwania, jeden nich powoli budził się. Odzyskując przytomność po zaaplikowanej mu dawce usypiacza. Pomimo tego, niczym pijana kura, starał się wejść po schodach na górę. Możliwe, że z zamiarem wmieszania się w tłumek w którymś z pomieszczeń na piętrze. Nagi, i wciąż mokry po kąpieli, wspinał się na czworaka po schodach i wyglądało na to, że dwa razy zsunął się ze schodów i poobijał solidnie. Po kąpieli, a raczej próbie usunięcia dowodów udziału w zabójstwie. Późniejsze badanie pokazało ślady krwi ofiary we włosach łonowych. Nie mógł się wyprzeć winy, zbyt wiele na nią wskazywało.
– Ofiara – westchnął, po raz kolejny, biorąc do ręki zdjęcie kobiety. – Właścicielka salonu piękności – przeczytał, spoglądając na atrakcyjną, zadbaną brunetkę. Utrwalony na fotografii wyraz twarzy przedstawiał chłód i opanowanie. Szybki przegląd profilu na Facebooku dał mu jej nieco inny obraz. Uśmiechnięta, każdorazowo w otoczeniu koleżanek. Brzydszych od niej, ale równie bogato ubranych. Zawsze w ciekawym miejscu, pewnie na wyjazdach zagranicznych. Bezdzietna, rozwiedziona, z pokaźnym majątkiem. – I co z tego zostało? – westchnął, sięgając po zdjęcie wykonane na miejscu zbrodni.
Ciało wyciągnięte z wanny, było w stanie częściowego rozkładu, przyspieszonego działaniem sporej dawki chemikaliów. Piękne, długie, ciemne włosy nie lśniły już. Większość opuściła mieszki cebulek i pływała w roztworze obok ciała. Skóra denatki również straciła gładkość i wyglądała, jakby ktoś pozbawił ją wierzchniej warstwy naskórka.
Porównano skład chemiczny roztworu z tym, co znaleziono na pozostałych, wykopanych w przeciągu ostatnich trzech lat zwłokach, odnalezionych w gliwickim rezerwacie przyrody Las Dąbrowa. Zaczęło się od jednego wykopaliska, gdy to fascynat dzięciołów, odnalazł odkopane częściowo zwłoki. Psy policyjne wskazały jeszcze trzy miejsca prowizorycznych grobów. We wszystkich, w różnym stanie rozkładu, odkryto ciała młodych kobiet. Podobny wiek, postura i wzrost. Myśleli, że to dzieło seryjnego mordercy. Zgodność sposobu działania właśnie na to wskazywała. Dwa z nich dało się zbadać dokładniej, bo pozwalał na to stan zwłok.
Z zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu. Zamrugał, by wyostrzyć wzrok i odczytać imię dzwoniącego.
– Cześć, Grzesiek – rzucił do słuchawki ciekaw, po co ten dzwoni. Domyślał się tego, bo dawno nie wyrwali się nigdzie razem, a mieli swój rytuał. – Co tam?
– Ty mi powiedz – usłyszał w odpowiedzi. – Nie dzwonisz, nie odzywasz się. Zakochałeś się?
– No weź przestań! – zaśmiał się Marcel, odchylając na oparciu krzesła. – Trudne śledztwo i tyle.
– Opowiesz mi. – W głosie Grześka słyszał zaciekawienie. – Piwo wieczorem? A później może wypad na jakąś domówkę?
– Chętnie. – Marcel potarł twarz dłonią. Dopiero teraz czuł, jak bardzo jest zmęczony. Oczy bolały go najmocniej, ból promieniował do wnętrza głowy. – Dziewiętnasta w Hemingwayu?
– Widzimy się.
Rozłączył się, ekran telefonu zgasł. Zamyślony Marcel siedział jeszcze dłuższą chwilę, wpatrując się w zdjęcie brunetki. W momencie, gdy miał się już wylogować z systemu, komunikat informujący o nowym mailu, wyskoczył w prawym dolnym rogu ekranu. Marcel załączył bazę danych i odczytał imię i nazwisko dziewczyny, której twarz przedstawiały do nagrania.
– Katarzyna Łozińska. – mruknął, zapisując jej adres zameldowania w notesie. – Dopasowanie twarzy siedemdziesiąt procent. Marta Biernacka – dopasowanie sześćdziesiąt pięć procent.
Czytał kolejne nazwiska w ciszy, po czym wrzucił plik do druku, ten schował do kieszeni. Nie zamierzał już dzisiaj pracować. Nadszedł czas na rozrywkę, a tej potrzebował bardzo. Napić się, porozmawiać z kimś normalnym i podupczyć porządnie.
Wyłączył komputer, po czym wstał od biurka. Wciąż jednak nie potrafił odpędzić uczucia, że coś mu umyka i przegapił ważny element nagrania, na który powinien był zwrócić uwagę.
Rozdział 4
Zmiany
– Powiesz mi wreszcie, co cię gryzie? – Marta nie wytrzymała kolejnego dnia, gdy to Tadeusz próbował się wymknąć z mieszkania, zbywając ją półsłówkami i żegnając się naprędce.
Stał już z ręką na klamce, ale zatrzymał się w połowie ruchu. Opuścił dłonie wzdłuż ciała, odetchnął głęboko i dopiero wtedy obrócił się twarzą do Marty. Widać było, że walczy ze sobą. Marta miała wrażenie, ze z jednej strony chce się z nią podzielić tym, co mu siedzi w głowie. Z drugiej coś go blokowało, zaciskając usta, jakby wciąż układał słowa, w jakie ubierze zdanie.
– No powiedz wreszcie, bo się zaczynam poważnie martwić! – Podeszła do niego, Tadek odruchowo cofnął się w tył.
– No dobrze – sapnął, głośno wypuszczając powietrze z płuc. – Ale nie będziesz zadowolona. Zrób herbatę. – Wskazał kuchnię, chcąc przenieść rozmowę do miejsca, które dla obojga było sercem mieszkania.
Marta bez dodatkowych pytań zaparzyła herbatę i już po kilku minutach siedzieli naprzeciw siebie przy niewielkim, kuchennym stole. Lekko podniszczonym, pamiętającym czasy, gdy pod czujnym okiem babci odrabiała na nim zadania z matematyki.
– Poznałem dziewczynę i od jakiegoś czasu kręcimy ze sobą – zaczął Tadeusz, nie odrywając oczu od papierka na końcu sznureczka, łączącego go z saszetką z ulubioną malinową herbatą. – No i ona… – urwał, wstając. Wyraźnie nie potrafił tkwić w bezruchu. – I ona nie chce, żebym z tobą mieszkał.
Zatrzymał się, spojrzał na Martę wzrokiem nieszczęśliwego, zbitego psa.
– Ale… dlaczego? – Tego się nie spodziewała. Zaskoczył ją, nie wiedziała, co odpowiedzieć.
– Zaproponowała, żebyśmy zamieszkali we dwójkę. – Wbił dłonie w kieszenie i zamilkł, czekając na słowa Marty.
– Mieszkanie jest duże – odparła cicho, nie potrafiąc zinterpretować własnych emocji. – Możecie wziąć jego większą część.
– Ona nie chce. Proponowałem to już.
– Ale dlaczego? – zapytała ponownie mimo, że czuła, że to wścibskie pytanie.
– Bo jesteś za ładna! – sapnął, bezradnie rozkładając ramiona. – Bo Ola czułaby się nieswojo. Bo, jak to powiedziała, nie chce robić czegoś na pół gwizdka, a tym byłoby przyklejenie się tutaj na jakiś czas. No i wczoraj wylicytowałem stawkę czynszową mieszkania na Wojewódzkiej.
– Gratuluję – wyszeptała słabo w odpowiedzi, choć miała ochotę się rozpłakać.
Pół godziny później wciąż siedziała oszołomiona. Tadeusza nie było już w mieszkaniu. Mimo zapadającego zmroku, nie zapaliła światła, nie ruszyła się od stołu, myślała.
Szok mijał, odgoniła uczucie zawodu, które zdominowało wszystkie pozostałe. Była zawiedziona tym, że Tadeusz nie powiedział jej o dziewczynie i planach zamieszkania razem, a tym samym wyprowadzki z tego mieszkania. Po dłuższej chwili doszła jednak do wniosku, że przecież nie musiał się czuć zobowiązany do tego po tym, jak sama nie wróciła do domu na noc, nie informując go, co robi. Nie ważne, że tak naprawdę nie mogła zadzwonić. Z punktu widzenia Tadeusza, musiało to wyglądać tak, że poszła w tango z nowo poznanym facetem. Nie dopytywał po tym, jak porwał ją Piotr. Był dyskretny i lubiła to w Tadku. Nie zastanowiło jej natomiast to, że nie dopytywał, dlaczego zniknęła na dużo dłużej po raz drugi. Widocznie pomogła mu podjąć decyzję, dając swoim zachowaniem powód do wyprowadzki.
Wstała i zapalając jedno tylko światło w przedpokoju, obeszła mieszkanie. Zaglądała do kolejnych pokoi.
Pokój babci, poza cotygodniowym sprzątaniem, pozostał w stanie niezmienionym od dnia, gdy pogotowie zabrało ją do szpitala. Lekarze dali szybką diagnozę – wylew, brak przytomności i mała szansa na odzyskanie w pełni sprawności fizycznej, jeśli się przebudzi. Ocknęła się jedynie na chwilę. Marta miała to szczęście, ze akurat przy tym była. Siedziała przy łóżku, patrząc na spokojną i bladą twarz babci. Powieki uchyliły się powoli, wzrok skoncentrował się na wnuczce. Babcia uniosła ramię i słabym ruchem przywołała Martę. Przytuliła ją i wyszeptała niewyraźnie: „będzie dobrze”. To był ostatni kontakt z babcią i Marta cieszyła się, że miała tyle szczęścia i mogła się pożegnać z najlepszą i najsilniejszą osobą w swoim życiu. Na łożu śmierci, a to ona pocieszała Martę. Silna kobieta, wielka duchem do samego końca. Śmierć zabrała ją po tygodniu pobytu w szpitalu. Umarła o trzynastej dziesięć i to na tej godzinie zatrzymały się wskazówki staromodnego zegarka, który Marta dostała w prezencie od babci na komunię świętą. Nie oddała go do naprawy, zachowując na pamiątkę tego dnia.
Teraz patrzyła na wiekową meblościankę z wysokim lustrem, którego powierzchnię pokrywała pewnie cienka warstwa kurzu. Zapadał zmrok, ukrywając takie szczegóły. Obok proste łóżko z oparciem przykryte było narzutą w ciemne kwiaty, gdzieniegdzie poprzetykaną złotą nitką. Nad wezgłowiem wisiał obraz przedstawiający świętą Marię z dzieciątkiem, obok łóżka stała szafka nocna z lampką, na abażurze której wisiał różaniec.
Marta podeszła do łóżka, opadła na nie i westchnęła ciężko. Sięgnęła po różaniec i jak zwykle, gdy biła się z myślami, przesuwała jego drobne, czarne koraliczki między palcami.
– Wiesz co to znaczy, babciu? – Zapytała cicho w przestrzeń pokoju. – Nie będzie mnie stać na utrzymanie tego mieszkania. Będę je musiała sprzedać i pomyśleć o czymś dużo mniejszym.
Westchnęła, wstając. Odwiesiła różaniec na beżowy klosz, po czym wygładziła łóżko. Babcia miała wysoką rentę po dziadku, a co za tym idzie, mogła sobie pozwolić na opłacenie czynszu. Stuczterdziestometrowe mieszkanie było jednak czymś, co przerastało możliwości dziewczyny ze zwyczajną wypłatą. Miała co prawda oszczędności na koncie i większość z nich nie pochodziła z wypłaty, ale z grabieży na mężczyznach w pociągu. To i tak było zbyt mało, by mogła sobie pozwolić na mieszkanie w tak ogromnym i drogim mieszkaniu.
Plus był taki, że ceny mieszkań w tej, jakby nie było, kiedyś prominenckiej dzielnicy, były wysokie i rosły, nie malały. Kamienice odnowiono dwa lata wcześniej, przeprowadzono termomodernizację, wymianę dachu i wszystkich instalacji. Tym samym podniesiono jej wartość prawie dwukrotnie.
– Trzeba będzie się rozejrzeć za czymś mniejszym – szepnęła, zamykając za sobą drzwi. – Będzie mi brakowało tego miejsca.
Właśnie zaczynała się żegnać z wiekowymi murami i okolicą, z którą łączyło się tyle wspomnień.
Tego wieczora poszła spać z ciężkim sercem. Czuła nadchodzące zmiany i choć wiedziała, że kiedyś nadejdzie taki dzień, to nie przypuszczała, że będzie jej z tym aż tak trudno.
***
Piotr działał według planu, który dotąd był wyznacznikiem jego życia. Po przyjęciu zlecenia, dokładnie sprawdził kartę zdrowia żony klienta i każdy możliwy do odnalezienia cyfrowy zapis tego, co robiła w ciągu dnia.
Każdorazowo zaskakiwało go, jak lekkomyślne są zdradzające kobiety. Płacąc kartą, zostawiały ślady, niczym Jaś i Małgosia okruszki, po których z łatwością można było odtworzyć przebieg każdego dnia. Już samo to, wystarczyłoby do dowiedzenia żonie części winy. Pobyty w restauracjach, czy opłaty za jednonocny pobyt w hotelu w okolicach miejsca zamieszkania, stanowiły niezbite dowody kombinatorstwa i krętactwa w nieudolny sposób. Znał takie kobiety i wiedział, że czuły się bezkarne i sądziły, że kłamstwa nigdy nie wyjdą na jaw. Gdy je szpiegował, to zawsze rzucał mu się w oczy brak ich ostrożności. Nie oddalały się nawet zbytnio od miejsca zamieszkania. Zdarzyło się, że wybierały te same restauracje, w których bywały z rodziną.
Planował, że nim porwie kobietę i zabawi się z nią, najpierw zbierze na nią materiał z codziennego dnia i zwykłych zdrad. Wyjazd z kochankiem, może seks impreza, bo ewidentnie widział, że ma do czynienia z seksoholiczką. Znalazł jej profil na Tinderze, więc wiedział, że lubi się umawiać i na takie zabawy.
Nie był głupi i wiedział, że sporą częścią jego pracy było dostarczanie poczucia satysfakcji mężom tych kobiet. Poniżał je, utrwalał to na cyfrowym zapisie, by mogli napawać się ich upodleniem w chwilach, gdy ego będzie błagało o choć odrobinę pożywki. Tutaj też tak będzie, ją też wypieprzy maszyną. Nagra to i przekaże mężowi brunetki. Jedno go tylko martwiło. Nie był pewien, czy jego samego to jeszcze podnieci. Czy mu stanie i będzie miał ochotę zerżnąć ją i zaspokoić siebie. Nie po tym, co czuł, waląc konia przy śpiącej Marcie.
– Marta – warknął pod nosem, wstając od biurka, kierując się do pokoju ćwiczeń.
Wiedział, ze teraz pomogą mu tylko dwie rzeczy. Morderczy, godzinny trening na maszynach i samogwałt pod prysznicem, by w ogóle usnął.
Oj, zmieniła mi ta mała postrzeganie świata. – zmierzwił włosy, zdejmując przez głowę koszulkę. – Zmieniła i rozpieprzyła ten świat w drobny pył.
Zapalił światło w w domowej siłowni i stanął w progu, zastanawiając się, od czego zacząć. Wybór padł na bieżnię i to ją załączył jako pierwszą.
Rozdział 5
Knajpa
Marcel dojechał do pubu, zapłacił taksówkarzowi, po czym wysiadł z samochodu. Zawsze, gdy zbliżał się do lokalu , czuł, że robi się głodny. Jak zwykle zapomniał o jedzeniu przez cały, długi dzień. Wszystko przez sprawę, która wyjątkowo intensywnie zaprzątnęła mu myśli. Odruchowo dotknął tylną kieszeń spodni. Aż się zatrzymał z wrażenia, że zabrał część pracy z sobą. Nigdy tego nie robił, ale tym razem było inaczej. Ciągnęło go do tej sprawy i czuł potrzebę rozwiązania jej. Po części przez kasę, której stały przypływ ucięło mu zamordowanie tego fiuta Maksa. Częściowo dlatego, że intrygował go niezidentyfikowany brunet i ofiara, którą uwolnił.
– Sorry! – Dobiegł go zirytowany głos. – Wchodzisz, czy wychodzisz?
Dopiero teraz zorientował się, że stoi w przejściu i je tarasuje. Za nim stało trzech mężczyzn i po ich minach widział, że chcą wejść do środka, a on im to uniemożliwia. Nie odpowiedział nic, lecz ruszył przed siebie, rozglądając się po wnętrzu, wzrokiem szukając Grześka. Nie było go jeszcze, ale umówili się dopiero na za pół godziny. Nie szkodzi. Zdąży napić się piwa i może zje późny obiad. Właściwie obiadokolację.
Dobrze, że tu mają ciepłe żarcie – pomyślał, biorąc menu w drodze do bufetu.
Właściwie to nie musiał do niego zaglądać. Miał dwa ulubione dania z tutejszej kuchni i praktycznie nigdy nie zamawiał niczego innego.
– Spaghetti carbonara z boczkiem i lanego Guinnessa, poproszę. – Złożył zmówienie przy ladzie, po czym skierował się ku ulubionemu stolikowi przy wejściu.
Wysoki, z wygodną, jednoosobową kanapą i grzejnikiem pod nią. Ponieważ była przy wejściu, to mógł być pewny, że nie przeoczy przyjścia Grześka. Największym plusem umiejscowienia było to, że był najbardziej odseparowanym od innych stolikiem, dzięki czemu mogli rozmawiać o wszystkim. Jak zawsze wypiją po piwie, lub dwa, a później znajdą dziewczyny przez Tindera. Może nawet wbiją na seksimprezę. Pewnie tak, bo tam mogli liczyć na najwięcej silnych wrażeń.
– Cześć, Marcel! – Grzesiek od wejścia od razu zwrócił się do niego. – Zamawiałeś coś?
– Cześć. – Marcel wstał, uścisnął wyciągniętą w geście powitania dłoń. – Piwo i makaron.
Pięć minut później siedzieli nad szklankami, wypełnionymi ciemnym piwem, z gęstą, szklącą się pianą Guinessa.
– Co u ciebie? – Zaczął zwyczajowym pytaniem Marcel.
– Po staremu. – Grzesiek wzruszył ramionami. – Praca, żona i dzieci.
– I nie rozwodzicie się już?
Przez seksimprezy Grzesiek wpadł w tarapaty. Żona znalazła w telefonie aplikację Tinder, a w niej jego umawianie się na randki z panienkami. Postraszyła go rozwodem, w efekcie Grzesiek wykasował aplikację z telefonu i zawiesił konto na Tinderze. Czy skończył z zaliczaniem obcych dziewczyn? Oczywiście, że nie! Zmienił się tylko sposób, w jaki się z nimi umawiał. Teraz każdorazowo spotykał się z Marcelem i to on organizował dziewczynki.
– No co ty! – Upił łyk piwa, przymknął z błogością oczy. – Z samych alimentów nie starczyłoby jej na przyjemności.
– No to chociaż masz zadbaną kobietę – zaśmiał się Marcel.
– I na chuj mi to? – Skrzywił się, pociągając łyk piwa, po czym oblizał kremową pianę z górnej wargi.
– Co, dalej nie ma ochoty na seks?
Marcel nie raz zastanawiał się, czy potrafiłby dochować wierności kobiecie. Możliwe, że tak. Warunkiem byłoby to, że lubiłaby seks i potrafiła się przed nim otworzyć.
Żona Grześka była przypadkiem beznadziejnym. Od momentu urodzenia drugiego dziecka, nie dopuszczała go do siebie, wymawiając się chorobami, złym samopoczuciem, lub spadkiem nastroju. Nazywała go depresją, która jednak nie przeszkadzała mu w nałogowym wydawaniu pieniędzy na zakupy ubrań, salony urody i fryzjerów. Przez pewien czas Grzesiek radził sobie z sytuacją i udawało mu się samodzielnie rozładowywać napięcie. W pewnym momencie nie wytrzymał i zgwałcił kelnerkę. To wtedy Marcel pomógł mu zatuszować sprawę i przekupić poszkodowaną. Zastrzyk gotówki jaki otrzymała w zamian, był tak pokaźny, że nie zastanawiała się długo. Wydarzeń cofnąć nie mogła, a dzięki pieniądzom stać ją było na przeprowadzkę. Sto tysięcy złotych lekko tylko nadwyrężyło budżet Grześka. Od tej pory nie pozwolił napięciu, by skumulowało się aż tak bardzo. Widywali się przynajmniej dwa razy w miesiącu i wtedy w Grześku odpalał się seksualny nałóg. Nie raz wydawało się Marcelowi, że jego mózg odłącza się wtedy od ciała. Zmieniał się w seks maszynę, która skupiała się na tym, by wyrzucić z siebie jak najwięcej porcji spermy. Dziś pewnie też tak będzie. Już teraz widział wzrok, którym odprowadził śliczną, drobną kelnerkę, która przyniosła im jedzenie.
– Moja żona ma zepsutą funkcję popędu seksualnego – westchnął Grzesiek, nakładając na widelec porcję makaronu. – Spierdoliła jej się w momencie zaliczenia roli prokreacyjnej i dobrze jej z tym.
Przez chwilę jedli w ciszy, Marcel czuł ciężar, który zalega w duszy przyjaciela. Nie zamierzał powtórzyć jego błędu. Nie uwikła się w rodzinę. Nie dla niego są dzieci, budowanie domu i wszystkie te bzdety. Wolał niezobowiązujący seks, bo wtedy wiedział, na czym stoi. Bez podchodów, zobowiązań i całej tej niepotrzebnej oprawy.
– A co u ciebie? – Grzesiek ożywiał się każdorazowo, słuchając opowieści o prowadzonych sprawach.
– Tym razem chujowa sprawa. – Marcel odłożył widelec, sięgnął po szklankę z piwem, upił łyk. – Zabójstwo na tle seksualnym. Szajka świadcząca usługi seksu ostatniego tchnienia i wyjaśnienie serii wcześniejszych zabójstw. Do tego facet, który ją rozbił i dziewczyna, której najwyraźniej udało się uciec spod noża.
– O kurwa – szepnął Grzesiek. – Ty to masz pracę. – Pokiwał z podziwem głową. – Nie nudzisz się, co?
– Ale nie zarabiam tyle, co ty. – Wzruszył ramionami, nie zaprzeczając.
Uwielbiał pracę psa myśliwskiego. Tak lubił o sobie myśleć. Emocji, jakich mu dostarczała, nie sposób było znaleźć w innych zawodach. Na chirurga się nie nadawał, a tylko w tym zawodzie by się odnalazł. Tak mu się przynajmniej wydawało.
– Ja za kasę nie kupię emocji, które ty masz w ramach zawodu. – Grzesiek dopił piwo. – Zamawiam łiskacza. – Wskazał puste szkło. – Potrzebuję czegoś mocniejszego. Chcesz też?
– Weź mi setkę.
– Ja stawiam, ty mówisz – mrugnął do Marcela, ten nie powstrzymał uśmiechu.
Przez kolejną godzinę opowiadał o odkryciu w piwnicy, o tajemniczym brunecie i uratowanej dziewczynie. Grzesiek wyglądał na pochłoniętego słuchaniem i tylko regularnie biegł wzrokiem ku drobnej kelnerce.
***
Marta postanowiła działać. Pierwszym, co zrobiła rankiem dnia następnego, było wzięcie urlopu na żądanie. Zdarzyło jej się to po raz pierwszy, więc nikt nie widział w tym powodu do problemu. Postanowiła przejrzeć oferty mieszkań dostępne na rynku wtórnym. Mina jej zrzedła, gdy zobaczyła ceny. Nie znalazła niczego niewielkiego w okolicy. Jeśli już, to wyłącznie do remontu. Zdawała sobie sprawę, że kompletne nie zna się na tego typu sprawach. Nie zaangażowała by się w taki pomysł, wiedząc, że na pewno nie zdoła ocenić, czy nie jest robiona w bambuko przez wykonawców. Tadka nie poprosi o nadzór. Skoro się wyprowadzał, to będzie miał masę spraw na głowie. Piotra… Cóż, jego by chętnie poprosiła, ale zupełnie nie wiedziała, co myśleć o pokręconej relacji między nimi.
Czuła, że zajęcie się sprawą mieszkania jest po części ucieczką od myśli o tym, czego doświadczyła w piwnicy. Nie była jednak gotowa na powrót do tamtych wydarzeń. Nie teraz. Wolała zająć umysł czymś innym, a znalezienie nowego miejsca do życia, wydało jej się wystarczająco zajmujące.
I wtedy na jednej ze stron internetowych wyświetliła jej się reklama mieszkań do sprzedaży na nowo powstałym osiedlu mieszkaniowym.
– O cholera! – Aż pochyliła się ku ekranowi laptopa. – Przecież to rzut beretem stąd! To już sprzedają?
Gdy zaczęła przeczesywać internet w poszukiwaniu informacji na temat osiedla, okazało się, że część jest już oddana do użytku. Zamieszkała przez ludzi, mimo że obok wciąż trwała budowa.
– To co, babciu – mruknęła w przestrzeń, sięgając po telefon. – Przenosimy się tutaj obok?
Wybrała numer i czekała na połączenie z agentem nieruchomości, który obsługiwał dewelopera.
– Damian Kostarzyński. – Po trzech sygnałach usłyszała powitanie.
– Dzień dobry. Dzwonię w sprawie ogłoszenia.
Kwadrans później wciąż siedziała z telefonem w ręku, patrząc na zgaszony już wyświetlacz. Umówiła się na z godzinę, na rozmowę w pobliskiej kawiarni. Podpisze umowę z agencją i zostaną jej przedstawione warunki, dowie się szczegółów o możliwych do zakupu mieszkaniach. Zaskoczyła samą siebie. Prędkością działania i odwagą.
Czyżbym aż tak zmieniła się po tym, czego doświadczyłam w piwnicy u Maksa?
– Cześć! – Od drzwi dobiegło ją powitanie Tadeusza.
Wracał z pracy, więc dochodziła dziewiąta rano. Można było ustawiać zegarek według jego rozkładu dnia.
Będzie mi tego brakowało – pomyślała. – Czymś jednak będę musiała zastąpić te poranne powitania.
Wstała od stołu z postanowieniem przebrania się. Będzie rozmawiała z mężczyzną, więc ubierze się kobieco. Nie zaszkodzi jej to, a może co najwyżej pomóc.