Fragment
Zdjąć perukę, odkleić rzęsy, wyskubać ozdobne cyrkonie, potem doszorować twarz z makijażu – zawsze podążała tym samym schematem. Czerwone policzki piekły, więc schłodziła dłonie lodowatą wodą, by ostudzić nimi skórę. Zmęczonym spojrzeniem omiotła łazienkę i upewniwszy się, że spakowała do torby wszystko, chwyciła za klamkę.
To był ostatni dzwonek, żeby ulotnić się z imprezy.
Nie pierwszy raz tańczyła na wieczorze kawalerskim, więc doskonale rozpoznawała poszczególne jego etapy. Mężczyźni, najpierw kulturalni, lekko speszeni, ale wyrażający podziw dla tancerek, oswajali się stopniowo z kusymi strojami kobiet i wtedy pozwalali sobie na coraz grzeszniejsze komentarze. Trzeci etap był już „namacalny”. Niczym niewidomi, poszukiwali brajla na skórach niedawno poznanych pań. Etap czwarty, opatrzony gwiazdką, był „zadaniem na szóstkę”. Wiedziała, że to czas na usługi dodatkowe o indywidualnym podejściu, a że koszt występu nie obejmował tych usług, to dziewczyny wymyślały kwoty na bieżąco.
Lidka zazwyczaj prezentowała swój popisowy numer na rurze po czym znikała z pola widzenia. Lekcje baletu pobierane od trzeciego roku życia, pozwoliły jej przekształcić pole dancing w istne dzieło sztuki. Natomiast, bycie w ciągłym ruchu gwarantowało spokój od namolnych napaleńców nie grzeszących trzeźwością. Uwielbiała swobodę jaką dawał jej ten rodzaj tańca. Zamykała oczy i świat pełen męskich uśmieszków, obleśnych „komplementów” oraz pełnych rozporków znikał. Zostawała tylko muzyka, ona i zimny metal. Mogła frunąć wolna, krążąc niczym baletnica w nakręcanej pozytywce. Co jakiś czas spoglądała na swoją widownię sprawdzając, jak daleko posunęły się negocjacje, czy dziewczyny przystąpiły do realizacji i wtedy dyskretnie zchodziła “ze sceny”. W ukryciu pozbywała się atrybutów, a walory chowała pod obszerną bluzą. Dla wpatrzonych w skąpe staniki mężczyzn, była już niezauważalna. Czasem tylko lekki przeciag zdradzał, że opuszczała lokum.
Tak zrobiła również dziś. Jeszcze tylko kilka kroków do drzwi, korytarz, winda i poprosi w recepcji o wezwanie taksówki.
– Dokąd to? Chyba nie zostawisz mnie bez pary?
Wyrósł przed nią bohater wieczoru kawalerskiego i przyszły pan młody w jednej osobie.
– Już nie jestem w pracy, ale polecam Dorę. – Wskazała koleżankę z największym biustem. – Każdy zachwala jej umiejętności i…
– Chcę ciebie. – Warknął.
Na dowód, że nie kłamie, rozpiął pasek spodni. Lidka nie zastanawiała się co będzie dalej. Wiedziała, że musi poczekać aż mężczyzna zsunie spodnie do kolan i wtedy wiać czym prędzej. Czynnik zaskoczenia jak i trzeźwość oczywiście grają główne skrzypce w takich przypadkach, toteż można śmiało stwierdzić, że sytuacja była opanowana. Wystarczyło tylko poczekać aż spodnie znajdą się wystarczająco nisko. Lidka do cierpliwych nie należała, mimo to, wsparta plecami o drzwi, czekała na odpowiedni moment. Nagle ktoś mocnym pchnięciem pozbawił ją tego oparcia. Tonący brzytwy się chwyta, a upadająca Lidka chwyciła się półnagiego pana młodego, dokładnie jego sterczącego penisa. Stało się. Dźwignia opadła, a ciało do którego była przymocowana, zadrżało. Mężczyzna pozieleniał, dusząc się własnym krzykiem, po czym zgięty w pół upadł.
– Widzę, że z nocy poślubnej nici – zadrwił sprawca zamieszania. – Nic pani nie jest? – Wyciągnął rękę i pomógł jej wstać.
– Nie, wszystko w porządku. – Strzepała wyimaginowany kurz ze spodni i podniosła dumnie głowę.
Spóźniony wnikliwie przeanalizował wygląd Lidki. Nie pasowała do pań wijących się w głębi apartamentu, zatem powód jej obecności musiał być inny niż usługowy. Czyżby przyszła wyrwać swojego narzeczonego ze szponów rozpusty?
Najlepsze chyba mnie ominęło. – Obserwował dziewczynę podejrzliwie. – Już po scenach zazdrości? Który z nich należy do pani?
– To dziwka. Daj spokój – wystękał leżący, po czym jęknął na całe gardło, gdyż nieopatrznie noga Lidki wymsknęła się spod jej ciała i zderzyła, zupełnym przypadkiem, z jego piszczelem. – Pomożesz? – Wił się błagalnie. Wyciągnął nawet rękę do kolegi, ale ten nie kwapił się do pomocy.
– Dawid, schowaj pałę. Wstawaj! Nic ci nie będzie – pouczył kumpla nowoprzybyły, po czym zwrócił się do Lidki. – Więc jest pani w pracy? To dziwne. Koleżanki, jak widzę, mają ręce pełne roboty, a pani się obija. – Rozbawiony własnym żartem, zaśmiał się rubasznie.
– Nie jestem już w pracy! – oburzyła się Lidka. – Wychodzę!
Szarpnęła drzwiami, nieświadoma, że właściciel “złamanego” członka nadal znajdował się w zasięgu zawiasu. Oberwał w nos. Krew bryzgnęła po ścianie, a sam poszkodowany stracił przytomność.
– Wezwać karetkę? – Przeraziła się nie na żarty.
– Nie trzeba. Od dziecka mdleje na widok krwi – uspokajał.
– A jeśli to nie omdlenie tylko wstrząs mózgu? – powątpiewała w lekkość urazu swej ofiary.
– Dobrze. Zabierzemy go na pogotowie.
– Zabierze… My? – spytała z niekrytym zdziwieniem. – Ja mam panu pomóc?
– Skądże. To ja pomogę pani sprzątnąć ten cały bałagan!
– Przecież to był wypadek! Nie zrobiłam tego specjalnie – broniła się.
– To wiem, ale sam nie dam rady. – Wskazał kumpla, który najwyraźniej nie grzeszył zdrowym stylem życia, bo do szczupłych osób nie należał.
Lidka popatrzyła na ofiarę nieszczęśliwego zbiegu wydarzeń, potem na jego znajomego. Spóźnialski smukły i wysoki, z urody nienachalny, lecz dobrze dopieszczony dodatkami. Tylko mięśni brak. W porównaniu z bohaterem wieczoru, stukilogramowym Dawidem, wyglądał jak chuchrak. Faktycznie, bez pomocy ani rusz.
– Pani zapnie mu spodnie, a ja będę ciągnął – planował.
Niefortunnie dobrane słownictwo wprowadziło Lidkę na oczywisty tok myślenia. Będzie ciągnął? I te kocie ruchy. Garnitur wymuskany centymetrem. Wszystkie kalkulacje dają jeden wynik: gej. W końcu jaki normalny samiec z popędem na baby spóźnia się na wieczór kawalerski ze striptizem?
– Do windy go będę ciągnął. – Wyjaśnił, zaniepokojony jej dziwnym wyrazem twarzy.
Lidka zażenowana własnymi myślami, zerkając niechętnie jednym okiem, upchnęła to, co ze spodni wystawało, a nie powinno było. Naciągnęła materiał i szarpnęła suwakiem, patrząc na stojącego obok mężczyznę. Ten zrobił dziwny grymas, po czym wybuchł śmiechem. Dziewczyna od razu wyczuła, że coś poszło nie tak.
– Pani się z tym urodziła, czy fatum rozwinęło się z wiekiem?
Lidka zerknęła na swoją ofiarę przez palce.
– Ale klapa! – jęknęła, spostrzegłszy napletek i włosy, wystające spomiędzy zębów suwaka.
– Proszę się nie martwić. – Świadek zdarzenia z trudem hamował chichot. – Jak widzę, nic nie poczuł.
– No ubaw po pachy! Ha, ha, ha! – Teatralnie udała rozbawioną.
– Pierwsza kobieta, która znokautowała Dawida. Jestem pod wrażeniem! Oliwier Ratej – przedstawił się, wyciągając w jej kierunku dłoń. – A pani to… – pytanie zawisło w powietrzu. Zlustrował ją dokładniej. – Czy my się już kiedyś spotkaliśmy?
– Nie sądzę. Maria Magdalena jestem – rzuciła od niechcenia, przyjmując dłoń.
– To prawdziwe imię czy pseudonim sceniczny?
– Czy to ważne? Pomogę go panu…
– Pomogę CI – zawiesił głos.
Lidka błyskawicznie podjęła decyzję o współpracy mimo wszystko.
– Pomogę ci go zapakować do auta i znikam. Nie musimy kontynuować tych grzeczności.
Ratej wciągnął kumpla do windy, Lidia nacisnęła guzik i w milczeniu zjechali do podziemnego parkingu. Wspólnymi siłami usadowili przyszłego pana młodego na tylnym siedzeniu grafitowego Volvo.
– Mogłabyś zapiąć mu pas? – poprosił Oliwier.
Dziewczyna wsiadła z drugiej strony auta i kombinowała jak mogła. Pasażer nie był zbyt chętny do pomocy. Właśnie naciągała bardzo oporne na współpracę pasy, gdy silnik zawarczał, zamki w drzwiach kliknęły, a kierowca uśmiechał się do niej we wstecznym lusterku.
– To porwanie! – pisnęła, szarpiąc klamkę.
– Żadne porwanie. Zapewniam.
Spokojna tonacja głosu nie ukoiła obaw Lidki. Spojrzała nieufnie w jego odbicie. Był skoncentrowany na manewrach. Wariat! A jeśli porywacz i psychopata w jednym?
– Przetrzymywanie wbrew woli to porwanie! – krzyknęła i znów szarpnęła za klamkę. – Oj! – jęknęła z rezygnacją. W ręku trzymała odłamany uchwyt, który już nie otworzy jej drzwi. Dyskretnie schowała go do kieszeni, po czym sprawdziła w lusterku czy właściciel zauważył. Nie zauważył. Przesunęła się lekko do przodu, a on chyba wziął to za dobrą monetę bo uśmiechnął się do niej.
– Odwiozę cię zaraz po szpitalu gdzie tylko zechcesz. Słowo harcerza! – zapewnił i wcisnął pedał gazu. – Potrzebuję cię. Nie wiem, jak wytłumaczyć lekarzowi, co się właściwie stało.
– Stało się, stało… Wszystko przez ciebie! Miałam właśnie wiać jak najdalej, ale pchnąłeś mnie drzwiami. Prosto w… Prosto… Ach! – westchnęła przez zęby.
– Masz rację, czuję się współwinny. – Roześmiał się głośno, bo rozbawiła go pretensjami. Zajęty zerkaniem w jej odbicie, nie zauważył, że sygnalizacja świetlna na skrzyżowaniu, do którego się zbliżali, zmieniła kolor. Wcisnął gwałtownie hamulec, auto stanęło prawie w miejscu. Pasażer, jako że nie miał aktywnych funkcji ruchowych, poprawił piękną krzywiznę nosa uderzeniem w zagłówek i osunął się między fotele.
– Myślałem, że go przypięłaś! – wrzasnął Oliwier, aż Lidka podskoczyła wystraszona.
– Też tak myślałam. – Spróbowała wciągnąć bezwładnego Dawida z powrotem na siedzenie. Udało się chyba siłą woli, bo na pewno nie fizycznymi możliwościami jej ciała. Zanim go przypięła, Volvo ruszyło.
– Przytrzymaj go – padła krótka instrukcja kierowcy.
– Jak?
– Nie wiem. Prowadzę. Ty pilnuj, by nie uszkodził sobie nic więcej. Aśka mnie zabije za to, że jej męża przed ślubem dezaktywowałem wizualnie i fallicznie. Zrób coś, proszę.
Lidia usiadła na Dawidzie okrakiem, tyłem do kierunku jazdy, i ujęła w dłonie jego zakrwawioną głowę. Właśnie w tym momencie śpiący królewicz otworzył oczy.
– Ae ja siem sa tobom steskniułem kofafanie – wybełkotał, po czym ułożył usta do pocałunku.
– On bredzi – stwierdziła Lidka.
– Dobrze, dobrze, niech się wybudza. Porzucimy go na podjeździe SORu i sam się będzie tłumaczył – żartował Oliwier.
Lidka nie była pewna, czy dobrze to dla niej, że ta miernota odzyskuje przytomność. Mężczyzna coraz świadomiej poruszał dłońmi. Niby oczy miał przymknięte, ale mamrotał pod nosem, głaskał jej uda. Potem, z uśmiechem na twarzy, obmacał Lidkowe pośladki.
– Daleko jeszcze?! – zapytała z wyraźną pretensją.
– Dwie krzyżówki. Dlaczego pytasz?
– Nie wiem, czy wytrzymam.
A Dawid poczynał sobie coraz śmielej. Wsunął dłonie pod bluzkę Lidki i objął talię. Zniosła i to. Nerwy puściły dopiero, gdy złapał za piersi. Trzasnęła otwartą dłonią w jego policzek, aż odbił się od szyby.
– Co ci!? – warknął Oliwier.
– Nie wytrzymałam. – Wzruszyła ramionami.
– Wystarczyło jeszcze chwilę pozaciskać zęby – powiedział, parkując pod wejściem na SOR. Spojrzał na kumpla przez ramię. – Przynajmniej nos już jest nastawiony. Poczekaj, przyprowadzę wózek. Nie będziemy go przecież ciągnąć po ziemi. – Trzasnął drzwiami i rączo pobiegł w kierunku budynku.
Dobry moment, by się cichutko i dyskretnie ulotnić Lidka rozpoznała szybko. Otworzyła drzwi z czynną klamką, upewniłą się, że Oliwiera nie ma w pobliżu, potem przeczołgała się po kolanach nieprzytomnego, zeskoczyła na ziemię i machnęła drzwiami za sobą. Te gwałtownie odbiły się od czegoś miękkiego przy akompaniamencie jęku Dawida. To nie ona, to sromotny pech właśnie złamał mu cztery palce. Czy to kara za podrabianie pieczątek z pierwszych piątków przed bierzmowaniem? Jeśli tak, to Lidka była zdeterminowana na kolanach pielgrzymkować do Częstochowy w ramach błagania o wybaczenie.
Delikatnie ułożyła dłoń na brzuchu pasażera i lekko docisnęła drzwi, w nadziei, że już nic więcej Dawidowi nie złamie. Rozejrzała się. Nabrała głęboko powietrza i zrobiła susa w krzaki, które rosły na brzegu trawnika. Jęknęła z radości, bo po drugiej stronie skweru zauważyła taksówkę. Wtedy usłyszała nieprzyjemne piszczenie. To Oliwier właśnie wyjechał wózkiem z budynku, robiąc hałas na całą okolicę. Wystraszona możliwością bycia zdemaskowaną, Lidka rzuciła się na kolana i pełzła za żywopłotem, aż znalazła się wystarczająco blisko obklejonego auta z neonem na dachu.
– Na Marudera trzynaście poproszę! – wysapała, ładując tyłek do auta.
– Lidka? – Niski głos z pewnością nie należał do kobiety.
Lidka powoli uniosła głowę i z mordem w oczach spojrzała na kolejnego świadka jej wieczoru hańby, który z radosnym uśmiechem wsiadał do samochodu z drugiej strony.
– Ja pierdole! – wysyczała przez zęby. – Dwa lata unikam cię jak ognia i musiałeś napatoczyć się właśnie dziś?
– To moja taksówka – zauważył słusznie. – Zamówiłem ją telefonicznie, jak na człowieka przystało. Nie podkradłem komuś, jak to inni mają w zwyczaju.
Usadowił się wygodnie, a Lidka wtuliła się w fotel. Widziała przez przednią szybę jak Oliwier rozgląda się dookoła. Szukał jej.
– Podzielmy się! – Odwróciła się do współpasażera. – Błagam. Przez wzgląd na te dobre wspomnienia, i żeby zapomnieć o złych. Proszę, Nikodem, eskortuj mnie do domu. Te! Raz! – Ostatnie słowo podkreśliła sylabizując je wolno.
– Wiesz, że nie robię nic za darmo. – Uśmiechnął się chytrze.
– Niestety, jestem tego świadoma – warknęła, nie spuszczając z oczu Oliwiera. – Proszę, Niko, jedźmy już.
Nikodem wydał dyspozycje kierowcy. Samochód ruszył, a Lidka poczuła zaciskającą się na jej udzie dłoń. Czyżby niespodziewany pasażer miał nadzieję na wspólny wieczór? Nie to było jej głónym problemem. Schyliła się nisko w obawie, że zostanie zauważona przez Rateja. Jej głowa wylądowała przy rozporku Nikodema, co wprawiło go w iście niebiański nastrój. Śmiał się, bezczelny!
– Jeszcze nie mówiłem, jak mi się odwdzięczysz, ale możesz zacząć od ssania. – Chwycił za swoje krocze.
– Nie boisz się, że ci go odgryzę? – kąsała słowem.
– Nie. Pamiętam, że nie jesz mięsa.
Chwycił ją za włosy i przyciągnął do swojej twarzy. Pocałował gwałtownie, co wywołało opór. Nie wyglądał na zaskoczonego, kiedy Lidka wyszarpała się z jego pułapki i uciekła na koniec tylnej kanapy.
– Nie fikaj, bo jeszcze dziś przestanę być wegetarianką! – pogroziła i wytarła krew sączącą się z przygryzionej wargi.
– Nie chcesz się pieprzyć? Trudno. Wymyślę inną walutę spłaty tej przysługi.
– Byle nie biznesową.
– Ja ci pomogłem, ja stawiam warunki – droczył się, drażniąc i tak już zszargane nerwy dziewczyny. – Nie łóżko i nie biznes – zamyślił się.
Lidka wsparła czoło o szybę i udawała, że podziwia nocne miasto, natomiast Nikodem milczał wpatrzony w drogę. Właśnie przez to nie mogła dalej udawać. Przecież doskonale wiedziała, że to mężczyzna, któremu nie brakuje tematów do rozmów. Zerknęła ukradkiem w jego stronę. Wyglądał na zmartwionego i zmęczonego. W dodatku był w szpitalu, a to mogłoby sugerować, że chorował. Kiedy złapał jej spojrzenie i puścił do niej oczko wzmocnione łobuzerskim uśmieszkiem, znów stał się sobą, mężczyzną, którego nienawidziła.
– Lidka, czy… – zaczął, lecz zimne spojrzenie rzucone z pogardą skutecznie zmyło jego nadzieje na konwersację. Nie było ważne, o co chciał zapytać. Dawno stracił przywilej uczestniczenia w życiu Lidki.
Taksówka podjechała pod adres Marudera trzynaście. Dziewczyna pożegnała się i wysiadła, ale Nikodem wysiadł razem z nią.
– Boisz się, że nie trafię? – wycedziła przez zęby.
– Boję się, że nie mam twojego aktualnego numeru. – Oparł się o drzwi, zamykając Lidkę między ramionami.
– Nie zmieniłam numeru. W dodatku, jak widzisz, adresu też nie. – Węszył przy jej twarzy niczym obcy obwąchujący Ellen Ripley w Obcym III. – Czemu, Lidio? Czemu nie chcesz iść ze mną do łóżka?
– Puść mnie, bo zacznę krzyczeć! – groziła przez zaciśnięte zęby. – Nie chcesz poznać nowego, starego przyjaciela Geni.
Nikodem nigdy nie bał się sąsiadki Lidki, toteż groźba wywołała u niego jedynie prychnięcie śmiechu. Objął dziewczynę siłą i pocałował. Tym razem jego usta były delikatne. W zasadzie to tylko musnął wargi kilkakrotnie.
– Zadzwonię do ciebie, żeby odebrać przysługę – szepnął wprost do kształtnego uszka.
Po kręgosłupie Lidii przeszedł dreszcz. Przytaknęła w odpowiedzi, z lekką obawą, że właśnie podpisała cyrograf z diabłem. Dyktatorskie ego Nikodema onieśmielało, a pewnością siebie mógłby gwoździe wbijać. Nic się nie zmienił. Takiego go pamiętała, takiego Niko się bała. Zobaczyła błysk w jego oczach i oberwała siarczystego klapsa.
– Żebyś szybko o mnie nie zapomniała. – Zawsze tak ją żegnał. Pośladek palił kilka dobrych godzin i wtedy nie sposób było zapomnieć o Nikodemie.
Nim weszła do mieszkania, wzięła głęboki wdech i przykleiła do twarzy uśmiech.
– W końcu jesteś! Liduchna! Prosiłam, byś była na czas! – Roman szeptem robił wyrzuty. – Ostatni raz! Więcej nie niańczę!.
– Zawsze tak grozisz – skwitowała machnięciem ręki. Zreflektowała się jednak bo zobaczyła, że przyjaciel jest mocno wzburzony. – Oj, przepraszam. Wybacz, chciałam być na czas, ale…
– Jutro, Lidziuchna! – Ucałował Lidkę w powietrze, by nie zniszczyć sobie makijażu. – Jutro mam wolne to wypijemy winko, poplotkujemy. A teraz wybacz. Spóźniona jestem!
– Roma, tusz ci się rozmazał – zwróciła mu uwagę.
– Gdzie? – Zrobił wytrzeszcz, mrugając i uklepując palcami tonę fluidu pod okiem.
– Na czole! – Roześmiała się. – Żartuję tylko. No leć już! Leć! Pokaż kto jest najlepszą Drag Queen w tym mieście. – Pomachała przyjacielowi na pożegnanie.