Fragment
To się nie dzieje! To się nie dzieje! Jak to możliwe? Myślałam, że jestem już ponad to. Kiedy go zobaczyłam, jak siedział nonszalancko oparty na kanapie przy stoliku pod oknem, wszystkie wspomnienia wróciły. Zaczęłam tonąć w ogromie napływających obrazów z przeszłości.
Mężczyzna przewiercał mnie spojrzeniem. Skanował moje ciało i szukał podobieństw do tej mnie sprzed kilku lat. Skąd to wiedziałam?
– Zmieniłaś się, gwiazdo – rzucił na powitanie.
Oczywiście. Przez tyle czasu wiele uległo zmianie, dupku – pomyślałam. Chociaż… czy faktycznie się zmieniłam? Nie. Po prostu wróciłam do wersji siebie sprzed naszego spotkania. Stałam się ponownie tą Zosią, dla której najważniejsza była rodzina i bliscy.
Wróciłam myślami do przeszłości, dostrzegłszy, jak uśmiechnął się w ten charakterystyczny dla siebie sposób. Dawno temu, przez bardzo krótką chwilę, uwielbiałam u niego ten wyraz twarzy. Rozpływałam się na samą myśl, że mógłby mnie obdarować zaborczym, przepełnionym blaskiem spojrzeniem. To było kiedyś. Dzisiaj budził we mnie tylko niesmak.
– Czy zdecydowali już państwo, na co mają ochotę? – wyrecytowałam standardową formułkę, skupiając się na kobiecie, z którą siedział przy stoliku.
Ze wszystkich kawiarni w Szklarskiej Porębie musiał trafić akurat do tej? Czy ja po prostu miałam kolosalnego pecha? Gdy zobaczyłam go w drzwiach, niemal stłukłam trzymaną w dłoni filiżankę.
Magiczne Rozkosze były specyficznym miejscem i choć słynęliśmy z wybornej kawy, naprawdę trzeba było się postarać, żeby je znaleźć.
Oddalone od głównej ulicy, schowane pod czarną jak sadza markizą, niespecjalnie rzucało się w oczy. Poza tym na co dzień przyciągało dość specyficzną klientelę. Połączenie cukierni i sklepu zajmującego się sprzedażą amuletów, świec oraz magicznych gadżetów wyróżniało się na tle typowo turystycznych kawiarni. Główną atrakcją tego miejsca była wróżka Leonia, czyli siostra mojej babci. Turyści szukający magnesów nie byli typowym targetem tego lokalu.
Trzy lata temu ciocia – bo tak kazała się nazywać – wróciła do kraju i postanowiła osiąść na stałe w rodzinnym mieście. Było to jak dar z niebios. W najgorszym momencie naszego życia pojawiła się jak anioł i wzięła pod swoje skrzydła. Przez te kilka lat okazała mnie i mojemu rodzeństwu więcej miłości niż rodzice przez całe życie. Nie wiem, gdzie bylibyśmy teraz, gdyby tamtego dnia nie znalazła mnie na cmentarzu. To był znak, przeznaczenie. Babcia Eleonora czuwała nad nami i nawet po śmierci dbała o swoje wnuki.
Pamiętam, że gdy długo, długo później zapytałam cioci, dlaczego postanowiła wrócić, odpowiedziała, że przyśniła się jej siostra. Wyciągnęła do niej dłoń i powiedziała: „Już czas, Lonia. Wróć”. I tak zrobiła.
– Dla mnie szarlotka na ciepło i latte. – Z zamyślenia wyrwał mnie damski głos. Nawet kiedy składała zamówienie, brzmiał zmysłowo i aksamitnie. Kusiła nim swojego towarzysza. Nie było wątpliwości co do łączącej ich relacji.
– Poproszę czarną kawę – zrobił pauzę – a na osłodę uśmiech kelnerki.
Jedyna słodycz, na jaką kiedykolwiek mógłbyś liczyć, to moja ślina w filiżance – pomyślałam.
– Oczywiście. – Uśmiechnęłam się nieszczerze. – Za chwilę przyniosę państwa zamówienie.
Ten facet nie miał za grosz wstydu! Flirtował ze mną, będąc na spotkaniu z inną kobietą. Na dodatek zachowywał się tak, jakbyśmy rozstali się w przyjaźni. Jakby to wszystko, co się między nami stało, nigdy się nie wydarzyło.
Odwróciłam się i ruszyłam w stronę lady. Nie zdążyłam się zabrać do realizacji zamówienia, gdy za plecami poczułam jego obecność. Ciało mężczyzny biło tak niesamowitym i intensywnym ciepłem, że czułam je mimo dzielącej nas odległości. Zrobiło mi się błogo. Pamięcią wróciłam do krótkich chwil, w których dawał mi poczucie bezpieczeństwa.
– Nie sądziłem, że spotkam cię w Szklarskiej Porębie. Przeprowadziłaś się?
Czy on myślał, że będziemy sobie urządzać small talki? Może niech jeszcze zapyta o pogodę!
– Czy chce pan jeszcze coś domówić?
– Dlaczego się zachowujesz, jakbyśmy nigdy się nie spotkali? Jakbyśmy nigdy się nie pieprzyli? Przypominam ci, że to ty zniknęłaś. To ja powinienem udawać, że cię nie znam – warknął. W tonie głosu wyczułam zarzut.
Ależ on miał tupet. To było niewiarygodne! Ja zniknęłam! To zapamiętał?!
– No i? Chyba nie liczyłeś na stały związek? – Zmieniłam front, skoro tak pogrywał. – Nie sądziłeś chyba, że to będzie coś więcej niż jednorazowa trasa koncertowa fiuta? – odpowiedziałam i zaczęłam go ignorować. Ironia w moim głosie powinna jasno dać mu do zrozumienia, że ta rozmowa nie jest czymś, co chciałabym kontynuować.
– Nie masz pojęcia, na co li… – zaczął, lecz jego towarzyszka nie dała mu skończyć.
Pojawiła się przy nim niezauważona, wsunęła smukłą dłoń z przepięknymi czerwonymi paznokciami pod ramię i weszła mu w słowo, nim zdążył wypowiedzieć myśli.
– Czy możemy anulować to zamówienie? – Spojrzała na mnie. – Jeszcze nie zaczęłaś go realizować, prawda?
– Dlaczego? – zapytał.
– Nie ma problemu – odpowiedziałam w tym samym momencie.
– Właśnie dostałam info od Tomka. Skończył wcześniej i wraca do hotelu. Może w ramach pożegnania zrobimy sobie powtórkę z rozrywki? Nie wiadomo, kiedy znów będę miała was obu do dyspozycji. Niedługo wyjeżdżacie. – Zrobiła nadąsaną minę. – Nie możemy zmarnować takiej okazji.
Czułam, jak mój oddech zwalnia. To, co właśnie usłyszałam, załamało mnie i jednocześnie utwierdziło w przekonaniu, że ten mężczyzna jest dla mnie skreślony. Wychwyciłam też, że jego wizyta w Szklarskiej jest przelotna i przypadkowa. Poczułam ulgę.
Nadal był tym samym jebadełkiem. Bzykał wszystko, co nie uciekło przed nim na drzewo. Brał, jak leci. Ze słów blondynki wnioskowałam, że robił to nawet w duecie z bratem. Fuj! Na szczęście lada moment miało już go tu nie być. I na tym postanowiłam skupić myśli. Miałam nadzieję, że nie przyszedł mu do głowy żaden kretyński pomysł i nie będzie próbował odnowić naszej znajomości. Nie dałabym rady. Nie skończyłoby się to dobrze.
Spojrzałam na stojącego niedaleko mężczyznę i przeraziłam się tym, co zobaczyłam w jego oczach. Wahał się. Zastanawiał, co wybrać. Idiota.
– Aneta – zaczął, jednak kobieta nie dawała za wygraną.
– Nie daj się prosić, Bartek – zamruczała. Chwyciła go za dłoń i pociągnęła w stronę drzwi. – Niedługo zjedziesz tu na dłużej, to sobie odnowisz stare… – posłała mi rozbawione spojrzenie – kontakty. Do widzenia – rzuciła lekko.
Tak, tak, idź, wypad stąd i niech cię więcej nie widzę! – wykrzykiwałam w myślach listę życzeń. Bardzo szybko jednak rozgonił moje marzenia.
– Do zobaczenia, gwiazdo.
Zamarłam. Brzmiało to jak obietnica, którą składał kochanek. Dla mnie jednak było niczym groźba.
Do końca dnia funkcjonowałam jak na autopilocie. Kawa, ciastko, rachunek. Kawa, ciastko, rachunek… Zazwyczaj lubiłam, gdy dużo się działo, czas szybciej płynął. Dziś to monotonia była moim sprzymierzeńcem. Brak skomplikowanych zamówień pozwolił mi przetrwać końcówkę dnia bezawaryjnie.
Gdy zamknęłam za sobą drzwi pokoju, czułam, że jestem już na skraju. Moje nerwy były napięte jak postronki. Musiałam rozładować emocje. Wyrzucić z siebie to wszystko, co kłębiło się we mnie od momentu, gdy opuścił kawiarnię. Rower nie wchodził w grę. Zapadał już zmrok, na dodatek zbierało się na burzę. Nie było opcji, że ruszę w trasę, nie stresując przy tym Marcina i cioci. Nie lubili, gdy wyruszałam na samotny rajd przy tak niepewnej pogodzie. Coś jednak musiałam zrobić. Czułam, jak krew buzuje mi w żyłach. W żaden sposób nie potrafiłam sobie pomóc. To uczucie mnie dręczyło. Potrzebowałam ulgi. Ujścia.
Spojrzałam na szafkę nocną. Wiedziałam, co tam znajdę. Wiedziałam, że to przyniesie mi spokój. Wiedziałam również, że to zły pomysł. Będzie mi lepiej. To mi pomoże. Zawsze pomagało. Nie zastanawiając się dłużej, otworzyłam szufladę. Przesunęłam książkę i wyciągnęłam zza niej swoją ulubioną zabawkę. Tak dawno jej nie używałam, tęskniłam. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo. Jeszcze chwila i znów będzie dobrze. Rozładuję to napięcie, te emocje.
Wyszłam na korytarz i szybko przemknęłam do łazienki. Przekręciłam klucz w zamku, rozebrałam się i stanęłam w kabinie prysznicowej. Nie zasuwałam drzwi, chciałam mieć niezakłócony widok na lustro. Pragnęłam wszystko dokładnie widzieć. Włączyłam deszczownicę i gdy przyzwyczaiłam się do zimnych kropli obmywających moje ciało, skupiłam się na tym, co miało przynieść mi ukojenie. Przyglądałam się swojemu odbiciu. Dłoni, która poruszała się spokojnie i precyzyjnie. Każdy jej ruch przynosił mi niewypowiedzianą błogość. To było złe. I jednocześnie tak cudowne. Wiedziałam, że jestem popsuta, chora, nienormalna. To, co robiłam, nie było dobre, ale nie potrafiłam inaczej. Czułam, jakbym lewitowała nad ziemią. Wszystko, co się działo, było jak uwolnienie kłębiącej się we mnie złej energii. Zamknęłam oczy. Wróciłam do chwili, w której pojawił się dziś w Rozkoszach. A potem daleko wstecz. Lata temu. Do momentu, gdy przez króciutką chwilę pozwoliłam sobie myśleć, że mogłabym być dla kogoś ważna. Że mogłabym być dla niego ważna. I do naszego ostatniego spotkania. Ostatniej nocy.
Głupiutka Zosia. Ty nigdy dla nikogo nie będziesz ważna. Nie w taki sposób.
To wspomnienie wywołało mój gniew. Był on na tyle silny, że na chwilę straciłam panowanie nad swoją dłonią. Kolejny ruch okazał się o wiele gwałtowniejszy.
O kurwa. Niedobrze. Otworzyłam oczy, by ocenić szkody. Wiedziałam, że przesadziłam. Straciłam kontrolę. Zarówno moje podbrzusze, dłoń, jak i nożyk do tapet, który trzymałam, pokryte były krwią. Za mocno. To nie było precyzyjne cięcie. Ta blizna na pewno zostanie na zawsze. Będzie się mocno wyróżniać na tle mniejszych kreseczek, które tworzyły misterną siatkę na moim ciele. Zaczęłam ją tworzyć dawno temu, powstawała miesiącami i była pamiątką po najgorszym okresie mojego życia. Coś, co, jak sądziłam, było już skończonym dziełem. Jak bardzo się myliłam… Wystarczyła chwila i jedno krótkie zdanie, by uwolniły się moje demony. Potwory, nad którymi myślałam, że zapanowałam.
„Do zobaczenia, gwiazdo” – to krótkie zdanie dudniło mi w głowie. Otworzyło na oścież bramę do mojego osobistego piekła. Znowu. Tylko tym razem dobrze już znałam diabła, który tam czekał. Bartosz Karczmarczyk. Nie zamierzałam pozwolić, by po raz kolejny wtargnął do mojego życia. Nie było w nim miejsca dla tego człowieka. Teraz liczyło się tylko jedno. Rodzina.

