Fragment
Nie było nic przyjemnego w takiej pobudce o poranku, na niewygodnym krześle, kiedy pierwsze promienie słońca świeciły prosto w zaspane oczy.
Uniosła głowę, nieprzytomnym wzrokiem rozglądając się dookoła. Zaraz potem gwałtownie się poderwała, bo zegar wiszący na ścianie wybił właśnie ósmą.
– Jasny gwint! Spóźnię się!
W pośpiechu zwinęła w rulon grafikę, nad którą spędziła całą noc. Palcami przeczesała burzę niesfornych włosów, zastanawiając się czy zdąży zrobić coś więcej niż tylko umyć zęby. Potem energicznie ruszyła do akcji, pozbywając się wymiętej, przepoconej odzieży. Weszła pod prysznic, odkręcając zimną wodę. Wzdrygnęła się, kiedy tysiące kropelek uderzyło w rozgrzane ciało. Zimnych, wręcz lodowatych. Tak, jak lubiła. Po pierwsze dlatego, że od kilku dni panował wściekły upał. Po drugie, musiała się orzeźwić. Wycierając energicznie ręcznikiem ciało, podbiegła do sypialni. Z szafy wyciągnęła pierwszą z brzegu sukienkę, białą, koronkową, nieco frywolną, ale zważywszy na upał uznała, że nieco głębszy dekolt mógł zostać usprawiedliwiony. Zagarnęła leżące na stosie świeżo co wypranej i wysuszonej na wietrze odzieży, dwie sztuki bielizny. Nie zajęło to więcej niż minutę. Nos ledwo musnęła pudrem, niedbale przeciągnęła tuszem po rzęsach, włosom nie poświęciła żadnej uwagi. Otoczyły jej głowę miedziano złotą aureolą. Lecz dziewczyna nie zwróciła na to uwagi, bo właśnie pochłonęło ją poszukiwanie drugiego z sandałów. Oprócz nich miała jeszcze do dyspozycji japonki. W końcu znalazła zgubę pod łóżkiem. Biegnąc do drzwi, chwyciła po drodze torbę rozmiaru worka na kartofle, taką, w której można było pomieścić prawie wszystko i w której cokolwiek ciężko było odnaleźć. Zawróciła w progu, klnąc pod nosem, bo przypomniała sobie o pracy na dzisiejszy egzamin zaliczeniowy. Z żalem pomyślała o kawie, a potem już tylko ruszyła ostrym sprintem w kierunku uczelni.
W głowie kołatała tylko jedna myśl, że prawdopodobnie się spóźni. Wciąż się spóźniała. Miała nadzieję, że chociaż dziś uda się dotrzeć na czas. I co? Pstro, pomstowała w duchu zziajana. Rzuciła okiem na majaczące w oddali przejście dla pieszych, po czym postanowiła wyjątkowo złamać swoje własne zasady oraz podstawowe przepisy ruchu drogowego. Wybrała odpowiedni moment i ruszyła przez szeroką ulicę. Jednocześnie sięgnęła do wnętrza torebki, bo jej telefon zaczął przeraźliwie terkotać.
I wtedy rozległ się głośny pisk opon. Zdezorientowana, odwróciła głowę, patrząc prosto na hamujący gwałtownie samochód. Udało mu się, chociaż dzieliły ich zaledwie centymetry. W zasadzie lśniący chromem zderzak prawie dotykał jej kolana.
– Jasna cholera! – Poirytowany głos męski dał wyraz niezadowolenia z faktu nagłego zatrzymania. – Jak łazisz ślepa kometo!
– Ja… – zaczęła zdezorientowana, a wtedy ukazał się rozjuszony kierowca. – Ja… Tak wyszło…
Przy największych staraniach nie mogła rozzłościć go jeszcze bardziej.
– Tak wyszło?! Ty…! – Zacisnął dłonie w pięści, a ona nadal gapiła się na niego bez słowa. Głównie dlatego, że to co widziała, było po prostu wspaniałe.
Mężczyzna, młody, nie dałaby mu trzydziestki, wysoki, smukły, w eleganckim, nienagannie skrojonym garniturze i błękitnej koszuli. Ciemne, modnie przystrzyżone włosy, otaczały szczupłą, pociągłą twarz ze starannie wypielęgnowanym zarostem. Oczy miał czarne, cerę smagłą i orli nos, który nadawał mu nieco drapieżności.
Krzyczał i krzyczał. W umyśle oszołomionej Zojki pojawiła się jedna, wyraźna myśl. Na uczelnię miała dwadzieścia minut szybkiego, bardzo szybkiego marszu. Gdyby ją podwiózł, byłaby za pięć. Tylko najpierw musiała coś zrobić, żeby przestał się tak wściekać. Roztrzaskanie mu czegoś na głowie nie wchodziło w grę, bo po pierwsze niczego takiego nie miała pod ręką, a po drugie, jak uszkodzi mu czerep, to facet raczej nie będzie nadawał się za kółko. W takim razie pozostało tylko jedno.
Bez słowa chwyciła tę szczupłą, wyrazistą twarz w obie dłonie i pocałowała. Przylgnęła ustami do jego warg, a mężczyzna zamarł w bezruchu. Za to zauważyła w ciemnych oczach bezgraniczne zaskoczenie. Pocałunek trwał zaledwie kilka sekund, zaraz potem Zojka odsunęła się, patrząc z aprobatą na efekt swych działań.
– Podwieziesz mnie? Przynajmniej nikomu więcej nie wpadnę pod koła – dodała wesoło.
– Że co? – spytał mało inteligentnie, nadal gapiąc się na nią jak sroka w gnat.
– Super! – Poprawiła torebkę, podniosła z ziemi tubę, po czym bez zbędnego krygowania się i dyskusji, zajęła miejsce w wypasionej super bryce. Musiała też zachęcająco pomachać w stronę znieruchomiałego kierowcy. W końcu ocknął się i coś tam mamrocząc pod nosem, wsiadł do samochodu.
– Gdzie? – warknął, odpalając.
– Tu niedaleko. Na światłach w lewo, potem prosto i na końcu w prawo. Będę mówiła, gdzie masz skręcić – uspokoiła go, bo nadal wyglądał jakby miał go trafić nagły atak apopleksji. Ruszył tak gwałtownie, aż wcisnęło ją w siedzenie.
– Bez nerwów. Bo jeszcze w coś albo w kogoś wjedziesz – pouczyła go. Mężczyzna jedynie zgrzytnął zębami, zaciskając palce na kierownicy.
Ale na miejsce dotarli nawet szybciej niż w pięć minut. Było jeszcze hamowanie z piskiem opon, a na końcu stek niezrozumiałych przekleństw, bo z przodu ukazał się radiowóz policji.
– Jeszcze kurwa mandat dostanę! – syknął, nerwowym gestem przeczesując włosy.
– Powiedz że się spieszysz do porodu. – Zojka mrugnęła okiem, zatrzaskując za sobą drzwi. Pędem ruszyła w kierunku wejścia głównego, a świeżo co poznany mężczyzna błyskawicznie wyparował jej z głowy. Na jego miejscu pojawiły się pomysły, jak wytłumaczyć kolejne spóźnienie.
Pół godziny później Krystian otarł pot z czoła. Oczywiście nie skończyło się na pouczeniu. A wszystkiemu winna ta kopnięta baba. Powinien… Zamarł z ręką na rączce biegów. W zasadzie powinien ją odszukać i obciążyć kosztami mandatu. Dla zasady, bo kwota trzystu złotych była dla niego śmiesznie niska. Tyle zarabiał przez godzinę. Wygrzebał z kieszeni komórkę, zadzwonił wyjaśniając powód swej nieobecności, po czym zostawił samochód na pobliskim parkingu. Kupił jeszcze coś zimnego do picia, po czym usiadł w cieniu, na niewielkim murku, intensywnie wpatrując się w drzwi budynku, w którym zniknęła. Miał jedynie nadzieję, że nie przyjdzie mu długo czekać.
I słuszną, bo po godzinie ukazała się grupka studentów, a wśród nich ona.
Chyba po raz pierwszy miał okazję dokładnie się jej przyjrzeć. Wzrost średni, budowa ciała raczej drobna, szczupła twarz otoczona burzą rudawych włosów. Z daleka nie dostrzegał wielu szczegółów, dlatego zgniótł butelkę po wodzie mineralnej, celnym rzutem posłał ją do pobliskiego kosza, po czym ruszył w kierunku dziewczyny.
Spostrzegła go, gdy dzieliła ich już niewielka odległość. Uśmiechnęła się szeroko, kpiąco. Zmrużyła oczy, nic sobie nie robiąc z groźnego wyrazu jego twarzy.
– Ty tutaj?
– Zapłaciłem mandat – powiedział tylko, dając do zrozumienia, że to przez nią.
– W naturze? – zainteresowała się. – Chciałabym być na miejscu tej policjantki – westchnęła z taką siłą, aż kilka niesfornych kosmyków podfrunęło do góry.
– Przez ciebie! – Oskarżycielsko wskazał ją palcem.
– I co? Ja mam ci zwrócić w naturze? – roześmiała się.
Zasznurował usta, podchodząc bliżej. Tak blisko, że mógł policzyć piegi na zgrabnym, kształtnym nosie. I dojrzeć wesołe chochliki w głębi zielonych oczu.
– W naturze? To byłoby jakieś wyjście – powiedział, mierząc ją taksującym spojrzeniem.
– W porządku. – Sięgnęła do torby, wyjmując stamtąd siatkę cytryn. – To zaliczka. Reszta będzie później. Wolisz na słodko czy na słono? Zasobów węgla nie posiadam.
– Węgla? – Lekko go zamurowało. O czym ona u diabła bredzi?
– No bo wiesz, był kiedyś taki dowcip. Przychodzi baba do lekarza i chce mu zapłacić w naturze, a lekarz się pyta, dlaczego ma taki czarny brzuch. Ona na to, że przedtem płaciła za węgiel.
Wysłuchał do końca, ale skrzywiona mina powiedziała jej, że wcale nie ubawił go stary, nieco już wyświechtany kawał. Wręcz przeciwnie, zirytował.
– Skoro nie chcesz cytryn – westchnęła – to może dasz się zaprosić na kawę w ramach rekompensaty?
– Nie potrzebna mi twoja kawa.
– To czego chcesz? – spytała z roztargnieniem, bo na schodach budynku pojawił się ciemnowłosy chłopak, o olśniewająco białym uśmiechu.
– Rekompensaty.
– Dobrze. Mój prawnik skontaktuje się z twoim prawnikiem – odparła lekko drwiąco. – A teraz przepraszam, mam ciekawsze rzeczy do roboty.
I poprawiając wielgachną torbę na piegowatym ramieniu, odwróciła się na pięcie. Zaraz później utonęła w objęciach przystojnego bruneta, a oniemiały Krystian przyglądał się temu w milczeniu.
Jak ona śmiała?…
Powodów jego oburzenia było kilka. Między innymi ten, że nie przywykł aby kobiety zbywały go kpiną. Tak, właśnie to rozdrażniło go najbardziej. Jawne lekceważenie i ostatnie zdanie wypowiedziane przez tego rudzielca. Ciekawsze sprawy? Co do cholery mogło być ciekawszego od jego towarzystwa? Z całej siły zacisnął zęby, tak mocno, że jego twarz nabrała niezwykłej ostrości. Patrzył na roześmianą parę, która oddalała się niespiesznym krokiem, wymieniając międzyczasie namiętne pocałunki i czuł prawdziwą wściekłość. To on odmawiał kobietom, nie odwrotnie!
Chciała wojny? Dobrze, doskonale!
Dostanie wojnę i to taką, w której on nie zamierzał brać jeńców.
Wrócił po samochód. Złość wyładował na pedale gazu, więc w firmie znalazł się wcześniej, niż przypuszczał. Zrugał sekretarkę za mało ważne niedociągnięcie, kilkoro innych pracowników za bzdury, na które wcześniej nie zwróciłby uwagi. Rudowłosa dziewczyna nie chciała opuścić jego myśli. Pobudzała wyobraźnię, podsycała gniew. Tak mocno utknęła w głowie, że tego dnia nie potrafił skupić się na niczym innym. Jej obraz zbladł dopiero późną nocą, kiedy zdyszany Krystian opadł na jedwabistą pościel obok zarumienionej piękności. Zbladł, ale nie zniknął.
A kolejnego dnia, nabrał wyjątkowej ostrości.
– Panie prezesie! – Klaudia zerknęła zza uchylonych drzwi. – Jakaś kobieta do pana.
– Kobieta? – spytał, tknięty nagłym przeczuciem. – Ruda?
– Tak. Chciałam…
– Za co ja kurwa płacę ochronie! – warknął. – Wpuść! I nie przeszkadzaj!
Miała na sobie kwiecistą sukienkę, tym razem długą do samej ziemi, zsuniętą na ramiona, z dopasowaną górą i zwiewnym dołem. Włosy, niedbale spięte, błyszczały w blasku promieni słonecznych. Zwykłe, rzemykowe sandały. Na ramieniu wielgachna torba, w obu dłoniach sporych rozmiarów pudło, a na pudle kapelusz z ogromnym rondem.
– Cześć! – przywitała się wesoło. – Ponieważ twój prawnik nie skontaktował się z moim prawnikiem, przyniosłam rekompensatę.
– Daruj sobie sarkazm – odparł sucho.
– To nie sarkazm, to prawda – pokiwała z zapałem głową, kładąc na jego biurku, białe pudło. – Mam nadzieję, że lubisz słodycze?
– Nie lubię.
– To może dziewczyna, żona, kochanka?
– Ciekawi cię mój stan cywilny?
– Nie! – roześmiała się. – Coś ty taki nabzdyczony od rana? Normalnie, bez kija nie podchodź.
– Zostaw co masz i wynoś się.
– A taki ładniutki jesteś – westchnęła, siadając na jednym z fotelów, a na drugim kładąc torbę. Rozglądała się przy tym z ciekawością. – Pierwszy raz jestem w tak eleganckim biurze.
– To mnie nie dziwi.
– Wypijemy kawę, zjemy po kawałku ciasta i sobie pójdę. Po tym, jak przyznasz, że jesteśmy kwita.
– Nie wypijemy kawy, nie zjemy ciasta i nie jesteśmy kwita – zmrużył oczy. Jego palce nerwowo bębniły o wypolerowany na wysoki połysk blat biurka. – Będziemy, jak przyjmiesz moje zaproszenie na kolację.
– Kolację? – Zaskoczył ją. – A na co ci kolacja ze mną?
Milczał, mierząc ją beznamiętnym spojrzeniem czarnych jak bezgwiezdna noc, oczu. Tak szczerze mówiąc, to za pierwszym razem wywarł na niej o wiele korzystniejsze wrażenie, mimo iż tylko krzyczał. Był wtedy bardziej autentyczny, bardziej spontaniczny. Teraz wygląd na rasowego zimnego drania.
– Nie mogę – przyznała uczciwie. – Mój chłopak nie byłby zachwycony.
– Sądzisz że to byłoby coś więcej niż kolacja? – zadrwił.
Nie zarumieniła się, nie zmieszała. Lekceważąco machnęła ręką.
– A niech ci będzie. Kiedy?
– Sobota wieczór. Punkt dwudziesta. Przyjadę po ciebie, podaj adres.
– Spotkamy się na miejscu.
– Przyjadę.
– Ależ z ciebie uroczy, uparty drań! – roześmiała się, wstając. – Dobrze, daj jakąś kartkę, napiszę. I pamiętaj pięknisiu o jednym! To tylko i wyłącznie kolacja, czyli posiłek zjedzony w towarzystwie, doprawiony rozmową i winem.
Na rude włosy wcisnęła kapelusz o szerokim rondzie. Wyglądała w nim bardzo oryginalnie i bardzo seksownie. Kiedy przyszło mu do głowy to drugie porównanie, zamarł zaskoczony. A dziewczyna wyjęła z torebki czerwoną szminkę, napisała kilka słów na nieskazitelnym blacie luksusowego biurka, po czym przesłała mu buziaka i tanecznym krokiem opuściła pomieszczenie.
Krystian zerknął w dół. A więc mieszkała całkiem niedaleko miejsca, gdzie wpadła pod koła jego wozu. I nagle się uśmiechnął.
Mało która kobieta zostawiała mu namiary na siebie, pisząc szminką po jego biurku.
Tylko i wyłącznie kolacja?
Cóż, to się jeszcze okaże.