Fragment
Było już późno. Większość okien w kamienicy nie rozświetlał nawet nikły blask. Tylko w mieszkaniu na ostatnim piętrze paliły się przytłumione światła. W tle cicho szumiało radio, grając stare, romantyczne przeboje. Tuż obok wysokiej szafy kuliła się kobieta, swoim wątłym ciałem osłaniając pięcioletniego chłopca. Łkała bezgłośnie, chowając twarz w krótkich, kędzierzawych włosach malca. Drżącymi dłońmi zatykała mu uszy. Za wszelką cenę chciała oszczędzić widoku torturowanego ojca.
– Daj no tu tę dziwkę – rozległ się znudzony głos.
– Nie, proszę… – zakwiliła. Malec również się rozpłakał, ale to nie pomogło. Jeden z napastników przytrzymał dziecko, drugi brutalnie chwycił kobietę za włosy i zaciągnął ją do pomieszczenia obok. Na sam koniec zatrzasnął drzwi.
– Nie drzyj się suko, bo wypatroszymy smarkacza!
Zamknęła usta i stłumiła krzyk, wciągając go z powrotem do płuc. Była pewna, że stojący naprzeciwko mężczyzna spełni swoją groźbę. Wyczytała to w jego oczach, czarnych, szalonych, bezwzględnych. Jeden z jego kompanów wyciągnął broń, wbijając lufę tłumika w policzek rozdygotanej kobiety.
– Dymitr, daj spokój. Pouczymy ją tylko – roześmiał się ten, który był chyba przywódcą w tym towarzystwie. – Stryjek nie lubi zbędnej przemocy.
– Co ty nie powiesz? – odparł z przekąsem inny, szczupły, wysoki blondyn.
– Mieliśmy to załatwić bez zbędnego szumu. Poza tym to przesłanie dla Bojczuka.
– Jego powinniśmy zabić.
– Nie, wobec tego starego capa mam inne plany. Dobra, niech się zastanowię…
– Sasza, daj spokój. Po staremu, utniemy kilka palców, zaliczymy i zostawimy, ładnie prosząc o zachowanie szczegółów w tajemnicy.
– Żora, zero finezji. W ogóle brak ci wyobraźni – cmoknął z przyganą Sasza.
Kobieta milczała. W duchu błagała tylko o jedno – aby oszczędzili jej dziecko. Tępym wzrokiem wpatrywała się w martwego męża. Siedział na krześle; ramiona miał wygięte, nadgarstki skrępowane. Knebel w ustach. Głowę odchyloną do tyłu, a na szyi długą, podłużną ranę. Podcięli mu gardło. Ale najpierw torturowali. Całkiem bez powodu, dla własnej satysfakcji. Ten koszmar trwał ponad godzinę.
– Dobra, wiem. Tego jeszcze nie robiłem – roześmiał się Sasza, po czym chwycił kobietę brutalnie za kark i zmusił, aby przyjęła pozycję na czworakach. Nosem prawie uderzyła o kolano martwego męża.
– Teraz suko rozepnij mu spodnie i zrób dobrze. Zobaczymy czy po śmierci mu stanie.
– Ale… – wyjąkała i od razu zarobiła silny cios w żebra.
– Bo przyprowadzę bachora i to on zrobi tatusiowi dobrze. Chcesz tego? – Chwycił ją za włosy i silnym ruchem poderwał w górę jej głowę.
– No dalej! – zniecierpliwił się. – Bo jestem głodny. Zresztą, może on ma rację – wskazał na siedzącego obok najwyraźniej znudzonego Żorę. – Zabijemy was i po kłopocie?
– Nie, nie! – jęknęła. – Zrobię to.
– I ładnie wypnij pupkę. Może ktoś z niej skorzysta – mrugnął rozbawiony, jakby opowiadał właśnie świetny dowcip. – No co chłopcy? Żaden nie ma ochoty?
– Twój pomysł, sam się zabawiaj – mruknął Żora, ostentacyjnie zapalając papierosa. – Pieprzony zbok.
– Najpierw popatrzę.
Krztusząc się, wsadziła sobie miękkiego penisa w usta. O mało co nie zwymiotowała. Ale była pewna, że jeśli tego nie zrobi, ten bydlak dotrzyma słowa i przyprowadzi chłopca. Wyczytała to w jego oczach, w tonie głosu, chociaż pozornie brzmiał żartobliwie.
– Pomogę ci – zaoferował, dociskając jej głowę do podbrzusza trupa. Usłyszał bulgoczący sprzeciw, ale nie wycofał się. Przeciwnie, narzucił własne tempo, traktując ją jak gumową lalkę. Dławiła się i drapała palcami zakrwawioną podłogę, łamiąc delikatne paznokcie w kolorze jasnego błękitu.
– Mało finezji – stwierdził, gdy zakrztusiła się własnymi wymiocinami. Potem ją puścił, patrząc jak kobiece ciało osuwa się bezwładnie na ziemię. – Dobra, zbieramy się.
Nie zatroszczył się o na wpół omdlałą kobietę. Z grymasem na twarzy patrzył, jak chłopiec tuli się do matki, zapłakany, przerażony. Potem żartobliwie pomachał mu palcem, po czym wyszedł z mieszkania jako ostatni.
– Jestem kurewsko głodny – oświadczył, gdy wsiadł do samochodu. – Taka robota zawsze zaostrza mi apetyt. Jedź do Kojota, tam jest jeszcze otwarte.
– Nie wierzę, że ich nie zabiliśmy – wymamrotał siedzący za kierownicą Żora.
– Przecież mówiłem, że to wiadomość.
– Dla kogo?
– Dla starego Bojczuka. Powie mu – jesteś z nami, albo przeciwko nam. Teraz twój bratanek, potem córka. Jak to mawia stryjek, dowód naszej dobrej woli.
– Czyżby? – Żora nadal nie wyglądał na przekonanego.
– A tak! Bachor przeżył, jego matka również. Lubię wysyłać takie propozycje współpracy – wyszczerzył zęby Sasza, przeczesując dłonią włosy. – A ten stary drań w końcu się ugnie, zobaczysz!
***
Kiedy zamknęła oczy, przeszłość przesuwała się niczym obrazki w kalejdoskopie. Miarowy stukot kół pociągu wyznaczał rytm zmian, a ściśnięte bólem serce, nadawało im odpowiednią kolejność.
Dzień, w którym się poznali. Ona ledwo skończyła osiemnaście lat. On był młodym strażakiem. Pierwsze randki, pierwszy pocałunek, pierwszy seks. Drobne kłótnie i czułości, wspólne picie kawy o poranku, wspólne wakacje. Ten najbardziej upragniony dzień w życiu, ona cała na biało, on w garniturze. Miesiąc miodowy, gdy podróżowali po prawie całej Europie. I koniec. Dzień wypadku, gdy na Rafała zawalił się dach budynku, w którym gasili pożar. Długo, bardzo długo czekała, aż odzyska przytomność. A kiedy nadeszła ta chwila przekonała się, że z zaświatów wrócił inny człowiek. To nie była tylko kwestia jego kalectwa, braku nóg, prawej dłoni, rozległych blizn po oprzeniach. On cierpiał ze względu na nią. Błagał, aby go zostawiła, aby odeszła i ułożyła sobie życie z kimś innym. Tylko jak mogła tak postąpić, skoro nadal kochała tylko jego?
Więc to on zostawił ją. W rocznicę ich ślubu popełnił samobójstwo, zostawiając po sobie coś więcej niż smutek. Zostawił w spadku wyrzuty sumienia, które miały ją dręczyć do końca życia.
Od dnia pogrzebu minęło pół roku. Dominika pracowała, jadła i spała, ale sama miała wrażenie, jakby poruszała się w gęstej mgle. Mało co do niej docierało. Nie wychodziła z domu, nie chciała spotykać się z przyjaciółmi, rozmawiać z rodziną. Wolała własne towarzystwo. Przygarnęła kota ze schroniska, takiego, którego nikt już nie chciał. Starego, schorowanego inwalidę. Była pewna, że to ze względu na Rafała dokonała takiego wyboru. Komuś musiała dać to, czego nie potrafiła dać jemu. Kocur odwdzięczył się mruczącym przywiązaniem, bo on nie miał takich dylematów moralnych jak jej mąż.
W końcu matka, starsze siostry oraz dwie wierne przyjaciółki zawiązały spisek. Wykupiły wycieczkę i to taką, co do której były pewne, że Nika nie odmówi. Zakarpacie w pigułce. Osiem dni zwiedzania, osiem dni oderwania od wspomnień i jednostajnej rzeczywistości. I faktycznie, kiedy Dominika w milczeniu słuchała ich wyjaśnień, już wiedziała, że skorzysta z biletu. Przez pięć lat studiowała filologię rosyjską, przez trzy ukraińską. Uwielbiała i oba te języki, i całą wschodnią kulturę. O ile kilkanaście razy odwiedziła już Rosję, to do Ukrainy miała okazję wybrać się tylko raz. A o podróży zakarpacką koleją marzyła już od dawna. Poza tym mogłaby odwiedzić przyjaciółkę, która jeszcze na studiach wyszła za mąż za przystojnego Ukraińca i przeprowadziła się do Mukaczewa. Dość powodów, aby nie odmówić.
No i na szczęście, żadna z fundatorek wyjazdu nie upierała się, aby jej towarzyszyć.
Wycieczka okazała się na tyle udana, że Nika postanowiła zabawić w tych stronach jeszcze kilka dni. Poprosiła o przedłużenie urlopu, myśląc, że jeśli go jej nie udzielą, to najzwyczajniej w świecie rzuci pracę. Na szczęście szefostwo chyba wyczuło pismo nosem i bez wahania zgodziło się na dodatkowy tydzień, a ona postanowiła, że w pierwszej kolejności odwiedzi Basię. Nie lubiła się narzucać, więc wynajęła pokój w hotelu niedaleko domu koleżanki i za godzinę miała być u celu.
Hotel, budynek typu wczesne lata dziewięćdziesiąte, nie grzeszył przytulnością. Ale był tani i czysty, a to jej wystarczyło. Rozpakowała się, przebrała i wrzuciwszy najpotrzebniejsze rzeczy do małego plecaka, wyszła na zewnątrz. Po drodze kupiła wino, jakieś ciastka i litr wódki. Nie przepadała szczególnie za alkoholem, ale Baśka uwielbiała drinkować. Z reklamówką w ręce szła nadbrzeżem, patrząc na leniwie toczącą swe wody, rzekę, w której odbijały się światła okien bloków, zajmujących prawie całą drugą stronę brzegu. W końcu dotarła na miejsce i rzuciła się koleżance w wyciągnięte ramiona.
Alkohol okazał się rewelacyjnym pomysłem i przez kilka godzin wspominały czasy studiów z coraz większym rozrzewnieniem. Kiedy koło północy mąż Baśki nieśmiało zjawił się po wodę, szybko go wygoniły, zmieniając w końcu temat. Potem Basia przyniosła karty, a Nika, chociaż uważała to za kompletną bzdurę, pozwoliła sobie powróżyć.
– Dziś, dziś w twym życiu szykuje się wyraźne przesilenie – mamrotała niewyraźnie wróżka amatorka. – To będzie niczym grom z jasnego nieba…
– Zapowiadali burzę? – zdziwiła się obłudnie Dominika. – Może mnie walnie w drodze powrotnej?
– Nie kpij, bo los się ukarze. Śmichy chichy, a tu naprawdę wychodzi coś dziwnego.
– Porwie mnie książę z bajki na białym rumaku. – Nika nie dała za wygrana i dalej kpiła.
– Tu jest bardziej o niebezpieczeństwie…
Dla zasady posprzeczały się jeszcze trochę, po czym Nika spojrzała na zegarek i zdrętwiała. Trzecia w nocy. Dobrze że w hotelu uprzedziła, iż może wrócić tak późno.
– Zostań, zrobimy ci lokum na kanapie – zachęcała przyjaciółka, ale Nika zaprzeczyła ruchem głowy.
– Wolę wrócić. Jutro wpadnę na obiad, jak już odeśpię nasze pijaństwo.
– Ja jestem pijana, ty zaledwie podchmielona.
– A się dziwisz? Cały litr wódki wychlałaś!
Naciągnęła kaptur na głowę, zapięła bluzę i założyła plecak. Nie miała daleko, szybkim krokiem niecałe pięć minut, ale mimo to czuła się dziwnie, sama, na opustoszałej ulicy, w obcym miejscu. Było tak niesamowicie cicho. Nika zwolniła, a potem przystanęła. Znów gapiła się na rzekę, gdy nagle kątem oka dostrzegła kobiecą postać. Skulona, przemknęła tuż za jej plecami. I wtedy usłyszała również cichy szum silnika. Samochód jechał wolno, kryjąc się w cieniu budynków. Czarny, złowieszczy. Minął zdrętwiałą ze strachu Nikę i przyhamował. Kobieta, którą wciąż widziała, obejrzała się za siebie i przyspieszyła. Nagle gwałtownie skręciła w lewo, pomiędzy dwa wysokie budynki. Auto ruszyło do przodu, po czym wykonało ten sam manewr, co nieznajoma. Później ciszę przeszył stłumiony krzyk, głośne uderzenie i po chwili z zaułka wyprysnął ciemny pojazd.
– Co do cholery? – zaklęła Nika, chociaż nieczęsto zdarzało jej się używać brzydkich słów. Ostrym sprintem ruszyła do przodu, po czym skręciła i znalazła się w półmroku, gdzie niewiele docierało światła nadbrzeżnych lamp.
Na samym końcu ślepego zaułka ktoś leżał.
– Boże! – jęknęła, padając na kolanach przy rannej. Ciężko rannej. Twarz miała zmasakrowaną, jakby ktoś przetarł ją dużym kawałkiem papieru ściernego, jedynie oczy lśniły w tej krwawej masie. Tułów wygięty pod dziwnym kątem. Prawa noga także. I nic nie mówiła, jedynie charczała, plując krwią.
– Zaraz zadzwonię po pogotowie – szeptała Nika, grzebiąc dygoczącymi rękoma w plecaku. I nagle coś jej się przypomniało. Przed wyjściem poszła do toalety. Komórkę zostawiła na parapecie. Pewnie dlatego nie mogła jej teraz znaleźć.
– Kurwa! – krzyknęła w bezsilnej złości. Ranna kobieta znieruchomiała. Nika rozejrzała się w panice i wtedy dostrzegła małą, skórzaną torebeczkę. Może znajdzie w niej telefon? Nie namyślając się dłużej, zerwała się na nogi, chwyciła torebkę i jednocześnie porzuciła swój plecak. Po czym wybiegła z zaułka, grzebiąc nerwowo w jej wnętrzu. Niestety, telefon miał blokadę na pin.
– Boże, nie! – wyjęczała Nika i wtedy dostrzegła nadjeżdżający samochód. Musiała go zatrzymać i zażądać pomocy. Odruchowo przełożyła pasek torebki przez głowę i z komórką w ręku stanęła na wprost jadącego auta. To zatrzymało się płynnym ruchem i po obu stronach otworzyły się drzwi.
– Potrzebuję pomocy! – krzyknęła Nika, ruszając w kierunku kierowcy. A wtedy ten zrobił coś zaskakującego. Wyjął z kieszeni chusteczkę i przyłożył do jej twarzy. I zanim kobieta zdążyła wyrwać się czy zaprotestować, straciła przytomność.
***
Jeszcze przed otwarciem oczu, wiedziała, iż coś było nie tak.
Potem wróciły wspomnienia i Nika z cichym jękiem uniosła głowę. Pokój nie był duży, ale miał wysoki sufit, dwa strzeliste okna, przez które wpadało teraz złociste światło i luksusowe umeblowanie. Coś w stylu dawnych pałaców, chociaż tak do końca nie znała się na tych rzeczach. Usiadła, przeciągnęła dłonią po czole, a potem dotknęła bosymi stopami marmurowej podłogi.
Dopiero wtedy rozejrzała się z namysłem.
Kanapa na której siedziała, miała obicie w grube pasy, zieleń przepleciona złotem. Stoliczek obok, wygięte fikuśnie nóżki. Kominek kipiał dyskretnym bogactwem. Zadarła głowę. Dobre cztery metry, pomyślała nie wiadomo po co. Naprzeciwko dostrzegła lekko uchylone drzwi, również wysokie, z lśniącego, jasnego drewna.
Nie miała pojęcia, kto ją porwał, ale chyba nie sądził, że tak szybko się ocknie. W pokoju obok toczyła się zażarta dyskusja, prawie kłótnia. Nika ostrożnie wstała i na paluszkach podeszła do uchylonych drzwi.
– …zabić ją. Niech stary się nauczy.
– I co? Zaczniemy szukać kolejnego?
– Znajdzie się.
– Pewnie, całą kurwa straż graniczną wybiję! Do tego elitę polityczną i w końcu ci z wierchołka dobiorą nam się do dupy. Mało ci było problemów ze strzelaniną rok temu?
– I co chcesz z tą babą zrobić? Ożenić się z nią?
– Czekaj, czekaj… To nie jest taki zły pomysł. Sasza!
Jeden głos był spokojny, jakby wyprany z emocji i lekko znudzony. Z pewnością należał do mężczyzny, prawdopodobnie dość młodego. Drugi podekscytowany i Nika określiłaby mówcę jako dojrzałego. A tematem ich rozmowy była najwyraźniej jej skromna osoba. Tylko jak…? Co…?
– Dima, skocz po Saszę. Niech się oderwie od tych dziwek i na chwilę wpadnie.
– Jaja mi odstrzeli. – To był nowy głos. Szorstki, nieco bełkotliwy.
– Nic ci nie odstrzeli, przestań pieprzyć głupoty. Ma się stawić na moje polecenie. Pilne! I żebym kurwa jego mać, nie musiał fatygować się osobiście!
Zaraz… Nika zmarszczyła brwi. To był język ukraiński, co akurat nie było niczym dziwnym. Ale treść rozmowy? O co tu chodziło?
– Chcesz mu zaproponować małżeństwo? Z córką Bojczuka? – Młody głos wydawał się być szczerze rozbawiony tym pomysłem. – A to się nasz Saszeńka ucieszy. Specjalnie zostanę, żeby to zobaczyć.
– Trzymać ją będziemy oficjalnie i stary nam nie podskoczy. A jak przestanie być potrzebny, to ich usuniemy i po kłopocie. Długo jeszcze będzie nieprzytomna?
– Nie wiem. No kto by pomyślał. Nasz drogi Sasza i Lera Bojczuk. Podobno niedawno wróciła z odwyku?
– W dupie mam to, że ćpa.
– No, dupy to ona ponoć też chętnie daje.
– Stary za bardzo się z nią cackał i teraz ma tego efekty. Ale przynajmniej nie będziemy mieli z nią problemu. Za kilka działek sprzeda nie tylko siebie, ale i jego.
Nika skamieniała. Oni myśleli, że była córką jakiegoś Bojuka, Bojczuka czy diabli wiedzą kogo. Ale dlaczego? Przez otumaniony paniką umysł, przebiło się niewyraźne wspomnienie.
Tamta kobieta. Podobny wzrost, ciemne włosy. Twarzy nie widziała, bo pokrywała ją krew i opuchlizna po wypadku. Chciała wezwać pomoc, ale zorientowała się, że zostawiła komórkę u Baśki. Wzięła małą torebeczkę nieznajomej, zostawiła swój plecak. Wybiegła z zaułka i wtedy ją dorwali. Na dodatek byli pewni, że jest jakąś Lerą. Dominika o mało co nie upadła, uświadamiając sobie, że być może tamtą wezmą za nią i zanim się ktoś zorientuje, powiadomią rodzinę. Boże! Biedna mama! Nie, do tego nie może dopuścić! Wyjaśni pomyłkę, uda, że nic nie słyszała, że właśnie się obudziła, nawet nie będzie żądała wyjaśnień.
Tylko że…
A jeżeli wtedy ją zabiją? Nie miała pojęcia kim są i w jakim stopniu mogą zagrozić jej skromnej osobie. Ten młody proponował, aby i Lerę usunąć szybko i bez szumu. Nika zagryzła wargi. Musi zaczekać, udawać oszołomienie i słuchać. Dobrze, że chociaż problem języka odpadał, bo ukraińskim władała jak polskim. Chociaż może lepiej twierdzić, że nic nie rozumie?
– Jestem. Czego chcesz?
Ten głos był inny. Sprawił, że zadrżała gdy go usłyszała. Głęboki, melodyjny i ponury, wibrował jej w uszach, budząc niesamowite pragnienie, aby poznać jego właściciela.
– Mamy Lerę Bojczukową. Ożenisz się z nią.
– Ja? – Żadnych emocji prócz rozbawienia. – Stryjek raczy żartować.
– Słuchaj chłopcze, to nic osobistego, ale musimy jakoś przeciągnąć na swoją stronę tego starego głupca. Będzie mała impreza, damy fotkę do gazet, że córka naszego lokalnego rekina polityki się hajtnęła, po czym zamkniemy ją tutaj, a tatuś będzie tańczył, jak mu zagramy. Będzie też szczęśliwy mając takiego zięcia.
– Zabiłem mu bratanka. Nie będzie.
– Będzie – upierał się tamten. – Córka mu tylko została. Wścieknie się, ale to mało istotne. Damy jej prochy, wódę, co tylko zechce. Złota klatka, kumasz?
– Dobra, może być. – Znów to znudzenie, pozornie leniwe, jak u drapieżnika szykującego się do niespodziewanego ataku. – Ale kijem tej dziwki nie tknę. Połowa Mukaczewa ją dymała.
– Nie przesadzaj. Dziewczyna rozrywkowa, to wszystko.
– To na pewno ona?
– Tak. I mieliśmy sporo szczęścia, dopadając ją przed konkurencją. Sprawdziliśmy dokumenty. Tylko kolor włosów inny, ale teraz nie nadążysz za babami – wtrącił się młody, najwyraźniej również rozbawiony całą sytuacją. – Kuryło się wścieknie.
– I dobrze, ten stary gad może nawet dostać apopleksji – mruknął ten, którego w myślach Nika zaczęła nazywać szefem. – Idź no sprawdź, co z suką, bo nie może tak leżeć cały dzień.
Zwinnie umknęła z powrotem na kanapę, ale postanowiła nie udawać nieprzytomnej. Za to silnie ogłuszoną już tak. Usiadła, palce zacisnęła na siedzisku i starając się, aby jej spojrzenie wyrażało totalną tępotę, zagapiła się w drzwi.
Młody faktycznie miał z dwadzieścia dwa, może dwadzieścia trzy lata. Był szczupły, wysoki, oczy miał tak zmrużone, że nie dawało się dostrzec ich koloru, a usta wykrzywiał asymetryczny uśmiech. Z porodu wyglądał na kpiarza, ale Nika miała wrażenie, że to tylko kamuflaż. Za nim pojawił się starszy, elegancko ubrany mężczyzna. Korpulentny, średniego wzrostu, rudy niczym marchewka, o przylizanych włosach i eleganckiej bródce. Potem był wysoki, napakowany osiłek i na końcu…
Nika drgnęła.
Mężczyzna był wysoki, szeroki w ramionach, wąski w pasie i biodrach. Śniady, o czarnych, zaczesanych pod górę włosach. Oczy też miał czarne, o intensywnym, przenikliwym spojrzeniu, co dawało się dostrzec nawet z daleka. Wyraziste brwi, których linia biegła nisko na oczyma. Zakrzywiony nos wyróżniał się w szczupłej twarz ze śladem zarostu i delikatnym dołeczkiem w brodzie. Ale najbardziej zwracały uwagę jego usta, z lekko wysuniętą dolną wargą, co nadawało mu wyjątkowo brutalny, odpychający i lekceważący wyraz. Nie był przystojny, ale w przedziwny, magnetyczny sposób, przykuwał uwagę i nie pozwalał na omiecenie go obojętnym spojrzeniem.
– To ona? Ładniejsza niż na zdjęciu – cmoknął z uznaniem młody, a Nika osłupiała jeszcze bardziej, odrywając wzrok od ostatniego z mężczyzn, którzy weszli do pokoju. Jak to na zdjęciu? – Na dodatek nabrała ciałka na tym odwyku, bo wcześniej była z niej chuda szkapa.
– Żora, wyrażaj się! To moja przyszła żona.
– Powiedziałem samą prawdę. I co? Który z nią pogada?
– Sasza. – Rudy ruchem głowy wskazał na krewniaka, a ten westchnął z udawaną rezygnacją, po czym podszedł do kanapy i przysiadł na piętach, patrząc z uwagą na milczącą kobietę.
Nie była ładna. Była piękna. Ciemne włosy, błękitne oczy, pełne usta, szerokie brwi lekko wygięte w łuk, niczym ptasie skrzydła i gęste rzęsy, rzucające cienie na piegowate policzki. Szczupłe dłonie, krągłe piersi, które unosiły się w szybkim, urywanym oddechu. I ten wyraz zagubienia na jej twarzy. Zupełnie inny od tego, który widział na zdjęciach. Tam miała też rude włosy, ale poza tym prawie niczym się nie różniła.
– Posłuchaj mnie Lerreno – zaczął poważnym tonem. – Zawrzemy układ. Nic ci nie zrobimy, wręcz przeciwnie, otoczymy luksusem, ale są dwa warunki. Po pierwsze współpracujesz z nami. Po drugie przekonasz do tego samego swojego ojca. Zadzwonisz do niego i porozmawiasz. Powiesz mu, że wychodzisz za mąż. Za mnie. Potem staniemy się jedną, wielką, pieprzoną rodziną i będziemy wspólnie dbali o nasze interesy.
– Ja… – zaszokowana, zrozpaczona Nika nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Zwłaszcza, że on znajdował się tak blisko, tak niebezpiecznie blisko. W czarnych jak bezgwiezdna noc oczach dostrzegła pewność siebie, rozbawienie, odrobinę szaleństwa i bezwzględność.
– Kurwa, ale widok – mruknął, dotykając palcami jej policzka. – Zgramy się, prawda?
– Ten znowu o jednym. – Młody przewrócił oczyma.
– Popatrz na jej cycki i powiedz, że ci nie staje.
Gdzie? Nika od razu spojrzała w dół i aż jęknęła. Bluzkę miała rozpięta prawie na całej długości, a cieniutki, koronkowy staniczek więcej odkrywał, niż zakrywał. Gwałtownym ruchem zasłoniła biust, czując, jak na policzki wypełza zdradliwa purpura.
– No proszę! – zaśmiał się Sasza. – Dziwka, która się rumieni. A to ci niespodzianka.
Nic, kompletnie nic z tego nie rozumiała. Dobrze, mogli porwać niewłaściwą osobę, miała torebkę tamtej kobiety, zostawiła jej swój plecak. Nieporozumienie, które powinno zostać szybko wyjaśnione. Ale oni twierdzili, że jest podobna! Nie – więcej! Byli pewni, że jest Lerą Bu coś tam.
Co za cholernie nietypowy zbieg okoliczności!
– Ja… Moja torebka, proszę – dodała z wyraźną rozpaczą.
– Żora, podaj.
Ręka jej dygotała, kiedy otwierała małą, skórzaną torebeczkę. Lecz gdy tylko wyjęła etui z dokumentami, spojrzała na zdjęcie w dowodzie, znieruchomiała.
Lera Bojczukowa, lat dwadzieścia pięć, zamieszkała w Mukaczewie, kropka w kropkę do niej podobna. Ją i dziewczynę na fotografii różniły tylko dwie rzeczy. Kolor włosów i wyraz twarzy. Prawdziwa Lera miała dziwnie puste, pozbawione nadziei spojrzenie. Przygaszone. I tak odpychająco wydęła wargi. Jakby właśnie skosztowała czegoś wyjątkowo niesmacznego.
– O co chodzi? – Sasza niezauważalnie ściągnął brwi, a w jego ciemnych oczach ukazało się coś nieprzyjemnego.
– To ja…? – Nika wbrew sobie wskazała na zdjęcie.
– Tak. A co? Amnezja? – Brutalnie ścisnął jej podbródek, zmuszając, aby spojrzała mu prosto w oczy. Potem zerknął na fotografię, którą trzymała. I znów na przestraszoną kobietę. – Bez najmniejszej wątpliwości to ty.
– Na pewno? – Pozostali zerkali mu przez ramię.
– Tak. Układ twarzy, kolor oczu, brwi, usta, nawet uszy. Tylko włosy są inne, ciemniejsze. Musiała przefarbować.
– To co jej się stało? Straciła pamięć?
– Szybko ją odzyska, już ja się o to postaram – uśmiechnął się szeroko, a biedna Nika skuliła się pod wpływem jego wzroku. – Dobra, przynieś telefon. Niech stary nie rozpuszcza swoich psów, bo nam interes zepsuje. Jeszcze się kontrahent zniechęci. Jak dobrze się spiszesz zajączku, to dostaniesz działkę. – Poklepał ją po przyjacielsku po policzku, ale ona i tak odebrała to jak groźbę. Potem skinęła głową, bo nie miała pojęcia, co powinna odpowiedzieć.
– Hej Daniłło! – Mężczyzna przywitał się radośnie, jak ze starym znajomym. – Nie przeklinaj tyle, tylko zamknij mordę i słuchaj. Mamy tu uroczą dzieweczkę, z dowodu wynika, że to twoja ukochana córeczka i… – skrzywił się, odsuwając aparat od ucha. – Zajączku, weź ty spróbuj. Bo jeszcze szanowny tatuś dostanie apopleksji i będę musiał cię zabić. Poczekaj, włączę wizję, żeby nie miał wątpliwości, że to ty.
Ciężko było utrzymać telefon w drążącej dłoni. Ciężko wykrztusić kilka pierwszych słów. Dalej było już prościej, bo jej rozmówca, chudy, szpakowaty mężczyzna, nie miał wątpliwości co do tego, że była jego córką. Ogłuszona tym faktem, nie miała siły na sprzeciw. Posłusznie przeczytała to, co napisał jej na kartce Sasza, po czym oddała mu aparat. Ten nie bawił się w dyskusje, tylko od razu rozłączył i rzucił telefon na stół.
– Stawiam jeden do pięciu, że stary nie będzie już fikał – powiedział z filozoficznym spokojem, wyciągając papierosa. Potem podsunął paczkę pod nos Niki. – Częstuj się zajączku.
Mało brakowało, a by się zdradziła, mówiąc że nie pali. Lera chyba paliła? Zresztą, nie tylko to. Przypomniała sobie szczegóły podsłuchanej rozmowy i zadrżała.
– Nie mam ochoty – wyszeptała, pochylając głowę.
– No takie dziwy! – zaskoczony uniósł brwi. – Czym wyście ją tam ogłuszyli?
– Mdli mnie – wyjaśniła, woląc nie wdawać się w dyskusję na temat swoich nałogów. – Wolałabym szklankę wody.
– Wody? – spytał przeciągle. – Żora, przynieś flaszkę.
– Co? – Młody nie od razu skumał, o co chodzi. – Wody?
– Wódki. W lodówce jest kilka. I jakieś naczynie, może być szklaneczka do whisky. Dalej, na jednej nodze.
– Sasza… – Rudy mężczyzna chyba zrozumiał, co się szykuje.
– Daj spokój Bohdan. – Pierwszy raz nie zwrócił się do niego żartobliwym stryjku. – Trzeba jasno określić zasady naszej współpracy. Inaczej gówno z twojego wspaniałego planu. Mam wrażenie, że nie tylko fiut ci zmiękł na stare lata.
– Nic mi nie zmiękło! – warknął tamten, a jego twarzy przybrała głęboki odcień purpury. Ale nie ośmielił się zrugać krewniaka. W ogóle Nika odniosła wrażenie, że nikt nie ośmiela się mu sprzeciwiać. I szczerze mówiąc, wcale się im nie dziwiła. Miał szalone oczy. Okrutne i szalone. To był człowiek zdolny do wszystkiego, do każdej podłości.
– Dobra zajączku – postawił przed nią przyniesioną butelkę i czystą szklankę. – Mówiłaś, że masz ochotę się napić?
– Tak, wody – powiedziała cicho.
– Wyobraź sobie, że nie mamy wody. Bywa – uśmiechnął się szeroko, mierząc ją wyjątkowo wrednym spojrzeniem. – Więc napijesz się czegoś innego, co przypieczętuje warunki naszej wspaniałej współpracy.
Co miała powiedzieć? Że z alkoholi pija jedynie wino, bo nawet piwo wybierała bez procentów? Od święta szampan i jeszcze rzadziej zdarzał się słaby drink.
Tymczasem mężczyzna napełnił szklankę aż po sam czubek.
– Lekcja pierwsza. Wprowadzenie do tematu. Robisz to, co każę. Dokładnie to, bez żadnych uchybień czy ustępstw. I dlatego czeka na ciebie oto ta półlitrówka. I obyś nie uroniła ani kropelki.
– Ale…
– Panno Bojczuk! Już! – ostatnie słowo rzucił przez zaciśnięte zęby, patrząc na nią spod opuszczonej głowy. – I pamiętaj o tym, że jeśli okażesz się nieprzydatna to – wykonał znaczący gest pod szyją, a Nika zamknęła usta, wtłaczając z powrotem słowa chcące wyrwać się na wolność, że nie jest żadną Lerą i to wszystko okropna pomyłka. Sięgnęła po szklankę, ale ledwo zanurzyła wargi, wykrzywiła się.
– Nie dam rady! – jęknęła.
– Pij.
– Nie…
– Pij! – Tym razem jego głos przypominał syk węża. Kobieta rozpłakała się, lecz nie dlatego, iż wierzyła, że mogłoby to przynieść jakikolwiek skutek. Po prostu nie potrafiła powstrzymać łez. Powoli, łyk za łykiem, opróżniała naczynie, ale kiedy w końcu je odstawiła, mężczyzna napełnił je po raz drugi.
– Nie! – zakryła ręką usta. Czuła jak żołądek buntuje się i skręca, bo taka ilość alkoholu była dla niej wręcz zabójcza. – Nie tknę tego więcej!
– Pij! – uniósł szklankę, podsuwając jej pod nos.
– Nie! – Z wściekłością wytrąciła mu ją z dłoni i alkohol wylał się na idealnie czystą podłogę.
– Nie? – Chwycił szczupły nadgarstek, potem najmniejszy palec i bez litości go wykręcił. Krzyknęła, bo ból okazał się obezwładniający.
– Na razie uszkodziłem ten jeden. Potem będą dwa kolejne. A teraz – podał jej butelkę. – Pij!
Nie żartował, nie droczył się. Tacy jak on, tak nie postępowali. Szlochając z bólu, dała pierwszego łyka i nie zdołała opanować torsji. Zwymiotowała prosto na siedzisko kanapy.
– Dobra Żora, przytrzymaj ją z jednej strony, ty Dima z drugiej.
Nie zorientowała się, co chciał zrobić, dopóki nie było za późno. Potem po prostu wetknął jej szyjkę butelki do ust i palcami zatkał nos. Krztusiła się, parskała, wiła, prawie udusiła, ale wlał w nią wszystko, co ostatniej kropelki. Patrzył przy tym obojętnie, bez odrobiny litości. Więcej, bo chociaż miała wrażenie, że widzi świat za mgłą, to ten bydlak był rozbawiony.
– Zanieś ją do mojej sypialni – rozkazał po wszystkim osiłkowi. – I zawołaj kogoś, niech tu posprząta.
Po czym nie oglądając się za siebie, wyszedł na taras, wyjmując z kieszeni papierosy. Był zadowolony, bo jego plan wypalił w całości, a przyszłość zapowiadała się obiecująco. Mając w kieszeni starego Bojczuka w zasadzie mieli zapewnioną całkowitą bezkarność. A gra nie toczyła się o kieszonkowe, ale o grube miliony euro. Chociaż jemu nie zależało na pieniądzach. Uwielbiał ten dreszczyk emocji, satysfakcję, gdy ofiara patrzyła prosto w jego oczy, do ostatniej chwili mając nadzieję na błahy odruch litości. Ta nadzieja, która w ułamku sekundy zamieniała się w niedające się opisać przerażenie. To dopiero była frajda! Pomyślał o kobiecie, którą zgodził się poślubić. Ta Lerka była całkiem ponętna. Nie znał jej bliżej, bo nie zadawał się z ćpunami, a ona ponoć od kilku lat całkiem ostro brała. Dziwne, nie powiedziałby tego patrząc na jej twarz. Kilka dni temu wróciła z długiego odwyku, może to dlatego. Nawrócenie, poprawa, dwanaście kroków do nowego życia, czy jak tam to leciało. Trudno, dwunastu nie będzie, bo lepiej było ją czymś nafaszerować, żeby nie fikała. Chętnych do dymanka jej nie zabraknie, szczerze mówiąc pomimo własnych słów też miał ochotę załapać się na mały numerek. Zgasił papierosa, rzucając niedopałek na trawę. Był pewien, że za pięć minut zniknie. Uśmiechnął się szeroko do własnych wspomnieć. Kiedyś zatrudniono nową dziewczynę. Nie znała wszystkich zwyczajów i dopiero jak musiała zjeść całą popielniczkę petów, nauczyła się porządku. Szybko zrezygnowała z pracy i zniknęła, ale zła sława jego czynu pozostała i była przekazywana każdej kolejnej zatrudnionej osobie.
– Aleksandr, pozwól do gabinetu. – Bohdan pojawił się za jego plecami niczym duch. – Dzwoni Bojczuk.
– Już? Szybki jest.
– Chce pogadać.
– Dobrze, idę.
Nika leżała na ogromnym łóżku, a jej ciałem wstrząsały mdłości. Na dodatek w głowie kręciło jej się niczym na karuzeli, a palec pulsował bólem. Może nawet był złamany?
Z trudem wstała, aby potykając się, dotrzeć do dostrzeżonej za uchylonymi drzwiami łazienki. Prawie zawisła na marmurowej umywalce, po czym odkręciła wodę. Chłodną, cudownie orzeźwiającą, gaszącą pragnienie. Przepłukała gardło, opryskała twarz. Nie miała siły na kąpiel, postanawiając zostawić to na później. Osunąwszy się na podłogę, dotknęła czołem zimnej powierzchni. Przyniosło to taką samą ulgę jak zimna woda. Nie potrafiła zebrać myśli, ale ponad wszelką wątpliwość wiedziała jedno. Musi podjąć tę grę, udawać kobietę, która pewnie już nie żyje. Gdyby nie ich podobieństwo, dawno podzieliłaby jej los. A tak miała szansę, aby zaplanować ucieczkę. Musiała tylko odzyskać siły.
– Niezbyt wygodne miejsce. – Ocucił ją dźwięk kpiącego głosu. – Chodź zajączku, łóżko będzie lepsze.
Bez problemu podniósł ją, a potem niezwykle delikatnie ułożył na miękkim materacu. Po czym usiadł tuż obok, pochylając się nad zmartwiałą kobietą.
– Tatuś się zgodził – oznajmił radośnie. – Kupimy ci ładną sukienkę, a w prezencie dostaniesz tyle prochów, że oszalejesz z radości.
– Nie biorę… już – odparła słabym głosem.
– Przecież wiesz, że mamy najlepszy towar. Może masz ochotę spróbować? Paluszek przestanie boleć – dodał drwiąco.
– Nie chcę.
– Taki biedny paluszek – perfidnie ścisnął go z całej siły, a w oczach Niki ukazały się łzy. Z trudem łapała powietrze, usiłując opanować ból. – Na co komu tyle cierpienia?
– Nie masz pojęcia o cierpieniu – odparła z goryczą, przyciągając ku sobie zmaltretowaną dłoń.
– Nie? – Spoważniał, a z jego ust zniknął uśmiech. – Mam Lerreno, mam. Może jedynie z innego punktu widzenia, bo to ja bywam źródłem cierpienia.
Milczała, bo to, co dostrzegła w głębi przepastnych czarnych oczu, skutecznie zniechęcało do dyskusji. Kto wie co takiemu jeszcze przyjdzie do głowy?
– Okay króliczku, rozumiem, zmęczona jesteś. Mam sobie pójść w diabły. Ale zanim to zrobię, kilka słów, abym przypadkiem nie musiał cię krzywdzić. – Wyciągnął ramię i bardzo wolnym, wręcz wystudiowanym ruchem zacisnął palce na jej krtani.
– Po pierwsze, żadnych ucieczek. Mur ma trzy metry, góra pod napięciem, przy bramie stoją chłopcy, a nocą biegają dwa sympatyczne pieski. One nie zadają pytań, tylko od razu przegryzają gardło. Zrozumiałaś?
Skinęła głową.
– Po drugie, żadnych telefonów czy mailów. Nic. Dla ciebie świat na zewnątrz przestał istnieć. Bo tutaj wkraczam ja i to jest jeszcze gorsza perspektywa niż nasze psiaki. Rozumiesz?
– Tak. – Z trudem przełknęła ślinę, bo z każdym słowem jego spojrzenie stawało się coraz mroczniejsze, a słowa coraz bardziej ostre.
– Po trzecie. Nie węszysz, nie oddalasz się od domu. Masz do dyspozycji ponad tysiąc metrów plus ogród. Inne budynki cię nie interesują. Jeśli złamiesz tą zasadę, patrz punkt drugi.
– Zrozumiałam. – Tym razem uprzedziła jego retoryczne pytanie. – Mogę teraz odpocząć?
Puścił jej krtań i niemal po przyjacielsku poklepał po policzku.
– No pewnie.
– Sama.
– Poniekąd. To nasza wspólna sypialnia.
Ale, co dziwne, więcej jej się nie narzucał.
Po raz pierwszy miała okazję się rozejrzeć. To nie był zwykły dom. To była prawdziwa rezydencja. Ten jeden pokój był większy niż całe jej mieszkanie. Tutaj, na piętrze, sufity był niższe, ale i tak miały dobre trzy metry. Okna wąskie, wysokie, a za nimi rozciągał się widok na starannie wypielęgnowany ogród. W promieniach słońca połyskiwała tafla wodnego oczka, po prawej było widać basen, po lewej rozległy taras. Dookoła mur zieleni, wąskie ścieżki, kwiaty, wymyślne drzewa i krzewy. Przesunęła dłonią po szerokim parapecie, Nie znała się, ale to chyba był marmur. Na podłodze parkiet na wysoki połysk. Ściany w kolorze gołębim, odrobina sztukaterii, która zawsze wydawała się Dominice taka kiczowata, a tutaj uwypuklała dostrzegalny w każdym kącie przepych. Dyskretny, nie rzucający się w oczy, ale dominujący. Meble idealnie dopasowano do wnętrza, niby stylowe, ale i nowoczesne. Garderoba obok łazienki. Komoda, dwa wygodne fotele i okrągły stolik. Kominek. Ogromne łoże i telewizor zaraz na wprost. Do tego fikuśna otomana w krzykliwych kolorach, zupełnie inna niż cała reszta, ale i tak współgrająca z całością. Weszła do garderoby. Męskie ubrania wiszące po prawej stronie, po lewej także, ale tym razem ładnie poukładane na półkach. Buty, spodnie i cala reszta. Naprzeciwko ogromne lustro. Tutaj nie było ścisku, a jedynie dyskretna elegancja. Przypomniała sobie ciemnookiego mężczyznę i pomyślała, że nie bardzo jej pasuje jako właściciel tego wszystkiego. Był taki odrażająco prostacki… Zamyśliła się. Nie, nie prostacki. Był po prostu odpychająco okrutny. Może to dlatego?
Wzięła z półki zwykłą białą koszulkę, potem znalazła jeszcze luźne spodenki, na szczęście wiązane, po czym przeszła do łazienki. Powitał ją oślepiający blask srebrzystych ścian. Tak jakby w bieli zatopiono tysiące drobniutkich iskierek. Obszerny prysznic i jakby tego było mało, ogromna wanna. Wybrała wannę, najpierw staranie zamknąwszy drzwi. Nadal ją mdliło po alkoholu, ale w sumie z całej butelki niewiele tak naprawdę trafiło do jej żołądka. Pierwszą szklankę wyrzygała, drugą rozlała, a z reszty większość znalazła się na ubraniu.
Odświeżona, z wilgotnymi włosami spiętymi na czubku głowy, poczuła się odrobinę lepiej. Fizycznie, bo w jej głowie nadal wirowały jak szalone rozmaite myśli. Usiadła na szerokim parapecie i ze wzrokiem wbitym w krajobraz za oknem, próbowała to wszystko sobie poukładać.
Wpadła w pułapkę ogromnego podobieństwa do tamtej kobiety. Różnice były naprawdę niewielkie. Włosy, wyraz twarzy, no i jeszcze wiek. Dwa lata różnicy. Zresztą tam, w zaułku, wydawało się, że Lera wcale nie była ruda. To podobieństwo chyba ocaliło jej życie, chociaż było i powodem porwania. Trafiła… Bóg raczy wiedzieć, gdzie trafiła. Jakaś lokalna mafia? Z pewnością. Przy granicy kwitł przemyt, papierosy, ludzie i pewnie prochy. Nie miała pojęcia o takich sprawach, chociaż wiedziała, jak niebezpieczne są to okolice. Lera była córką miejscowego notabla, widać kogoś, kto mógł zaszkodzić interesom porywaczy. Dlatego chcieli zmusić go do współpracy.
Przypomniała sobie twarz tego mężczyzny. Aleksandra, bo Sasza było jedynie zdrobnieniem. Grubo nie pasowało do tego zimnokrwistego bydlaka. Nika przyłożyła dłonie do skroni. Rany Julek! Przecież ona miała zostać jego żoną. To była jego sypialnia i prawdopodobnie będą spać w jednym łóżku!
– Wpakowałam się! – wyszeptała z goryczą. Lecz nie mogła zrezygnować. Co by się stało, gdyby zaczęła im tłumaczyć pomyłkę? Pewnie od razu by nie uwierzyli. Ale wystarczyło porównać jej dokumenty z dokumentami Lery. Nikt tego nie zrobił, bo jeśli nawet znaleziono ranną kobietę…
– Mama! – jęknęła Nika, zrywając się na równe nogi. Ranną? Nie, dałaby głowę, że tamta umarła na jej rękach. Miała przy sobie dokumenty, zmasakrowaną twarz, kto będzie wnikał w szczegóły? Basia poświadczy, że przyjaciółka chwilę wcześniej wyszła od niej z mieszkania. Czyli uznają ją za martwą. Głupia turystka, która nocą wracała do hotelu i została napadnięta. Pewnie już zadzwonili do rodziny. A mama… Nika przełknęła ślinę. Biedna mama! Ale nie mogła nic zrobić, bo jednego była pewna. Jeśli się zdemaskuje, przestanie być im potrzebna. Nie wypuszczą jej, ot tak! Zabiją. Przypomniała sobie czarne, szalone oczy Saszy. On ją zabije. To nie było towarzystwo, z którym można pogrywać. To nie był pieprzony film czy książka, gdzie wszystko kończy się dobrze, bo tak sobie ktoś wymyślił. Życie pisało swój własny scenariusz, a ona mogła jedynie potulnie przyjąć główną rolę. I wypatrywać drogi ucieczki. Dobrze chociaż że Lera była po odwyku. Mogła tym wytłumaczyć wiele rzeczy. Brak rozwiązłości, niechęć do papierosów, prochów czy wódki. Tak naprawdę biedna Nika nigdy nie miała w ustach żadnego papierosa. A jej doświadczenie seksualne zaczynało i kończyło się na Rafale. Zresztą, uśmiechnęła się smutno, wcale nie było takie ubogie, bo przez tyle lat nie tylko zdążyli się sobą nacieszyć, ale i trochę poeksperymentować.
Ktoś zapukał.
– Proszę – powiedziała odruchowo. Do środka weszła wysoka, szczupła kobieta. Wytwornie ubrana, elegancko uczesana, z doskonale wykonanym makijażem, istnym dziełem sztuki wizażu.
– Ty jesteś Lera? – spytała. Głos miała chłodny, opanowany, zresztą takie same spojrzenie wyblakłych brązowych oczu.
– Tak, ja. – Serce Dominiki w przenośni niemal zamarło. Przestraszyła się, że kobieta być może zna prawdziwą Lerę i teraz dostrzegła różnice.
– Nadezhda. – Podeszła bliżej, wyciągając w jej kierunku bladą dłoń o starannie wypielęgnowanych paznokciach, obwieszoną złotymi precjozami. – Żona Bohdana.
– Pani domu? – spytała ostrożnie Nika.
– Tak, jak miło. – Wcale nie wyglądała na uradowaną. – Przyszłam, bo masz poślubić naszego bratanka?
– Chyba tak.
– Chyba? – Lekkie, nieco pogardliwe uniesienie brwi. – Potrzebna ci będzie nowa garderoba, kosmetyki, cała masa drobiazgów. I suknia ślubna.
Nika pobladła.
– Suknia?
– Tak. Musimy się przygotować. Będą media, lokalna prasa, ogólnokrajowa telewizja.
– Telewizja? – jęknęła. – Jak to?
– Jesteś córką gubernatora Zakarpacia. Największego przeciwnika tutejszych… biznesmenów – dokończyła z ironią. – A teraz wychodzisz za krewniaka takiego biznesmena. To bezprecedensowe wydarzenie. Nie możesz paradować w koszulce i męskich gaciach. Każę przynieść ci jakąś odzież, przymierzysz, może coś będzie odpowiednie. A pojutrze polecimy do Kijowa, na zakupy.
Tempo jakie obrali, wydało jej się przerażające. Ale… Pojawiła się też nadzieja. Może będzie okazja do ucieczki? W wielkim mieście powinno być łatwiej. Nie miała pojęcia jak to zrobi i co będzie potem, lecz jeśli będzie mogła, ucieknie.
– Dobrze – zgodziła się potulnie i z roztargnieniem. Nadezdha spojrzała na nią przenikliwie i wyszła. Jak widać nie zapałała sympatią do nowego członka rodziny. Nika pomyślała, że kobieta musiała być sporo młodsza od męża. O ile Bohdanowi dałaby jakieś sześćdziesiąt, sześćdziesiąt parę lat, o tyle jego żona mogła mieć góra czterdzieści. Nie była piękna, ale doskonale zrobiona. Dzieło sztuki ludzkich rąk i talentów. Piękna i… Naszego bratanka? Aleksandr był bratankiem Bohdana, nie jej. Ten ton głosu, pogarda, chłód.
Nikę olśniło! Ta baba była zazdrosna! O nią, o jej małżeństwo z Saszą. A mogła być zazdrosna tylko z dwóch powodów. Albo miała potajemny romans z tym psycholem, albo była nim jedynie zauroczona i liczyła na coś więcej po śmierci męża. Tak czy inaczej, powinna wystrzegać się tej kobiety. Nawet jeśli ta niechęć miała irracjonalne podłoże, to wkrótce Nika zostanie zmuszona do wypowiedzenia słowa „tak” i stanie się obiektem zazdrości.
Do pokoju weszła młoda dziewczyna, schludnie uczesana, w czarnej sukience i białym fartuszku. Za nią druga, niosąca całkiem sporą ilość ubrań, które położyła na jednym z foteli. Potem suchym tonem poinformowano ją, że za dwie godziny ma się stawić w jadalni na parterze.
– Obiad? – Nika dopiero teraz poczuła głód.
– Kolacja.
– Kolacja? Jest aż tak późno?
– Pani prosi o punktualność – powiedziała jeszcze pokojówka, po czym razem ze swą towarzyszką dygnęły i wyszły.
Nika najpierw przejrzała ubrania. Niestety, spodnie okazały się zbyt wąskie, bluzki za ciasne w biuście. Na szczęście pasował jeden komplet bielizny i obszerny sweter z miękkiej wełny. Był też na tyle długi, że mógł robić za tunikę. Znalazła też obcisłe, czarne legginsy. Przebrała się, ale wciąż była boso. O ile dobrze pamiętała, tak się obudziła. No nic, tutaj było tak czysto, że można jeść z podłogi. Nie wybrudzi nóg. Albo…
Weszła do męskiej garderoby. Po raz kolejny przejrzała ubrania i dopiero teraz zwróciła uwagę na metki. Sami znani projektanci. Buty, bielizna, nawet zwykłe tshirty. Były też zegarki i w końcu dowiedziała się, która godzina. Wybrała jeden na chybił trafił i zabrała ze sobą. Wzięła też parę grubych skarpet. Wiążąc włosy w kulkę na czubku głowy, rozmyślała o właścicielu tych ubrań. Nie podejrzewałaby go o tak wyrafinowany gust. W zasadzie „mówiąc” bandzior, miała przed oczyma napakowanego osiłka, w dresie albo dżinsach, z łysą głową, tatuażami i dyndającymi na szyi łańcuchami. Tymczasem Aleksandr w niczym nie przypominał tego stereotypu. Nie nosił żadnej biżuterii, przynajmniej nic podobnego nie zauważyła. Ubrany był z dyskretną elegancją, marynarka, biała koszula, buty na wysoki połysk. Tatuaży również nie dostrzegła, chociaż nie wiadomo, co skrywał pod ubraniem. Nie wiadomo też, co skrywał jego umysł czy serce, o ile w ogóle miał to drugie. Nika dałaby głowę, że nie. To był morderca, bezlitosny zabójca, który nie miał wyrzutów sumienia, bo i nie miał sumienia. W całym tym towarzystwie sprawiał wrażenie najgroźniejszego. Typ od brudnej roboty. Najpierw strzeli, później zapyta po co miał to zrobić. O ile w ogóle zapyta.
Zerknęła na zegarek. Jeszcze godzina, a ona była coraz bardziej głodna. Miała też dość krążenia po pokoju, niczym ptak zamknięty w klatce. Dostała pozwolenie na poruszanie się po całym domu, może więc najwyższa pora go zwiedzić?
Nie namyślała się dłużej. Wyszła na korytarz, na wszelki wypadek starając się zrobić to bezszelestnie. Był długi, utrzymany w jasnej tonacji, dyskretnie oświetlony. Po jego obu stronach symetrycznie rozmieszczono drzwi do kolejnych pokoi. Sypialnia, do której trafiła, znajdowała się na samym końcu. Ruszyła przed siebie. W końcu znalazła się na czymś w rodzaju galerii i dopiero tutaj dostrzegła przepych tego miejsca. Salon połączony z jadalnią znajdował się poniżej. Tutaj sufit miał przynajmniej kilkanaście metrów, a cała ściana z wyjściem na taras i ogród, była jednym wielkim oknem. Tak otwarta przestrzeń wręcz przytłaczała. Dopiero po chwil można było dostrzec inne szczegóły. Ogromny kryształowy żyrandol, stylowe meble, marmurowa posadzka, lśniący lakierowaną czernią fortepian, stół na przynajmniej dwadzieścia osób. Totalne szaleństwo, pomyślała oszołomiona Nika. Mogła teraz albo zejść na dół, albo pójść w głąb kolejnego korytarza. Zdecydowała się na schody. Też były okazałe, marmurowe, z wymyślną poręczą. Nika jako osoba systematyczna i zorganizowana, udała się wprost pod drzwi wejściowe, szerokie, dębowe i wyglądające niezwykle solidnie. Potem odwróciła się do nich plecami, jakby właśnie weszła do środka i w głowie zaczęła sobie układać plan domu. Okrągły hol, a naprzeciwko pyszniło się bogactwem kolorów wielkie akwarium. Po lewej i prawej dwie odnogi korytarzy. Za akwarium schody i salon z wyjściem do ogrodu. Na górze pewnie same sypialnie. Aleksandr nie przesadzał mówiąc o tysiącu metrów.
Na próbę skręciła w prawo. Weszła do dużo mniejszej jadalni. Dalej był pokój telewizyjny oraz gabinet i pokój, który zdążyła już poznać, bo w nim się ocknęła. Tam nie weszła, bo chyba trwała jakaś narada i słychać było tylko szum wzburzonych męskich głosów. Wycofała się i ruszyła wzdłuż drugiego korytarza, aż doszła do ogromnej biblioteki. Co dziwne, nie było kuchni, ale szybko zorientowała się, iż ta prawdopodobnie znajduje się poziom niżej, a prowadzą do niej wąskie, kręcone schody tuż przy drzwiach biblioteki.
Zerknęła na zegarek. Miała jeszcze niecały kwadrans. Z ociąganiem, tylko rzuciwszy okiem na bogaty księgozbiór, skierowała się do mniejszej jadalni. Ale wiedziała, że wróci do biblioteki, jak dla niej będącej najciekawszym miejscem w całym domu.
Stół był już nakryty. Na jednym jego końcu siedziała Nadezdha, aktualnie w innej kreacji, chociaż tak samo wyniosła i arogancka. Po jej prawej miejsce zajęła starsza pani o surowo ściągniętych brwiach. Kiedyś pewnie była oszałamiającą pięknością, bo nawet teraz widać było po niej ślady dawnej urody. Dalej dostrzegła rudowłosą dziewczynę, typ nastolatki, a obok niej chyba matkę, kobietę o zmęczonej życiem twarzy. Niejakie podobieństwo do pani domu stwarzało przypuszczenia, iż może to być jej siostra. Reszta miejsc była na razie pusta.
– Siadaj. – Nadezdha wskazała jej krzesło stojące dokładnie naprzeciwko drugiej kobiety, która również obrzuciła Nikę niechętnym spojrzeniem. – To będzie twoje miejsce. Te obok należy do Saszy, dokładnie po prawicy mego męża.
Zabrzmiało to nieco pompatycznie i Nika poczuła nagłą wesołość. Ale opanowała się i posłusznie usiadła.
– Coś jednak pasowało?
– Tak. Kilka sztuk zaledwie.
– Nie dziwię się. Powinnaś schudnąć.
– Możliwe. – Zamiast udawać oburzoną, zlekceważyła jawny docinek. Dobrze wiedziała, że nie musi. Od dziecka uwielbiała tańczyć, co pozwoliło jej na wypracowanie świetnej figury, gibkości i całkiem niezłej kondycji. – Co teraz?
– Czekamy na resztę.
Na szczęście niewiele czasu to potrwało. Zaraz po tych słowach pojawił się pan domu, a za nim wysoki blondyn o znudzonym wyrazie twarzy. Zajął miejsce tuż obok rudowłosej dziewczyny, a potem bezczelnie zmierzył Nikę wzrokiem. Odpowiedziała mu hardo, bez onieśmielenia, a on zmrużył oczy, jakby nad czymś się zastanawiając.
– Lera? Poznaliśmy się kiedyś na imprezie – powiedział w końcu, mimowolnie się oblizując.
– I? – wolała być ostrożna, chociaż ton tego padalca sugerował, że łączyło go z Lerą coś poza przypadkowym spotkaniem. Dałaby głowę, że przypadkowy seks.
– Nie pamiętasz, prawda? – Blondyn wyszczerzył zęby.
– Czego nie pamięta?
Nika drgnęła, słysząc ten głęboki, lekko szorstki głos.
– Nie pamięta, bo była tak naćpana, że nawet na nogach nie mogła się utrzymać. Ale obciągała…
– Maxim! – Nedezdha jak widać nie życzyła sobie tego typu rozmów przy stole. Za to nieszczęsna Nika zarumieniła się aż po korzonki włosów. Super! Jak widać Lerka nie żałowała sobie rozrywki przed odwykiem. Dzięki bogu chociaż za to ostatnie, bo mogła tym wytłumaczyć swoją obecną wstrzemięźliwość.
– Serio? – Sasza spoglądał teraz na nią z nieukrywaną ciekawością. – No cóż, pożyjemy, zobaczymy – dodał rozbawiony, patrząc przy tym nie na swą przyszłą małżonkę, ale na żonę swego stryja.
Miałam rację, pomyślała Nika. Nie wiadomo czy był to romans, czy tylko zwykły seks, ale na pewno łączyło ich coś więcej niż stosunki rodzinne. Szczerze mówiąc, miała to gdzieś, ale nie potrzebowała kolejnego kłopotu w postaci bezpodstawnie zazdrosnej rywalki. Jak dla niej, to Nadezdha mogła sobie wziąć tego psychola z całym dobrodziejstwem inwentarza.
– Przepraszamy za spóźnienie.
Miejsca po prawej ręce Niki zajęło małżeństwo w średnim wieku. Przeciętni, niczym się nie wyróżniający. A naprzeciwko Saszy usiadł jeszcze Żora, puszczając do Niko porozumiewawczo oczko. Aż się przeraziła, że może zna jej tajemnicę.
– Proszę o uwagę. – Bohdan wstał, momentalnie skupiając na sobie wzrok wszystkich osób. – To jest Lera, przyszła żona Saszy. Ślub w sobotę, więc się przygotujcie. Z prezentami i życzeniami proszę się nie wygłupiać, to czysty biznes. Lera jest córką Bojczuka.
– Tortury ci się znudziły? – zakpił Maxim. – No Saszeńka, kto by pomyślał.
– Lubisz swoje zdrowe nogi? – Aleksandr wcale nie wyglądał na przejętego, a jednak groźba zabrzmiała bardzo realnie.
– Odpuść Sasza. Lero, to Maxim, syn mojej pierwszej żony. Dalej mamy Irynę oraz jej matkę Virę, siostrę mej drogiej małżonki. Ta urocza starsza dama, to z kolei moja matka Zoya. A to Taisia i Symon, dalekie kuzynostwo. Symon jest naszym księgowym. Saszę już znasz, to mój bratanek. A ja jestem Bohdan i chciałbym abyś właśnie tak się do mnie zwracała. Musimy wypaść naturalnie na piątkowej konferencji.
– Dobrze – przytaknęła potulnie z nieco rozproszoną uwagą, bo dwie panienki właśnie zaczęły wnosić jedzenie. Zresztą, gdy trochę się uspokoiła, doszła do wniosku, że sprzeciw nic nie da. Powinna się skupić, wypatrując okazji do ucieczki, a nie tracić sił na głupoty.
– Coś za grzeczna jesteś. – Gorący oddech owionął skraj jej szyi.
– Głodna jestem – przyznała prawdomównie. – Jeszcze nic nie jadłam. Tylko piłam – dodała z doskonale wyczuwalną ironią, odwracając głowę i patrząc mu prosto w oczy. Nie chciała go prowokować czy drażnić, pragnęła jedynie pokazać, że nie da się tak po prostu zastraszyć. Ma być posłuszna? Zgoda. Będzie. Ale myśleć może sobie, co chce.
– Przynieść więcej?
– Więcej? I co? Tym razem będą mnie trzymać babcia z ciotką? – zadrwiła. – Takie przyjęcie zaręczynowe z urozmaiceniem?
– Dla urozmaicenia to ja cię mogę zerżnąć przy wszystkich.
– Nie wątpię. Tak pełne finezji zachowanie idealnie do ciebie pasuje.
– Krytykuje mnie ćpunka, alkoholiczka i pierwsza dziwka Mukaczewa – odparł z przekąsem. – Nie martw się, takich szmat kijem nie tykam. Ale jakby co, to Maxim jest chętny na obciąganko.
Wzruszyła ramionami, chwytając sztućce. Być może Lera zasłużyła na swą złą sławę, ale sposób w jaki to mówił… Słowa, ton głosu… Szkoda, naprawdę szkoda, że nie mogła chwycić czegoś ciężkiego i rozbić mu na głowie.
– Skończyłam z tym – powiedziała tylko, zabierając się za jedzenie. Mało brakowało, a rzuciłaby się na swoją porcję.
– Tak, skończyłaś – odparł szyderczo. Wszyscy przy stole przysłuchiwali się ich rozmowie, ale widać nie takie rzeczy się tu działy. Mało kogo obeszła ich wymiana słów. Jedynie pani domu miała niesłychanie zadowoloną minę niczym kot, który właśnie upolował tłustą mysz. No i Żora wyglądał, jakby miał wybuchnąć śmiechem.
Do końca posiłku Nika nie odezwała się ani słowem. Kiedy skończyła, podziękowała i wstała, zamierzając odejść. Nikt jej nie przeszkodził, ale ona nie poszła do sypialni, tylko wyszła na zewnątrz.
Początek jesieni. Drzewa mieniące się całą paletą złota i czerwieni. Zmęczenie wyczuwalne w każdym powiewie wiatru. Przyroda szykująca się do odpoczynku, do zimowego snu. Było jeszcze dość ciepło, chociaż odczuwała też wyraźny chłód. Może dlatego, że była bez butów? Mimo to otuliła się ramionami i zeszła po szerokich stopniach, aż do migoczącego oczka wodnego.
To było piękne miejsce. Cisza, spokój, idealna harmonia. Gniazdo przestępców, pomyślała z niechęcią Nika. Pozory, skrywające wyjątkową brzydotę. A mimo to stała w bezruchu, sycąc się niepowtarzalnym urokiem krajobrazu, odganiając ponure myśli o przyszłości.
– No Lera! – Tuż obok stanął Maxim. – Za nasze pokrewieństwo! – Wcisnął jej w dłoń szklankę wódki. Żeby chociaż to był kieliszek wina, pomyślała z rezygnacją.
– Już nie piję. – Postanowiła wykorzystać swój rzekomy odwyk.
– E no, nie bądź taka skromna. Tylko ze mną.
– Nie piję – powtórzyła, a potem wylała wszystko na trawnik. – I nie biorę byle czego. Oraz byle kogo.
– Masz chrapkę na Saszę, nie ściemniaj, ja i tak mu nie powiem. – Chłopak zaczął się śmiać. – Ale on mówił prawdę. Lubi świeżynki. Mało używane, nie przechodzone, ewentualnie lekko bite, ale to załatwia we własnym zakresie.
– To tylko interes.
– Akurat. Wszystkie się ślinicie na jego widok. – Maxim zmrużył oczy. – Moja macocha, jej siostra, nawet Iryna rozkłada przed nim z ochotą nogi.
– Przecież ona nie ma jeszcze szesnastu lat! – Tym razem wzburzona Nika odwróciła się do niego przodem.
– Ma, skończyła miesiąc temu. Ale rżnęła się z Saszką znacznie wcześniej.
– Mam dosyć – oświadczyła zniesmaczona kobieta. – Wracam do siebie.
Nie zatrzymał jej, a ona wbrew swoim słowom, zaszyła się w bibliotece. I tam w końcu, chociaż przez krótki czas, udało jej się zapomnieć o swoim fatalnym położeniu. Wodziła palcem po grzbietach książek, typowała tytuły, które przeczyta w pierwszej kolejności. Była tym tak pochłonięta, że nie zauważyła upływu czasu. Dopiero cichy głos pokojówki, sprowadził ją na ziemię.
– A pan Aleksandr od kwadransa pani szuka.
– Szuka? Jak widać kiepsko, bo…
– Tu jesteś! – Słowa niby spokojne, ale wyraz jego twarzy był straszny.
– Zaczytałam się – tłumaczyła zgodnie z prawdą Nika.
– Tak? Umiesz czytać? – zadrwił.
– Kocham czytać. – Odważnie stawiła mu czoła.
– Dobra zajączku, zostaw tę makulaturę i marsz do sypialni.
– Jedną wezmę. Lubię czytać przed snem.
– Weź – zgodził się nieoczekiwanie. – A ty dopilnuj, aby trafiła we właściwe drzwi.
Nie chciała, aby dziewczyna miała przez nią kłopoty, więc posłusznie wróciła do dobrze znanego pokoju. Tam umyła się, splotła włosy w warkocz, z powrotem ubrała koszulkę oraz bokserki, a po namyśle świeże skarpetki, bo dziwnie marzły jej stopy. Zajęła jedną stronę łóżka, ale wcześniej przygotowała sobie koc i małą poduszkę. Tak na wszelki wypadek. Sądziła, że on w ogóle nie zjawi się na noc, ale pomyliła się. Kiedy wróciła z łazienki, Sasza leżał rozwalony na środku łóżka, tylko w spodniach i koszuli, z rękoma pod głową i pełnym tłumionego żaru spojrzeniem.
– Tak myślałam – westchnęła, sięgając po swój ekwipunek. Zabrała jeszcze książkę i rozgościła się na niewielkiej otomanie.
– Śpi się w łóżku.
– Które w całości zajmujesz.
– Zajączku, ty lepiej wróć.
– Bo?
– Bo będę musiał przywlec cię tu siłą – dodał z wyjątkowym spokojem. – Paluszek już nie boli?
– Nie złamałeś go, ale i tak trochę boli.
– Wiem. Nie chciałem być nie delikatny.
– Ty? – roześmiała się głośno. – Zgaduję że bezpośrednia przemoc odpada, bo w końcu przed kamerą musiałbyś tłumaczyć całą gamę fioletów na mym obliczu. Palce, nadgarstki i inne części ciała podatne na złamania, również nie wchodzą w rachubę. Gips nie pasuje do sukni ślubnej.
– Za to możesz się uśmiechać niczym Gioconda, mnie to nie przeszkadza.
– Auć! Takie skomplikowane słowo w twoich ustach. To musiało boleć!
Usiadł na brzegu łóżka, aby wbić w nią spojrzenie czarnych oczu.
– Masz wrócić. Natychmiast suko, bo inaczej porozmawiamy.
Leniwe rozbawienie zniknęło. Przed nią siedział potwór. Twarz miał surowo ściągniętą, usta zaciśnięte w grymasie złości. Oczy pełne gniewu. Z trudem przełknęła ślinę, ale już nie dyskutowała, nie wygłosiła kolejnej uszczypliwej uwagi. Wstała i zabierając ze sobą książkę, wróciła na łóżko. Położyła się na samym brzegu, jak najdalej od niego, kuląc pod cienkim nakryciem. Na dodatek ostentacyjnie odwróciła plecami, udając, że wróciła do lektury. Tak naprawdę straciła nią całkowite zainteresowanie, a literki skakały jej przed oczyma, nie pozwalając na sklecenie chociażby najprostszych słów. Mimo to chyba poczuł się usatysfakcjonowany, bo wstał i bez słowa poszedł do łazienki. Zabawił tam wystarczająco długo, aby Nika odzyskała równowagę. Niestety, zaraz gdy się pojawił, na powrót ją straciła, bo Sasza wszedł do sypialni całkiem nagi, z ręcznikiem przerzuconym przez ramię. Odruchowo zamknęła oczy, ale jego widok pozostał pod powiekami. Umięśnione ciało, barczyste ramiona, śniada skóra pokryta kropelkami wody, całkiem spore owłosienie i… jego męskość. Ze wstydem przypomniała sobie Rafała. O ile jej były mąż miał raczej młodzieńczą sylwetkę sportowca, o tyle w ciele Saszy drzemała ukryta siła. Tak samo jak w jego oczach dawało się dostrzec mrok. I to właśnie te dwie rzeczy, splatając się ze sobą, uzupełniając, sprawiały, że ten mężczyzna był podwójnie niebezpieczny.
I chociaż ta myśl nie była jej miła, to także fascynujący.
Rozległo się ciche pukanie.
– Wejdź! – Sasza nadal się nie ubrał, stał jedynie przy kominku, trzymając w ręku telefon.
Do sypialni weszła się młoda dziewczyna. O ile pamięć Nikę nie zwiodła, widziała ją już wcześniej, w eleganckim mundurku pokojówki. Teraz była ubrana mniej oficjalnie, zaledwie w jedwabny szlafroczek.
– No, jesteś! – Nie wyglądał na zaskoczonego tą niespodziewaną wizytą. – Rozbieraj się i do roboty.
– Że co? – Nika aż podskoczyła na łóżku.
– Szybki numerek przed snem. Dla rozładowania napięcia – wyjaśnił, jakby od niechcenia kładąc dłoń na swej męskości. – Posuń się babo, łóżko jest wystarczająco duże. Jakby co, możesz się do nas przyłączyć.
– Nigdy! – sapnęła czerwona z oburzenia Dominika. Ale jego mało obeszło jej oburzenie. Pchnął nagą dziewczynę na miękki materac, nie przestając się onanizować.
– Gumka! – syknął, a ta posłusznie sięgnęła do szuflady stolika nocnego.
– Wrócę jak skończycie. – Nika wstała i z poduszką pod pachą, otulona kocem, ostentacyjnie wymaszerowała z pokoju. Tym razem jej nie zatrzymywał. Od razu skierowała swe kroki w miejsce, które jako jedyne budziło jej zaufanie w tym domu i na dodatek była pewna, że jest niezwykle rzadko odwiedzane przez mieszkańców rezydencji. Do biblioteki. Tam usiadła w jednym ze skórzanych foteli, otuliła kocem i wróciła do czytania. Mała lampka dawała stłumione, złociste światło, dookoła panowała cisza, a dodatkowo Nika z lubością zaciągnęła się zapachem, specyficznym dla takich miejsc. O tym, co zrobił Sasza myślała bez oburzenia, za to z niesmakiem. Prymityw! Ale i tak dobrze, bo jak widać nie zamierzał polować na nią. Przynajmniej jeden kłopot z głowy, a miała ich wystarczająco wiele. Największym była świadomość, że rodzina otrzymała pewnie wiadomość o jej śmierci. Musiała więc wymyślić, jak poinformować chociaż mamę, że żyje, ma się dobrze, chociaż na razie nie może zdradzić więcej szczegółów. To był w tej chwili priorytet. Zamyśliła się. Podczas zakupów może trafi się okazja, aby pożyczyć od kogoś przypadkowego telefon i wysłać smsa. Numer znała, na szczęście miała go nie tylko w książce telefonicznej, ale także w głowie. Ułożyła sobie także jego treść. Ważna była zwięzłość przekazu i ostrzeżenie, że jeśli zaczną jej szukać, może to być równoznaczne z wyrokiem śmierci.
Książka cicho zsunęła się po gładkiej tkaninie koca, niemal bezszelestnie upadając na podłogę. Do pokoju wszedł mężczyzna, ubrany jedynie w luźne spodnie. Zmrużył oczy, przechylając lekko głowę. Powiedzieć, że dziwiła go jej miłość do książek, to mało. Z pewnego źródła wiedział, że Lera z ledwością ukończyła poziom edukacji wymagany przez prawo i od tego czasu zajmowała się wszystkim za wyjątkiem pracy czy nauki. Przez ostatnie lata stoczyła się tak nisko, że już bardziej chyba nie było można. Doszło do tego, że za działkę potrafiła obciągać w ciemnych zaułkach.
Kobieta, która teraz skulona spała w fotelu nie przypominała tej z zasłyszanych plotek. Miała w sobie niespotykaną klasę, godność i nie wyglądała na głupią. Wręcz przeciwnie, pokazała mu, że potrafi być ironicznie uszczypliwa. Będą z nią kłopoty, pomyślał z zadowoleniem. Uwielbiał kłopoty, zwłaszcza takie, gdy mógł pokazać swoją przewagę. Podszedł bliżej i spojrzał na okładkę książki, którą czytała. Puszkin? A to ci, nie spodziewałby się tego. Odgarnął skraj koca i niezwykle delikatnie uniósł śpiącą Nikę w górę. Nie obudziła się, wymamrotała tylko coś niezrozumiale i wtuliła się w jego pierś. Smukła dłoń uniosła się w górę niczym skrzydło motyla, po czym spoczęła na jego barku, aby w końcu ześlizgnąć się bezwładnie w dół, drażniąc spoconą skórę. Zrobiła to bezwiednie, ale ten drobny gest wywołał dziwny dreszcz, który niczym impuls elektryczny, wstrząsnął jego ciałem. Niechętnie spojrzał w dół na rozchylone usta, zarumienione policzki i długie rzęsy, rzucające drżące cienie. Chyba po raz pierwszy zastanowił się, ile prawdy może być w plotkach krążących na jej temat. Do diabła! Nikt aż tak się nie zmienia, w takie cuda nie wierzył! Być może Lera grała według niejasnych, ustalonych przez nią samą zasad. Ale przysięga, jeśli ta dziwka coś knuje, to pożałuje tego. Akurat to jedno mógł jej obiecać bez problemu, bo cholernie nie lubił być okłamywany. W żadnej, nawet najbardziej błahej sprawie. A panna Bojczuk, co podpowiadała mu intuicja, skrywała jakąś tajemnicę.