Fragment
Powoli zapadał zmrok.
Mariel siedziała na plastikowej płachcie, z plecami przyciśniętymi do pnia wysokiej brzozy. Ze wszystkich stron osłaniały ją wysokie zarośla, a nad głową szumiały splecione, zielone gałęzie drzew.
Czekała, trzymając aparat w zdrętwiałych dłoniach.
Już od trzech tygodni błąkała się po okolicznych lasach, fotografując ich mieszkańców. Próbowała ukazać kawałek otaczającego ją świata, zamknąć go w jednym kadrze, zatopić niczym komara w kropli żywicy. Na razie z dość mizernym skutkiem, co powoli wprowadzało ją w stan depresyjny.
Czatowała, zakradała się, błądziła po bezdrożach. Fotografowała nie tylko zwierzęta, ale i ludzi, wioski, przez które przechodziła, pełne bujnego kwiecia ogródki i chylące się ku ziemi, porosłe mchem stodoły. Czasami trafił się też niepowtarzalny, pełen purpury i złota zachód słońca. Albo widok tak cudowny, że zapierał dech w piersiach.
Lecz to wszystko stanowiło zaledwie dodatek, bo warunki konkursu, na który chciała zgłosić swoje prace brzmiały jasno. Marzyła o tym, by uchwycić wiewiórkę podczas skoku, pasącego się jelenia czy zwinną sarnę. To mogłoby zagwarantować jej zwycięstwo.
– Cholera! – mruknęła posępnie, naciągając na głowę kaptur. Aparat przykryła specjalną płachtą, był bowiem najcenniejszą rzeczą, jaką posiadała. Pomyślała, że dziś chyba nici z dalszego czatowania, lecz właśnie wtedy usłyszała narastający warkot. Nie miała ochoty na spotkanie z nikim, kto w taką pogodę błądził po leśnej głuszy. Szybko się spakowała, ale nie zdążyła ewakuować, bowiem tuż obok, za zieloną ścianą gałęzi, rozległo się głośne przekleństwo. Potem słyszała, jak zamykają się drzwi samochodu, słyszała męskie głosy i ciche jęki, pełne bólu.
Bardzo ostrożnie, aby przypadkiem nie zdradzić swej obecności, przysunęła się bliżej i lekko odgarnęła na bok kilka gałęzi, tworząc w ich gąszczu sporą lukę. Nie wszystko przez nią zdołała dostrzec, ale to co ujrzała, sprawiło, iż poczuła strach.
Czterech mężczyzn. Trzech stało, jeden leżał na ziemi. To właśnie on jęczał. Zakrwawiony, w poszarpanym ubraniu i z opuchniętą twarzą. Ofiara i oprawcy.
– Tak właśnie kończą ci, którzy za dużo węszą! – Chrapliwy, pełen złości głos, jednego z katów.
– Nie wiedziałem…
– Zamknij się! – Kopniak wymierzony z premedytacją w bok ofiary, ciężkim, wojskowym butem. Mariel mimowolnie się skuliła. Musiało potwornie boleć, bo po lesie rozniósł się głośny skowyt.
– Mięczak! – Drugi z oprawców, podszedł bliżej i splunął z pogardą na leżącego mężczyznę. – Który z nas czyni honory?
– Ja. – Trzeci głos. Spokojny, wyprany z emocji. Tym razem dziewczyna zadrżała, bo zdołała też dostrzec twarz. Tylko przez kilka sekund, ale wyryła się ona w jej świadomości, jakby swoją pamięcią niczym aparatem, pstryknęła fotkę.
To była niezwykła, bardzo charakterystyczna twarz. Smagła, szczupła, o wyrazistych rysach z dołeczkiem w brodzie. Nos zwracał uwagę swą krzywizną, oczy, niezwykle jasnym odcieniem, wąskie usta surowością.
Nie było problemem ją zapamiętać.
Lecz kiedy rozległ się szczęk broni, a potem po lesie rozniosło się echo strzałów, z trudem zapanowała nad paniką. Nie drgnęła, jedynie delikatnie puściła gałęzie, pomagając im wrócić na swoje miejsce, podczas gdy drugą rękę zwinęła w pięść i wpakowała sobie do ust, by nie krzyczeć.
Zabił go! Boże! Zabił! A ona była mimowolnym świadkiem tego morderstwa! I co gorsze, widziała twarz zabójcy!
Żeby tylko nie przyszło im do głowy, aby przeszukać okolicę! Boże, błagam!, powtarzała w myślach, podczas gdy mężczyźni dyskutowali co zrobić z ciałem. W końcu doszli do porozumienia i postanowili się go pozbyć, zakopując na miejscu.
Mariel straciła rachubę czasu. Zdrętwiała, bo bała się chociażby drgnąć. Nie potrafiła powiedzieć, jak długo to trwało. Deszcz padał coraz mocniej, w końcu zamienił się w ulewę, a ona siedziała w bezruchu i po twarzy spływały jej łzy. Przerażenia i bólu, bo odrętwiałe ciało odmawiało posłuszeństwa.
W końcu odjechali.
Bardzo długo nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Sycząc, ostrożnie wstała, rozprostowała się, rozmasowała bolące mięśnie.
I zaczęła myśleć.
Co powinna zrobić? Z pewnością udać się do miasteczka, na najbliższy komisariat. Musi tylko postarać się, aby trafić z powrotem w to miejsce. A może lepiej dać spokój i nigdzie tego nie zgłaszać? Nie! Z zimną krwią zamordowali człowieka, musi spotkać ich kara! W miarę gdy zbliżała się do celu, przemoczona, zziębnięta i głodna, dochodziła do wniosku, że pewne rzeczy powinna na razie zachować w tajemnicy.
Jak ich wygląd, jak twarz mordercy, którą zapamiętała.
Tak będzie lepiej, uznała. Tak będzie bezpieczniej, szepnął w jej głowie głos rozsądku. Gdy już przekona się, że nic jej nie grozi, wtedy będzie mogła zdradzić policji znacznie więcej szczegółów.
Na początku nie potraktowano jej poważnie. Ot, nawiedzona baba, błąkająca się po lesie i tworząca niesamowite historie. Dopiero gdy wysłani w teren policjanci, zgłosili odnalezienie ciała, na niewielkim komisariacie zapanował chaos.
– Niech pani się stąd nie rusza! – Surowo przykazał jeden z funkcjonariuszy. – Za godzinę zjawi się dwóch detektywów. Będzie musiała pani porozmawiać również z nimi.
Mariel westchnęła. Dobrze że chociaż przynieśli herbatę i kanapki. Znaleźli także coś, w co mogła się przebrać. I chociaż spodnie musiała związać sznurkiem, a sweter był o trzy rozmiary za duży, to i tak poczuła się lepiej.
Czekała, przeglądając zdjęcia. Żałowała, że nie zdołała żadnego zrobić mordercom, ale była tak przerażona, iż bała się oddychać, a co dopiero wyjąć aparat i go użyć. Zamyślona, związała włosy w luźny węzeł na karku i przeciągnęła palcem po ustach. Pomyślała, że przydałby się balsam, po czym tknięta nagłą myślą, wygrzebała coś z torby.
Kiedy delikatnie wmasowywała błyszczyk w usta, drzwi otworzyły się i do środka weszło dwóch nieznajomych. Pudełeczko, które trzymała w ręce, uderzyło o ziemię, rozpadając się na kilka części, lecz Mariel nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.
Stała bowiem twarzą w twarz z mordercą, którego widziała w lesie.
– Komisarz Marcin Dębski i podkomisarz Artur Rafalski. – Przedstawił się, jak gdyby nigdy nic, a przecież musiał podejrzewać, że go rozpoznała. Głos miał tak samo suchy, beznamiętny jak wtedy, ale spojrzenie jasnych oczu ostre, przeszywające. Dopiero teraz dostrzegła, jak bardzo jasnych. Prawie przejrzysty błękit, zimny jak lód, bez jakiejkolwiek skazy, w ciemnej oprawie rzęs.
Oczy mordercy.
Który jednocześnie był policjantem.
– Zgłosiła pani morderstwo, którego ponoć była świadkiem? – Wyminął ją, siadając na jednym z krzeseł i wskazując jej inne.
Mariel usiadła, drżąc ze wzburzenia. Na drugiego z mężczyzn, nie zwróciła uwagi. Przerażenie dławiło ją w gardle, panika ściskała niczym żelazna obręcz, nie pozwalając z chaosu myśli, wyłonić żadnej konkretnej.
– Tak jakby.
– Tak jakby? Odnaleźli ciało. Widziała pani, kto to zrobił? – spytał, mierząc ją beznamiętnym spojrzeniem. Lecz jednocześnie miała wrażenie, że ono ostrzegało, aby nie palnęła głupstwa. Było obietnicą zemsty.
– Niezupełnie – wyjąkała. – Krzaki zasłaniały…
– Krzaki? – Zmrużył oczy. – Krzaki?
– W końcu to las – dodała prawie szeptem, wyłamując pod blatem stołu, palce. – Tylko słyszałam.
– Słyszała pani?
– Niedokładnie, bo padał deszcz.
Wyprostował się, krzyżując ramiona na piersi.
– Na chwilę się ulotnię – mruknął jego towarzysz. – Zabezpieczę nas. Na szczęście tu nie ma kamer, nie musisz się krępować.
– Wiem, zauważyłem. Daj mi kwadrans.
I w ten sposób Mariel została sam na sam z mordercą, którego zbrodnię godzinę temu zgłosiła policji. Miała też niejasne podejrzenie, że ten drugi także brał udział w zabójstwie.
– To co pani widziała? – spytał uprzejmie, lecz to były jedynie pozory. Gdzieś w głębi jego oczu czaiła się śmierć.
– Buty – odparła po namyśle. – Buty. Trochę twarz ofiary, bo leżała na ziemi.
– To był policjant. Detektyw – dodał, nagle szeroko się uśmiechając. – A ty widziałaś i słyszałaś więcej, prawda?
– Nie! Przyrzekam! – jęknęła, otulając się ramionami, jakby w obronnym geście. Skąd nagłe wrażenie, że siedzi naprzeciwko drapieżnika, który szykuje się do ataku? – Nic im nie powiedziałam! Nic! Przecież wiesz!
– Wiem. Lecz wolę jeszcze się upewnić, że nic nie powiesz.
– Nie… Nie powiem! – wyjąkała.
– Boisz się. Kiedy wszedłem do pokoju, zbladłaś. Widziałaś mnie, prawda?
– Tak. – Nie było sensu kłamać. – Widziałam.
– Tylko mnie?
– Tak. I twarz ofiary.
– A jednak w twoich zeznaniach tego nie ma.
– Bałam się powiedzieć więcej.
– I słusznie. Masz nadal się bać – mruknął. Potem odchylił się do tyłu i przeczesał palcami włosy. Czarne, poprzetykane srebrzystymi nitkami. Należał do szczupłych, wysokich mężczyzn, ale za nic w świecie nie powiedziałaby o nim wątły. Wręcz przeciwnie – patrząc na niego, miało się świadomość siły drzemiącej w tym ciele.
– Jesteś fotografem? – wskazał na leżącą z boku torbę.
– Amatorką.
– Podaj aparat.
– Tam nic nie ma! – Mariel potrząsnęła głową. – Bałam się nawet ruszyć palcem, a co dopiero robić wam zdjęcia.
– Podaj aparat. To nie była prośba.
Ostrożnie położyła na stole swój największy skarb. Lecz on bynajmniej nie zamierzał mu się przyglądać. Przysunął torbę do siebie, przez chwilę bębnił zamyślony palcami w blat, po czym, gdy do pokoju wszedł jego towarzysz, podał mu ją.
– Rekwirujemy – oznajmił krótko.
Lecz tym razem złość zwyciężyła strach.
– Nie! – Mariel zerwała się z miejsca, chcąc wyrwać z ich szponów swój skarb. – Nie mam mowy! Oddaj!
– Teraz reszta ciuchów. I plecak. Raz dwa paniusiu, bo nie mamy za dużo czasu.
– Oddaj aparat! – powtórzyła z uporem. – Nie pozwolę wam go zabrać!
– Nie pytamy o pozwolenie.
W tym momencie do środka wszedł policjant, który przyjmował jej zgłoszenie.
– Co za dzień! – powiedział tylko, patrząc nieuważnie na znieruchomiałą dziewczynę. – Po rozmowie z panami, jest pani wolna.
– Odwieziemy ją do domu – zapewnił komisarz. – Całą i zdrową – dodał nieco złośliwym tonem.
– Pójdę sama.
– Strasznie leje. Lepiej niech pani skorzysta. – Policjant porozumiewawczo się uśmiechnął i już go nie było.
– Dobra panienko, zbieraj się, jedziemy.
– Wolę…
– Już! – syknął nieoczekiwanie ostrym tonem. – Bez dyskusji! Masz moje słowo, że odwieziemy cię do tego cholernego domu.
Szczerze mówiąc, to nie wierzyła w słowo mordercy. Już chciała zaprotestować, wybiec na korytarz, krzycząc o pomoc, gdy mężczyźni spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
– Żadnych numerów – powiedział ten drugi, wyjmując coś z kieszeni. – Wyjdziemy na zewnątrz i tam cię zostawimy. Dostaniesz też swój aparat.
Z trudem zapanowała nad paniką. Miała przeczucie, że histeryczny wybuch niewiele by dał. Posłusznie szła drogą, którą ją prowadzili, zastanawiając się, co powinna zrobić. Jednak kiedy znaleźli się na zewnątrz, nie zdążyła wykonać żadnego ruchu, wypowiedzieć ani jednego słowa. Poczuła dziwny zapach i…
…ocknęła się na tylnym siedzeniu auta.
Cichym jękiem oznajmiła oprawcom swój powrót.
Samochód stał w miejscu. Pan komisarz siedział z przodu, z zaciekawieniem przeglądając zdjęcia, które miała w pamięci aparatu. Był sam.
– Niezłe – pochwalił, nawet się nie odwracając. – Naprawdę, całkiem niezłe.
– Nie wymażesz? – spytała błagalnie.
– Nie, no co ty! – roześmiał się cicho, odkładając aparat i odwracają się w jej kierunku. – Porządna rewizja i odwożę cię do domu. Muszę się tylko upewnić, że nie kłamałaś.
– Za… zabijesz mnie?
– Powinienem, to fakt – mruknął, mrużąc oczy i patrząc na nią nieodgadnionym wzrokiem. – Już i tak mocno narozrabiałaś.
– Przecież to nie moja…
– Kto normalny siedzi w krzakach, pośrodku lasu i to w taką pogodę? Na takim odludziu? Powiedzmy, że nie liczyłem się z tym, że zwłoki zostaną tak szybko znalezione. Ale skoro tak, to przyszło mi do głowy inne, znakomite rozwiązanie.
Mariel ukradkiem nacisnęła klamkę. Niestety, drzwi okazały się zamknięte.
– Blokada – powiedział lekceważąco. – Masz tylko jedno wyjście. Pójść ze mną na układ.
– Albo wszystko im powiedzieć.
– Wszystko? Czyli co? Myślisz, że tak z marszu ci uwierzą? – dodał ze śmiechem. – Pracowałem jako antyterrorysta, potem brałem udział w misjach pokojowych w ONZ i Kosowie. Mam zasługi, odznaczenia i alibi. Posłuchaj. Moja propozycja jest bardzo jasna i klarowna. Powiesz im, że przypomniałaś sobie kilka szczegółów. W tym tych dotyczących mordercy.
– Ciebie? – Trzeba przyznać, że ją zaskoczył.
– Nie, nie mnie. Mam wrogów. Ty pomożesz mi ich zniszczyć.
– Mam… Mam złożyć zeznania obciążające niewinnych ludzi? – Mariel nie mogła uwierzyć w to, co słyszała.
– Ich kariera za twoje życie. Zresztą, nie tylko twoje – znów zmrużył oczy. – Masz rodziców, starsze rodzeństwo, bratanków, siostrzenice. Zniszczysz mnie, a ja zabiję po kolei każdą osobę, na której ci zależy. Zdążę, zanim posadzą mnie w pierdlu, zaręczam.
Zamknęła oczy. Oparła się o siedzenie i tak trwała w bezruchu przez długą, bardzo długą chwilę.
– Nie wiem, czy potrafię tak przekonująco kłamać? – powiedziała w końcu.
– Będziesz musiała się postarać – oświadczył obojętnie. – A teraz wysiadaj!
Nie sprzeciwiła się, bo czy jakikolwiek sens miała ucieczka, skoro wiedział o niej tak wiele? Po cholerę zgłosiła to morderstwo? Mogła wrócić do domu, zachowując tajemnicę. Mogła nic nie robić i nadal żyć w swym małym, bezpiecznym świecie.
Tylko czy spodziewała się, że to policjant okaże się mordercą?
– Mam wracać pieszo? – zapytała, gdy on również wysiadł.
– Nie. Rozbieraj się.
– Co?! – Tym razem nie zamierzała go słuchać. – Nie ma mowy!
– Albo zrobisz to sama, albo ja ci pomogę.
– Ale… Zimno jest!
– To zrób to szybko – zadrwił. – Dalej dziewczyno, nie marnuj mojego czasu. Nie lubię tego. Chyba że chcesz poczekać na Artura? – roześmiał się.
Nie chciała. Znów pomyślała o ucieczce. Bezsensownej, bo nawet jeśli nie zdołałby jej dogonić, to i tak by ją znalazł.
– Po co? – spytała, czując się jak w sennym koszmarze.
– Rewizja. Twoje rzeczy już przejrzałem, teraz muszę sprawdzić ciebie.
– Ale po co?
– Czy nie ukrywasz gdzieś przypadkiem malutkiej karty pamięci ze ślicznymi fotkami – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – No dalej, chyba że chcesz robić grupowe show?
Nie chciała. Z dwojga złego, wolała jednego widza. Miała jednak wrażenie, że nie o sprawdzenie tu chodziło. Chciał ją upokorzyć, pokazać, jaką ma nad nią władzę, udowodnić, iż to on jest tym silniejszym. Niestety, na razie miał rację. Z wielu powodów stała na straconej pozycji.
Zsunęła buty, potem spodnie. Na samym końcu z wahaniem zdjęła sweter i zadrżała z zimna. Lecz mimo to policzki miała purpurowe, wzrok spuszczony. Kątem oka dostrzegła, że mężczyzna usiadł na masce samochodu, skrzyżował ramiona i przyglądał jej się znudzonym wzrokiem. Ta jego beznamiętność wkurzyła ją znacznie bardziej niż cokolwiek innego.
– Reszta też – rozkazał.
– Ale po co? – powtórzyła pytanie.
– Liczę do pięciu. Raz, dwa – recytował, wyciągając broń. – Trzy…
– Zastrzelisz mnie? – Tym razem spojrzała mu prosto w oczy. Bardziej zaskoczona niż przerażona.
– Skoro nie chcesz współpracować, to do niczego nie jesteś mi potrzebna. Cztery – uniósł ramię, odbezpieczając broń. – Pięć.
– Doobrzeee – wyjąkała Mariel, sięgając do zapięcia staniczka.
– Wszystko – ponaglił, nie mogąc oderwać wzorku od krągłych, jędrnych piersi. Niezwykle apetycznych, przyznał w myślach.
Nie potrafiła się powstrzymać. Z furią rzuciła mu w twarz ostatnią sztukę, czyli majtki.
– Masz skurwielu! – warknęła. – I co? Znalazłeś coś?
Zaskoczyła go. Dotąd dostrzegał w niej wyłącznie strach. A teraz nieoczekiwanie wpadła we wściekłość.
– Jeszcze nie – oznajmił ze spokojem. – Teraz podejdź do samochodu, oprzyj dłonie na masce i rozstaw nogi.
– Co?!
– Najprzyjemniejsza część. No dalej! – wskazał lufą, gdzie ma pójść. – Bo tym razem nie będę liczył.
Zrobiła co kazał, ale był pewien, że zyskał nagle śmiertelnego wroga. Upokorzył ją, a ona odtąd będzie tylko wypatrywała okazji do zemsty. Lecz miał to w dupie. Czym mogła zagrozić mu taka dziewczynka?
– Mariel to niezwykłe imię – powiedział, podczas gdy jego dłonie powoli przesuwały się po jej nagim ciele, od stóp w górę.
– Maria Helena – burknęła, zaciskając palce w pięści. – To zdrobnienie nadane mi przez brata.
– Ładne. – Na dłużej zatrzymał się na krągłych biodrach. Kurwa! Niezła była. Niewysoka, o pełnych, może nawet zbyt pełnych kształtach. W sumie to takie kobiety go nie kręciły, ale ta miała w sobie coś wyjątkowego. Co? Na to pytanie nie znał odpowiedzi. Ale w miarę jak przesuwał rękoma po jej ciele, rosło jego podniecenie.
Zaskakująco szczupła w pasie. Prawie zdołał ją objąć dłońmi. W końcu powędrował wyżej.
– Co robisz? – jęknęła, chcąc się wyrwać. Ale nie pozwolił jej na to. Przycisnął ją do zimnej maski, unieruchomił, a potem dotarł do piersi.
– Wiesz, że są cudowne? – wyszeptał prosto do ucha, podczas gdy dziewczyna krzyknęła z bezsilnej złości. Nagle uświadomiła sobie, że jej kiepskie położenie, właśnie zmieniło status na fatalne. Gwałt! Chyba gorzej już być nie mogło! Chociaż nie, mógł ją jeszcze zabić.
– Puść mnie! Tego nie było w umowie!
– W umowie? – Ocierał się o nią biodrami, zataczając niewielkie kółeczka. – A może właśnie powinniśmy w taki sposób celebrować nasz układ? Seks byłby niezłym pomysłem.
– Nie chcę! – jęknęła. – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, stary pryku!
– Stary? W tych sprawach liczy się również doświadczenie – zakpił. – Pokazać ci?
– Nie!
– Jak Artur wróci może się do nas przyłączy? Rżnęło cię już dwóch facetów? – Gorący oddech owiewał skraj jej policzka. Ciężkie, męskie ciało przyszpilało w miejscu, nie pozwalając na zbyt wiele, chociaż walczyła, walczyła z całych sił! – W tym samym momencie?
– Puść mnie! – Rozpłakała się z bezsilności. – Proszę! Puść! Nie chcę… Nie tak i nie z tobą!
– Nie ma mowy. Podnieciłem się, a nie lubię robić tego samodzielnie. I nie wyrywaj się, bo cię skuję.
Mówił prawdę. I chciał ją zmusić do współpracy, rozpalić, sprawić, aby sama zaakceptowała sytuację. Przyda się relaks po pełnym emocji dniu.
Z satysfakcją strzelił temu głupiemu palantowi w łeb. A potem nagle dostał wiadomość, że jest świadek tego zajścia. O mało co nie eksplodował ze złości. Cały misternie ułożony plan mógł się zawalić, bo jakaś dziewczyna podglądała ich, siedząc w pobliskich krzakach.
– Poza tym ustalimy pewną hierarchię. Ja wydaję polecenia, ty je wykonujesz. Szybko, bez zbędnych pytań.
– Nie! – Z całej siły zacisnęła zęby. A on z niezadowoleniem stwierdził, że daleko jej było do współpracy. Nawet kiedy wcisnął palce w jej wnętrze, poczuł jak jest suche i nieprzystępne.
– Uparciuch – mruknął, po czym nagle ją puścił, dając krok w tył. – Nie, to nie – dodał, wzruszając ramionami. – Ubieraj się, byle szybko.
Nie trzeba było dwa razy jej tego powtarzać. Drżącymi dłońmi, wciągnęła spodnie, potem sweter i buty, nie kłopocząc się czymś takim jak bielizna. Poprawiła jeszcze wzburzone włosy i dopiero wtedy się odezwała.
– Jestem gotowa.
– Szlag! A miałem nadzieję, że zmienisz zdanie. Dobra, do środka!
– A ten drugi?
– Artur? Został na komisariacie. Musi dopilnować interesów.
– Jest taki jak ty?
– Nie bardzo wiem, co masz na myśli? – Przez otwarte okno wyrzucił niedopałek papierosa i ruszył z kopyta. – Po prostu współpracujemy.
O nic więcej nie spytała. Zapięła pas, łapiąc jego pełne politowania spojrzenie, po czym skuliła się, zachowując jak największą odległość. Wciąż jeszcze była roztrzęsiona tym, co ją spotkało, a jeszcze bardziej tym, czego zdołała uniknąć.
Kwadrans drogi upłynął im w milczeniu. Mariel odwróciła głowę, wpatrując się w przesuwający się za oknem krajobraz. Za to on, od czasu do czasu, zerkał na nią z rozbawieniem. Wciąż było podniecony, ale postanowił poradzić sobie w inny sposób. Trochę go poniosło przez tą rewizję, lecz w porę się opanował. Dziewczyna była niezwykle ponętna i nawet teraz czuł pod palcami zarys jej ciała, jednak nie zamierzał do niczego jej zmuszać.
Zabiłby ją bez problemu, ale gwałt i to w obecnej sytuacji? Nie, daruje sobie, lepiej nie ryzykować. Niedaleko stąd jest burdel z całkiem dobrymi dziwkami, więc załatwi to po staremu.
Od kiedy Anna od niego odeszła, nie miał nikogo na stałe. Rzadko też szukał czegoś przygodnego. Wolał zapłacić, chociaż wiedział, że nie miałby problemu ze znalezieniem chętnej. Usługa kompleksowa, bez zbytecznych podchodów, fałszywych słówek i alkoholu – to było to, co preferował. Pierwszy raz od bardzo dawna dotykał kobiety, która nie tylko nie była dziwką, ale nie była też nim zainteresowana. Lecz bardzo prosto sobie to wytłumaczył.
Bała się go. Widziała w nim jedynie mordercę, przekupnego glinę. Bezlitosnego łajdaka.
I dobrze. Tak miało zostać. Nawet nieźle mu wyszedł pokaz siły, bo teraz dziewczyna będzie gotowa na współpracę.
– Jesteśmy. – Zatrzymał się przed niewielkim domkiem. Nie pytała głupio, skąd wiedział, gdzie mieszka.
– Mogę zabrać swoje rzeczy?
– Tak – skinął głową.
Nic więcej nie powiedziała. Chwyciła torbę, plecak i kurtkę, po czym w pośpiechu wysiadła. On również się nie odezwał. Po co strzępić sobie język? Musiał jedynie dopilnować, żeby nie popełniła żadnego głupstwa. A jej fałszywe zeznania być może się przydadzą, bo taki jeden wciąż patrzył mu podejrzliwie na ręce. A tak będzie zajęty obroną własnej dupy. Pomysł całkiem niezły, okaże się, co z niego wyniknie.
Rzucił ostatnie spojrzenie w kierunku znikającej za drzwiami Mariel, po czym odpalił i ruszył z wizgiem opon.
Dziewczyna zostawiła wszystko w przedpokoju i poszła prosto do łazienki. Drżała, lecz nie tylko z zimna. Była roztrzęsiona, wzburzona i przerażona. Nikt wcześniej nie potraktował jej tak brutalnie, nie celował do niej z broni i nie miał tak zimnych, wypranych z wszelkich uczuć oczu, jak ten mężczyzna. Policjant, morderca, od dziś także prześladowca.
Bo to jeszcze nie był koniec, a zaledwie początek ich znajomości.