Poniżej fragment – cały dostępny jest w zakupie.
Siedzieli w milczeniu, na przeciwległych końcach kanapy. Lecz to nie ta odległość była najgorsza i nie panująca pomiędzy nimi cisza.
– Wiesz, że całe nasze życie legło w gruzach – odezwała się kobieta, ocierając wierzchem drżącej ręki zapłakaną twarz. – Oszukałeś mnie, zawiodłeś moje zaufanie. Zdradziłeś.
– Nie zdradziłem – zaprzeczył cichym głosem, wciąż z pochyloną głową, z łokciami opartymi o kolana, ze zwisającymi dłońmi. – Sam nie wiem, kiedy to wszystko się posypało…
– Darek! – zerwała się z miejsca i uklękła przed nim. – Ten dom, wycieczki, luksusowe samochody… Nie dla pieniędzy za ciebie wyszłam. Więc dlaczego? Dlaczego to zrobiłeś? Nie rok, nie dwa, ale przez cały ten czas żyliśmy ponad stan. I co teraz? Czy ty rozumiesz, w co się wpakowałeś? W co nas wpakowałeś?!
Ostatnie słowa przypominały krzyk.
– Wyjedziemy.
– Za co? – spytała z ironią.
– Twoja biżuteria, kilka droższych gadżetów. To wszystko można spieniężyć.
– Nie bądź głupi. A nasze rodziny? Rodzice, rodzeństwo? Oni też mają wyjechać?
– Ich nie…
– Nie bądź naiwny! – syknęła poirytowana. Zaraz potem skuliła się, jakby ktoś z całej siły kopnął ją w brzuch. – Boże! Dom, w którym mieszkam, ciuchy w których chodzę, nawet cholerny kubek, w którym piję poranną kawę, nie jest mój. O czym ty idioto myślałeś kradnąc te pieniądze?! O czym do diabła?!
Nie odpowiedział. Po szczupłych policzkach potoczyły się łzy. Miał w dupie, że to było takie niemęskie. Marta wykrzyczała mu prosto w twarz prawdę, której przez tyle czasu do siebie nie dopuszczał.
Zaczęło się niewinnie. Awans w pracy, wyższe zarobki, planowany ślub z wymarzoną kobietą. Świat stał przed nim otworem. Jako adwokat nie narzekał na zarobki. Ale jemu wciąż było mało, wciąż miał wrażenie, że Marta zasługuje na więcej i więcej. Pierwszy kredyt poszedł na pełną wrażeń wycieczkę do karaibskiego raju. Potem były kolejne, wyższe, coraz bardziej pochłaniające większość zarobków. Jej delikatne uwagi, że przesadza z wydatkami, kwitował za każdym razem szerokim, nieco lekceważącym uśmiechem. Znajomy, któremu doradzał w wielu niezbyt legalnych sprawach, przedstawił mu pewnego człowieka. Od tego momentu stał się adwokatem może nie na usługach mafii, ale z pewnością silnie powiązanym z półświatkiem. Z tego też korzystał. I być może na większość jego finansowych roszczeń przymknięto by oko, gdyby nie ostatni wybryk. Kupił dom, prawdziwy pałac. Willa w najlepszej dzielnicy, z basenem, z niespotykanymi luksusami. Zapłacił gotówką. Problemem było jedynie to, skąd ona pochodziła.
– Jeśli powiedziałeś prawdę – odezwała się Marta, podnosząc z podłogi i otrzepując sukienkę. – To jesteś skończonym głupcem. Nie okrada się takich ludzi.
– Wszystko wydawało się takie proste…
– Bzdura! To tobie wydawało się, że jesteś od nich sprytniejszy.
– Byłbym. Gdyby nie pechowy zbieg okoliczności, byłbym.
– Czyżby? A teraz? Teraz kim jesteś? Żywym trupem kretynie!
– Kochanie – w końcu podniósł głowę. – Musisz wyjechać. Sama. Ja zostanę. Masz rację, jeśli nas nie dopadną, zaczną dręczyć naszych bliskich. A ja…
Przerwał mu natarczywy dźwięk telefonu. Drgnął i pobladł, kiedy spojrzał na ekranik komórki.
– To oni? – spytała Marta.
– Tak. On.
– On? Czyli kto?
– Lepiej żebyś za dużo nie wiedziała.
– Lepiej żebym wiedziała wszystko. Odbierz i przełącz na głośnomówiący. Bez dyskusji – uniosła rękę, gdy zamierzał zaprotestować. – Odbierz tę cholerną komórkę, albo ja to zrobię!
Odebrał. Przełączył. Marta mogła się wydawać delikatną, subtelną kobietą, nawet można byłoby użyć słowa – spolegliwą. Do pewnego momentu. Potem wpadała w prawdziwą furię; niby wyglądała na opanowaną, ale biada temu, który chciałby jej się sprzeciwić.
– Bałem się, że już zwiałeś za granicę – rozległ się głęboki tembr męskiego głosu nieco zniekształcony przez telefon. – A to by było bardzo nieładnie.
– Nie zwiałem.
– Tak, wiem. Stoimy pod drzwiami waszego domu. Otwórz, to porozmawiamy.
– Ale… – jęknął Darek zrywając się na równe nogi. Marta również pobladła, z paniką w oczach rozglądając się dookoła.
– Nie chcemy cię zabić jeśli o to chodzi. Przynajmniej nie na razie – dodał rozbawiony głos. – Tylko szybko, bo nie lubię marznąć.
I rozłączył się.
– Uciekaj!… – zaczął gorączkowo Darek, ale przerwała mu z pozornym spokojem.
– Nie. Idź otwórz. Może faktycznie chce się dogadać.
– On? Zwariowałaś?
– Otwórz. I tak nie ma jak stąd uciec, chyba że gdzieś masz ukryte tajemne przejście poza mury posiadłości – dodała z ironią.
Posłuchał. Strach dławił go w gardle, zaćmiewał paniką umysł, ale wiedział, że Marta ma rację. Teraz już nie miała szans na ucieczkę, tym bardziej że Andrzej z pewnością nie pojawił się sam, lecz w licznym towarzystwie.
Marta nie poszła za nim. Zajęła miejsce w fotelu, poprawiła fałdy spódniczki, lekko przygładziła wzburzone włosy. Potem położyła dłonie na oparciach i czekała.
Do salonu wszedł blady jak ściana Darek oraz pięciu mężczyzn. Zanim się im przyjrzała, zdążyła pomyśleć, że piątka to zbędna fatyga, bo już dwóch takich osiłków wystarczyłoby, aby utrzymać ich w szachu. Co prawda jej mąż też nie należał do ułomków, ale był to raczej efekt siłowni, a nie prawdziwego przygotowania do walki. Potem dopiero zaczęła dostrzegać szczegóły. Trójka trzymająca się z tyłu niewiele różniła się od stereotypowego obrazu zabijaki, łysi, spaleni na brąz, wytatuowani, o krzywych nosach, połamanych w licznych bójkach i potyczkach. Jeden mały, chudy, w okularkach i z przylizanymi włosami, przywodził na myśl śliskiego gada. No i mężczyzna, który najwyraźniej był szefem tej całej bandy. Elegancki, w średnim wieku i w najmniejszym stopniu nie przypominającego tego, kim naprawdę był. Biała koszula, garnitur dopasowany niczym druga skóra, modnie obcięte siwe włosy, szeroki uśmiech. Przystojny, seksowny, a jednak nie wiadomo dlaczego, wzdrygnęła się, kiedy ich spojrzenia się spotkały.
– Nigdy nie miałem okazji… – podszedł do nieruchomo siedzącej Marty. – Darku, czyń honory. Wypada nas sobie przedstawić.
– Andrzej. Marta. I daj sobie spokój z tą farsą. Wszyscy wiemy, po co się zjawiłeś.
– Piękną masz żonę – powiedział tamten, pochylając się na dłonią kobiety. Mało brakowało, a niegrzecznie by mu ją wyrwała. Opanowała się z trudem, a nawet zdołała blado uśmiechnąć.
– Raczej nie po to się tu zjawiłeś! – syknął Darek. Nie lubił, gdy ktoś tak ostentacyjnie adorował jego żonę. Nachalnie, jakby właśnie szykował się do polowania, w którym zwierzyną byłaby ona.
– Raczej nie po to. – Andrzej nie wydawał się być urażony, ale wprawne oko zauważyłoby, że jego wesołość była udawana, nienaturalna, jakby wymuszona. – Przyszedłem porozmawiać o pieniądzach, które mi ukradłeś.
Zapadło milczenie i wtedy Marta dostrzegła jeszcze jednego gościa. Trzymał się z tyłu, na uboczu, jakby nie chciał, aby ktoś zauważył jego obecność. Wysoki, szczupły, o krótko obciętych włosach nijakiego koloru. Twarz miał pociągłą, o delikatnych rysach, z cieniem zarostu, oczy intensywnie niebieskie, usta niezwykle kształtne, wykrojone w dziwny, przemyślny sposób. W przeciwieństwie do reszty przybyłych oprychów, był blady, jakby nieczęsto przebywał na słońcu. I chociaż nie powinna była, to gapiła się na niego bezczelnie, czując coraz większy chłód rozprzestrzeniający się po całym ciele. Odpowiedział jej beznamiętnym spojrzeniem, jakby to niezdrowe zainteresowanie zupełnie go nie obchodziło. Ręce trzymał w kieszeniach grubej, zimowej kurtki. Ubrany był całkiem zwyczajne, dżinsy, sweter w nieokreślonym kolorze, wojskowe buty. Na czubku głowy okulary przeciwsłoneczne w drucianej oprawce. W najmniejszym stopniu nie wyglądał na bandziora, a jednak Marta poczuła, jak strach chwyta ją za gardło, dławiąc i dusząc, a włoski na przedramionach unoszą się, jak wtedy gdy ogląda się wyjątkowo dobry horror.
Pozostała piątka nie przerażała tak, jak ten szczupły nieznajomy, o oczach niczym błękitny lód.
Przełknęła ślinę i z trudem skupiła się na rozmowie toczącej się tuż obok, a w zasadzie na monologu, bo zacięty Darek ponuro milczał, a Andrzej ze spokojem wykładał mu, co teraz go czeka. Wzdrygnęła się, bo jak można tak beznamiętnie tłumaczyć komuś, jak się go zabije?
– Co możemy zrobić? – przerwała jego gładki monolog, zwracając na siebie uwagę wszystkich obecnych. – Oprócz zwrotu pieniędzy oczywiście.
– Gdybym zgodził się tylko na zwrot, ucierpiałaby moja opinia – westchnął tamten.
– Więc co? Czego jeszcze chcesz? – Postawiła sprawę jasno, nie chcąc dalej bawić się w jego gierki. Lecz Andrzej uśmiechnął się szeroko, obleśnie taksując ją wzrokiem.
– Konkretna z ciebie kobieta. W zasadzie chciałbym jeszcze dwóch rzeczy.
– Jakich? – spytała, czekając z napięciem na odpowiedź. Była pewna, że ten gad coś knuje. Wyczytała to w jego pociemniałych oczach, wyczuła w oddechu. Była też pewna, że nie spodoba jej się odpowiedź.
– Po pierwsze usług twojego męża. Gdyby nie jego zdolności, nie siedziałbym tutaj, towarzysko gawędząc, a po prostu kazał was zabić.
– Jak długo?
– Bez limitu – Andrzej wzruszył ramionami, a potem szeroko je rozłożył, kładąc na oparciu kanapy. – Tak długo, aż będzie potrzebny. Wypłacę mu nawet pensję – dodał rozbawiony. – Może na taki dom nie wystarczy, ale głodem nie będziecie przymierać.
– Dobrze. – Tym razem odezwał się Darek. Marta spojrzała na niego podejrzliwie, bo wyglądał jakby nawet nieco poweselał. – Praca dobra jak każda inna.
Prychnęła z pogardą, ale zaraz potem się opanowała. Co prawda jej ta propozycja w najmniejszym stopniu się nie spodobała, lecz przecież tak naprawdę nie mieli wyjścia.
– A druga rzecz? Czego jeszcze chcesz?
Zapadła cisza. Nieprzyjemna, wwiercająca się w uszy.
– Cóż… Może to zabrzmi nieco wulgarnie, ale mam ochotę cię zerżnąć.
Napisz pierwszą opinię o “Niebezpieczny – ebook”