Fragment
Głęboko odetchnęła.
Później odruchowo poprawiła zsuwające się na nos okulary.
I w końcu nacisnęła dzwonek, chociaż serce ruszyło galopem, kolana zmiękły, a dłonie drżały, niczym u nałogowego alkoholika.
W końcu pozna swego ojca! Ojca, o którym sądziła, że zmarł dawno temu! Ojca, którego tak bardzo brakowało jej przez całe życie!
Napięte jak postronki nerwy sprawiły, że gdy w końcu otworzyły się drzwi, Zosia o mało co nie zemdlała z wrażenia.
Błyskawicznie jej przeszło, gdy ujrzała przed sobą chudego jak tyczka młodzieńca, cudacznie ubranego, ze słuchawkami na uszach i gumą w ustach. Żuł ją powoli, flegmatycznie, niczym krowa trawę na łące, lustrując oszołomioną Zosię beznamiętnym spojrzeniem.
– Ja…
– Nowa gosposia? – spytał domyślnie. – Super, że jednak pani nie zrezygnowała. Matka już wpadła w panikę.
– Kto to? – Obok chudzielca pojawił się następny chłopak. A w zasadzie już mężczyzna. I biedna Zosia znów zamieniła się w słup soli, chociaż tym razem z podziwem.
Wszystko było w nim naj! Bicepsy, twarz, oczy, półdługie włosy. Tatuaże! Skrycie kochała wytatuowanych mężczyzn, lecz dotychczas była to miłość czysto platoniczna, w dodatku obiektami jej westchnień najczęściej bywali panowie z okładek gazet czy szklanego ekranu. Teraz takie umięśnione, wytatuowane cudo miała na żywo przed sobą!
– Gosposia – wyjaśnił chłopak, który jej otworzył.
– Aha. – Cud zjawisko puściło oczko, wpatrującej się w niego niczym ciele w malowane wrota, Zosi, szeroko ziewnęło i zniknęło w głębi mieszkania.
– Wejdzie pani?
Zośka odzyskała władzę nad zdrętwiałymi kończynami i weszła. W końcu po to tu przyjechała. Adres z pewnością się zgadzał, chociaż reszta… To dziwne, ale nie brała pod uwagę, że upragniony ojciec może mieć nową rodzinę.
Krótki korytarz prowadził do ogromnego salonu, połączonego z kuchnią, jadalnią i ogrodem zimowym. Wrażenie nieskończonej przestrzeni potęgował sufit, wysoki chyba na pięć metrów. A jak to wszystko było urządzone! Biedna Zosia, dotychczas takie luksusy widywała jedynie w programach telewizyjnych i to tych o willach milionerów.
Chyba jej ojciec należał do zamożnych osób? Kiedy Stasiek odnalazł jego adres, coś tam przebąkiwał, że znany biznesmen, ale wtedy nie słuchała uważnie, przytłoczona żałobą i jednocześnie pełna nadziei, iż jednak ma kogoś bliskiego na tym świecie. Widząc to, policjant tylko wepchnął w drżącą dłoń dziewczyny kartkę z adresem i przykazał, aby na siebie uważała.
– Matki nie ma. Zaprowadzę panią do pokoju – zaproponował chudzielec.
– Panią? – Zosia zaskoczona uniosła brwi. Czy wyglądała aż tak dojrzale? Przecież w rzeczywistości była od niego starsza może z pięć, góra sześć lat.
– Nooo… – odparł flegmatycznie. Przeszli przez salon i znów znaleźli się w krótkim korytarzu. – Po lewej są dwa pokoje gościnne. Jeden zawsze zajmuje gosposia. Na dole mały dzienny, do góry na antresoli sypialnia. A tutaj – wskazał na prawo – łazienka. I fajnie byłoby, jakbyś zaczęła od dziś. Głodny jestem, a obiadu nie było.
Ten pokój był znacznie mniejszy, ale i tak robił wrażenie. Zosia stanęła pośrodku, a nadobny młodzieniec wygrzebał z kieszeni komórkę i rozmawiając, wyszedł.
Została sama. Z mętlikiem w głowie i dziwnym uczuciem niesmaku.
Wzięli ją za gosposię?
No ładnie, ładnie!
Przysiadła na walizce, którą cały czas za sobą targała i się zamyśliła. Potencjalnego tatusia chyba nie było w domu, a gotować umiała całkiem nieźle. Przygotuje kolację i później z nimi porozmawia. Z ojcem, pewnie z macochą i z dwoma braćmi. Niesamowite! Miała dwóch, przyrodnich braci! Ten chudy chyba był młodszy, ten wytatuowany pewnie też. Zagryzła wargi. Matka mówiła jej o nagłej, wielkiej miłości, na której przeszkodzie stanęli rodzice obojga młodych. Ale jeśli miałaby starszego brata, to oznaczało coś innego. Wakacyjny romans i wykorzystanie naiwnej dziewczyny. Wtedy ojciec nie wydawałby się już taki szlachetny i wspaniały. Byłby po prostu kolejnym facetem, który zaszalał na boku, dopuszczając się zdrady małżeńskiej. Zdradę miała w nosie, ale oszustwo? Biedna mama! Dobrze, że chociaż ona do końca wierzyła w tę swoją miłość!
No cóż… Przygotowanie kolacji nie powinno być problemem, zwłaszcza że zdążyła przyjrzeć się kuchni. Zrobi ją, a potem z nimi porozmawia. Podniesiona na duchu Zosia, zdjęła fikuśny berecik, odrzuciła gruby warkocz za plecy, a na samym końcu odwiesiła płaszcz na oparcie krzesła i zmieniła obuwie na domowe.
Nikt się nią nie interesował. Młodszy pojawił się na chwilę w kuchni, z aprobatą pociągając nosem, starszy na chwilę przysiadł na kanapie, zawzięcie z kimś dyskutując przez telefon. Poza tym po mieszkaniu biegał taki jeden, cudacznie ubrany, wykrzykując coś w obcym języku, a za nim truchtem podążał chudzielec w okularach, skrupulatnie notując w ogromnym zeszycie. Zosia doszła do wniosku, że to chyba jakiś dekorator wnętrz, bo mierzył i przykładał kolorowe kartoniki do ścian.
Szybko przejrzała szafki, zerknęła na zawartość ogromnej lodówki, po czym zabrała się do pracy. Nie miała pojęcia, w czym gustują, więc postanowiła zrobić jedno ze swoich ulubionych dań, kurczaka zapiekanego w porach. Do tego sałatka i voilà! Gotowe!
– Już jest? – Młodszy chłopak natychmiast pojawił się w kuchni, łypiąc okiem w kierunku piekarnika.
– Jeszcze pięć minut.
– Świetnie! Matka przyszła. Ucieszyła się, jak powiedziałem, że jednak się zjawiłaś.
Postanowiła na razie nie wyprowadzać go z błędu. Nakryła dla czterech osób, postawiła danie główne, zaparzyła też herbatę. Zwabiony zapachem, w kuchni zjawił się i starszy z braci, nadal z kimś intensywnie sprzeczając się przez telefon. Tuż za nim Zosia dostrzegła kobietę. Niezwykle elegancką i szykowną, bardzo piękną i tak ubraną, że biedna dziewczyna zzieleniała z zazdrości. „Może jednak mama powinna była powalczyć o swą miłość?” – pomyślała smętnie, wspominając ich własną garderobę. No cóż, teraz i tak było na takie rzeczy za późno.
– No, zjawiła się pani! – Nieznajoma, ani chybi Zosina macocha, również z zapałem zabrała się za jedzenie. – Później porozmawiamy. Jestem Greta. Adrian wspomniał, że już się pani zadomowiła?
– Tak. – Zosia skromnie spuściła oczy, ale tamta chyba nie oczekiwała odpowiedzi, bo od razu przystąpiła do rugowania młodszego syna. Starszy przysłuchiwał się temu pobłażliwie, dokładając sobie zapiekanki, a Zosia z drżeniem serca czekała na pojawienie się pana domu.
Niestety, nie doczekała się.
– Bardzo dobry, chociaż prosty posiłek. – Greta wytarła usta chusteczką. – Usiądź dziewczyno, musimy ustalić warunki naszej współpracy.
– Ale ja…
– Od razu zaznaczam, że masz u mnie normalną umowę, dodatek wakacyjny i świąteczny.
– Ale ja…
– Jeden dzień w tygodniu całkowicie wolny. Do tego urlop równe dwadzieścia jeden dni, także płatny.
Zosia w końcu zebrała się w sobie.
– Nie jestem gosposią! – prawie że wrzasnęła, bo Greta nie zamierzała dopuścić jej do głosu.
– Nie? – zdziwiła się tamta. – Świetnie gotujesz, nadajesz się!
– Przyjechałam do ojca. – Brnęła dalej Zosia z determinacją. Coraz bardziej miała wrażenie, że pomyliła mieszkania. – Pana Krzysztofa Maciejewskiego.
– To mój mąż. – Greta zmarszczyła brwi. Jej synowie wpatrywali się w poczerwieniałą Zosię niczym w wyjątkowy eksponat muzealny. – Ale… córka?