Fragment
Po raz kolejny spojrzała z niedowierzaniem na ekran nawigacji. Wycieraczki z ledwością nadążały zbierać wodę, a samochód pomimo swoich gabarytów, zakołysał się pod wpływem silnego podmuchu wiatru.
Droga gruntowa, tak brzmiała informacja. Karolina zaklęła, po czym delikatnie ruszyła przed siebie. Nie miała ochoty zawracać. Była zmęczona, głodna i zziębnięta. Chciała jedynie dotrzeć do celu i pójść spać. Gruntowa? Trudno. Trochę poskacze na wybojach, ale ten kilometr nie powinien stanowić problemu.
Niestety, pomyliła się i gdy już prawie dojeżdżała do skraju lasu, wjechała w niewinnie wyglądającą kałużę, która okazała się być bez mała dziurą prowadzącą do wnętrza ziemi. Na tym skończyła się podróż i zrozpaczona kobieta uświadomiła sobie, w jakiej znalazła się sytuacji.
Ostatnie domy minęła kilometr temu. Przed nią i po lewej stronie zwarta ściana lasu. Tuż obok, po prawej stronie to nie był budynek mieszkalny, ale coś w rodzaju magazynu. Szczegóły dostrzegła w mdłym świetle latarni. Dookoła walało się pełno śmieci, całość była ogrodzona, a na płocie wisiał żółty szyld z wielkim napisem: na sprzedaż. Lecz co najważniejsze dostrzegła też złocisty blask, bijący zza brudnych szyb.
To była ostateczność, ale w zasadzie jakie miała wyjście? Telefon rozładował się już pół godziny temu. Samochód utknął na dobre i nie mogła ani się wycofać, ani ruszyć do przodu. Deszcz padał z coraz większą siłą, a mrok dookoła tylko się pogłębiał.
– Niedobrze, bardzo niedobrze – mruknęła Karolina, sięgając po torebkę. W desperacji spróbowała uruchomić komórkę, lecz na daremnie.
Miała dwa wyjścia. Wrócić do wsi, którą minęła i poprosić o pomoc, albo spróbować poszukać ratunku w tym zdewastowanym budynku, który od pierwszego spojrzenia nie wzbudził jej zaufania. Otuliła się połami płaszcza, po czym wysiadła i od razu zrozumiała, że pomimo strachu wybierze raczej wariant numer dwa. Zadrżała w zimnym podmuchu wiatru, po czym kuląc się, ruszyła w stronę solidnie wyglądającej bramy. Niestety, ta okazała się być zamknięta. Na szczęście dla Karoliny, chociaż oba skrzydła łączył solidny łańcuch, dała radę prześlizgnąć się powstałą szczeliną. Grzęznąc w błocie, klnąc w duchu, dotarła w końcu do metalowych drzwi, zza których dobiegał apetyczny zapach. W środku na pewno ktoś był i ten ktoś właśnie przygotowywał sobie kolację.
Zapukała, lecz nie doczekała się żadnej reakcji. W końcu z wahaniem nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi, powoli wsuwając głowę do środka. Ciepło buchnęło jej w twarz, a kobieta mimowolnie odetchnęła. Niestety, nie dostrzegła zbyt wiele, jedynie coś w rodzaju obskurnego przedsionka. Nie wycofała się. Weszła do środka, starając się zachowywać jak najciszej. Na szczęście dla niej, gdzieś w tle grało radio i to pomogło zagłuszyć niewielki hałas. Wstrzymując oddech i tuląc do piersi mokrą torebkę, z mini korytarzyka przeszła do głównego pomieszczenia, zamierając w bezruchu.
Przy okrągłym stole siedziało dwóch mężczyzn. Jedli w milczeniu i to zapach ich posiłku wypełniał przestrzeń, drażnił nozdrza, sprawiając, że pusty żołądek Karoliny zwinął się w supełek.
– Dobry wieczór – odezwała się schrypniętym głosem, poprawiając mokre kosmyki włosów opadające na twarz. Od razu pomyślała o tym, aby się wycofać. Pojawił się strach, bo panowie przy stole nie wyglądali ani na zwykłych zjadaczy chleba, ani na przyjaźnie usposobionych. Dwóch muskularnych byczków, z łysymi głowami, zakazanymi facjatami i niechęcią w oczach. W pierwszym momencie pomyślała, że są niezwykle podobni. Dopiero później dotarło do niej więcej szczegółów. Blizny na twarzy u tego po prawej stronie. Zakrzywiony nos i wąskie usta u tego po lewej. Talerze pełne jedzenia, pół litra wódki i…
– Zabłądziłam, przepraszam – bąknęła Karolina, chcąc salwować się ucieczką. Nie miała pojęcia, kim są, ani gdzie trafiła, ale na brudnym blacie dostrzegła broń. Wyglądała na prawdziwą, więc w grę wchodziła tylko szybka ewakuacja i nadzieja, że oni nie będą jej gonić. Dała krok do tyłu, lecz nic poza tym, bo uderzyła w coś plecami.
W kogoś. Zdrętwiała z przerażenia kobieta uświadomiła sobie, że za nią stał jeszcze jeden mężczyzna. Silna dłoń opadła na jej ramię, a pod Karoliną ugięły się nogi. Dosłownie. Gdyby nie nieznajomy, osunęłaby się na podłogę.
– Spokojnie – mruknął, podtrzymując ją. Głos miał głęboki, szorstki, wibrujący w ciszy pomiędzy nimi. – Siadaj! – Po czym pchnął Karolinę na stojący nieopodal fotel.
Teraz mogła mu się przyjrzeć. Wysoki, dobrze zbudowany, ale bez przerostu treści nad formą. Włosy miał krótkie, ciemne. Ciemny ślad zarostu na owalnej twarzy o mocnej szczęce i lekko zakrzywionym nosie. Zielone, pełne chłodu oczy. Ładnie zarysowane usta, ani za wąskie, ani zbyt mięsiste. Szczerze mówiąc, gdyby spotkała go w innych okolicznościach, z pewnością zmiękłby jej kolana. Teraz też zmiękły, chociaż z innych powodów.
– Ja… – zaczęła bezradnie.
– Wiem, widziałem. Po cholerę pchałaś się na taką drogę?
– Nawigacja… – Karolina skuliła się, gdy męska dłoń dotknęła jej mokrego policzka. Tak delikatnie, subtelnie, że ten gest nie powinien był wywołać strachu. Tylko dlaczego miała wrażenie, że kryło się za tym coś więcej? – Nie wiedziałam. Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać, tylko… Po prostu… – plątała się pod bacznym spojrzeniem, kucającego naprzeciwko mężczyzny.
– No i masz pecha – stwierdził.
Rozejrzała się, w panice szukając drogi ucieczki. Byle wydostać się z budynku. Pobiegnie w las, może w panujących warunkach nie dadzą rady jej dogonić?
– Nie ma mowy. – Mężczyzna całkiem trafnie odgadł jej zamiary. – Nic ci nie zrobimy, chociaż będziesz musiała spędzić z nami dzień lub dwa. Zrozumiałaś? Żadnych numerów, to wyjdziesz z tego cało. Nie zabijemy cię, nie zgwałcimy – dodał z rozbawieniem, wywołując na twarzy Karoliny ogniste rumieńce. – Chyba że masz ochotę na trzech jurnych byczków? – Wyraźnie drwił, wzbudzając w niej nie tylko zawstydzenie, ale i złość.
– Głodna jestem – wyrwało się jej.
– Seksu?
Prychnięciem skwitowała jego słowa.
– Dobrze. – Wstał, prostując się. Ubrany był cały na czarno; spodnie, bluza z kapturem, buty. Nic nie zakłócało tej monotonii, nawet najmniejsza plama innego koloru. – Dam ci coś na przebranie. Ale umowa jest prosta. Ty jesteś grzeczna, my także. – Karolina również się podniosła, a wtedy brutalnym ruchem ścisnął jej podbródek. – Zrozumiałaś?
W zielonych oczach pojawiło się coś, co ją przeraziło. Bezwzględność, chłód, wyrachowanie.
– Taaak – wyjąkała. – Naprawdę mnie…
– Tak – poświadczył suchym tonem. – Nie potrzebne nam nadprogramowe trupy. Tam są drzwi do łazienki. Jest też okno, ale nie radzę. Spróbujesz ucieczki, to cię zastrzelę. Jasne?
Tym razem tylko skinęła głową, chociaż przede wszystkim myślała o ucieczce. Nie była naiwnym dziewczątkiem i nie wierzyła, że tak po prostu puszczą ją wolno. Gdzie i na kogo trafiła, nie miała bladego pojęcia, lecz jak najszybciej musiała się stąd wydostać.