Fragment
Ziewając szeroko, zepchnęła terkoczący budzik, stojący na parapecie tuż nad głową. Oczywiście bydlak zamiast zachować się przyzwoicie i zgodnie z prawem grawitacji spaść na podłogę, wykonał lot koszący, lądując prosto na ramieniu Tośki i boleśnie ją przy tym uderzając. Syknęła poirytowana, ale w końcu otworzyła oczy.
Dookoła panował półmrok. Ziewnęła po raz kolejny, z niechęcią myśląc, że zaraz będzie musiała wstać. I chociaż nigdy nie miała z tym większych problemów, to właśnie dziś po raz pierwszy zapragnęła postąpić wbrew zasadom i po prostu nie pójść do pracy. Zwłaszcza że wciąż wyraźnie odczuwała nadmiar wypitych poprzedniego dnia trunków. Co ją do cholery podkusiło, żeby tak się spić? Co? Cóż…
Istnieje takie stare powiedzenie, że nieszczęścia chadzają parami. W przypadku Tosi przygalopowały całym stadem i rzuciły się na jej spokojne, ustabilizowane życie, niczym hieny na padlinę. Finanse, facet, nagła wiadomość o rozwodzie rodziców, wypadek brata oraz przeciekający dach. Jakby tego było mało, koleżanka zgłębiająca tajniki fachu kosmetyczki zaproponowała jej super zabieg, po którym cera miała nabrać olśniewającego blasku i niezwykłej gładkości. Pewnie tak by się stało, gdyby nie to, że Tosia była uczulona na diabli wie, który składnik. Efekt – opuchnięta, zdeformowana twarz, oczy jak koperytka, wargi niczym po nieudanym zabiegu chirurgicznym. Oczywiście wzięła kilka dni urlopu, lecz dziś musiała wrócić do pracy. Niestety, widok w lustrze nie nastrajał optymistycznie, chociaż nie wyglądała już jak pokąsana przez rój wściekłych pszczół.
– Jak się wali, to się wali – mruczała ze złością, przygotowując śniadanie. Była pewna, że dziś się spóźni, ale jakoś nie bardzo się tym przejęła. Normalnie, bywa. Bez pośpiechu wypiła kawę, ubrała się i zarzucając na ramię wielką torbę, bardziej przypominającą worek na ziemniaki niż elegancki detal damskiej garderoby, wyszła na zewnątrz, otrząsając się z zimna. Z niesmakiem pomyślała, że do bani taka zima, ani śniegu, ani mrozu, za to ciągle pada, a temperatura skacze od zera do plus dziesięć. Zasłoniła szalikiem twarz i popędziła na przystanek. Podróż autobusem zniosła z zaciśniętymi zębami, bo jej biedny żołądek wyraźnie planował strajk generalny. W końcu poddała się i wysiadła dwa przystanki wcześniej. Uspokoiła oddech, chwilowo pokonała mdłości, a potem ostrym sprintem ruszyła przed siebie. I wtedy właśnie głośno zaburczało jej w brzuchu.
– Cholera, to z głodu! – zmartwiła się Tośka.
Na szczęście po drodze miała Żabkę. Weszła do środka, zaskoczona panującym o tak wczesnej porze tłokiem. Chociaż w zasadzie nie powinna się dziwić, dookoła same firmy, żadnych marketów czy markecików. Tylko ten jeden samotny sklepik… Stojąc w kolejce zaspokoiła pierwszy głód, pazernie pożerając połowę drożdżówki. Drugiej nie zdążyła, bo znalazła się przy kasie.
I tu wystąpił problem.
– Oszaleję! – mamrotała Tośka grzebiąc w przepastnej torbie. – Gdzie ten piekielny portfel?
Tłum za nią falował zniecierpliwiony, ekspedientka miarowo żuła gumę, gapiąc się nieżyczliwym wzrokiem, a biedna Tosia czuła wyraźnie narastającą panikę. Żeby chociaż nie zeżarła tej połówki ciacha, to po prostu zostawiłaby zakupy i tyle. Ale co teraz? Mogłaby poprosić o wyrozumiałość, ale ta baba za ladą żądzę mordu miała wypisaną na twarzy. Równie krwiożercze pomruki dobiegały zza jej pleców.
– Chyba nie mam… – zaczęła bezradnie.
– Ja zapłacę. Niech pani doliczy to do mojego rachunku, bo będziemy tutaj sterczeć do południa – rozległ się wyraźnie zniecierpliwiony męski głos. Zerknęła za ramię, ale to nie wystarczyło. Musiała jeszcze unieść głowę. Ależ szał! Prawdziwy książę na białym rumaku, chociaż „rumaka” to pewnie zaparkował przed sklepem.
Czerwona jak piwonia wymamrotała podziękowanie, ale jej wybawiciel nie wyglądał na zainteresowanego wyrazami wdzięczności. Chwycił swoje zakupy i po prostu wyszedł. Dopiero wtedy Tosię odblokowało.
– Halo! – krzyknęła, podczas gdy mężczyzna otwierał drzwi samochodu. – Chciałam…
– Nie mam czasu! – warknął, nawet na nią nie patrząc. – I nie chcę podziękowań. A dzień proszę zaczynać od szklanki wody, a nie wódki.
Wsiadł i ruszył tak, że aż rozległ się przeraźliwy pisk opon.
Oniemiała Tosia stała na ulicy, bezmyślnie gapiąc się przed siebie. Jak to wódki? O co mu chodziło? Owszem, miała lekkiego kaca, ale… No tak! Przecież opuchlizna zeszła, ale wciąż była mocno… hm, zarumieniona. Piekielna Aga i jej super zabiegi!
Pożerając resztę drożdżówki i ponuro rozmyślając o pechowym spotkaniu, świńskim truchtem pędziła w kierunku ogromnego budynku. Tosia pracowała bowiem w miejscu, którym wielu, a zwłaszcza dzieciom, wydałoby się rajem. Była to średniej wielkości fabryka czekolady, cukierków i innych łakoci. Tosia, zawodowy cukiernik, podjęła w niej pracę tylko z powodu wynagrodzenia, które sumiennie odkładała, aby w końcu otworzyć swoją wymarzoną kawiarenkę. Właścicielką była przemiła starsza pani, która od zawsze przedkładała jakość nad ilość. Z doskonałym rezultatem, bo produkowane w fabryczce wyrobu cukiernicze sprzedawały się niemalże na pniu.
– Tosia! – Ciemnowłosa Agata cmoknęła w powietrzu wymalowanym dziubkiem. – Już wróciłaś? Nie za wcześnie? Wyglądasz trochę czerwono.
– Nic nie mów. Wróciłam, bo wolne wolę sobie wziąć latem.
– Nie boli?
– Nie – westchnęła Tosia. – Chyba zawieszę sobie na szyi kartkę z informacją, bo pewnie więcej osób będzie zadawać podobne pytania.
– Może tak, może nie. – Agata zrobiła tajemniczą minę. – Ten tydzień, gdy cię nie było, obfitował w niespodzianki.
– Niespodzianki? – Spojrzała na nią z zainteresowanie, dopinając schludny fartuszek.
– Pani Helenka trafiła do szpitala. Nie rób takiej przerażonej miny, nic jej nie będzie, ale lekarz wspólnie z rodziną podjęli decyzję, że nie wróci już do pracy.
– Z rodziną?
– Z bratankiem i jego dziećmi.
– No tak – Tosia zamyśliła się. Starsza pani nie miała własnego potomstwa, a jej mąż umarł ponad dekadę temu. Po zakładzie od dawna krążyły plotki o tym, kto zostanie ich przyszłym szefem. – Chodźmy już, bo się spóźnimy.
– Nie. Za kwadrans zebranie. Będzie przemawiał nowy prezes – odparła z przekąsem Agata. – Kinga z księgowości mówiła, że straszny z niego bydlak.
– Kinga mówi tak o każdy, kto pozostaje niewrażliwy na jej obfite wdzięki – powiedziała Tosia, wygrzebując z torby puderniczkę. Po czym przyjrzała się krytycznie swojemu odbiciu w małym lusterku. – Cholera! Kiedy to czerwone w końcu zejdzie?
– Mówiłaś coś o alergii. – Do szatni weszła korpulentna blondynka.
– Akurat to jest efektem wtórnym. Cześć Kasiu!
– Przyszłam po was, bo za chwilę zebranie. Podobno nowy pan prezes jest wybitnie uczulony na spóźnienia – zachichotała. – Idziecie?
W głównym holu zebrała się spora grupa pracowników, w której zdecydowany prym wiodła płeć piękna. Tosia na wszelki wypadek została w tyle, bo wciąż przygnębiała ją świadomość własnego wyglądu. Przycupnęła sobie w kąciku, podczas gdy tłum dookoła falował i szemrał. Nagle rozległo się głośne, bardzo głośne chrząknięcie i zapanowała cisza. Pojawił się nowy właściciel, a za jego plecami godnie nadęta Kinga, której jego pełne sarkazmu uwagi już zdążyły zepsuć dobry humor. Tośka stanęła na palcach, z ciekawością zerkając w tamtym kierunku i… zamarła.
Bo był to jej „książę na białym rumaku”, który zapłacił za jej zakupy i wziął ją za alkoholiczkę.
– Ja cię kręcę! – wymamrotała, podczas gdy pan prezes zaczął przemowę. Suchym tonem oznajmił, że zmienią się prawie wszystkie zasady, że nie cierpi spóźnień oraz niesubordynacji i na koniec dodał, iż jeśli komuś się nie podoba, to droga wolna.
– Żadnych przerw na papierosy, tylko jedna na posiłek. Przyjrzę się też waszym wynagrodzeniom. I nie toleruję alkoholu – dodał z naciskiem na ostatnie słowo. – Jak kogoś złapię chociażby na kacu, to z miejsca dyscyplinarnie zwalniam. Moja ciotka pobłażała w wielu sprawach, ale ja nie zamierzam tego robić. Nadrobimy zaniedbania, a dopiero potem będziemy rozmawiać o podwyżkach.
Na tym nie skończył, ale właśnie wtedy Tosia z przerażeniem uzmysłowiła sobie, że spotkanie oko w oko z nowym prezesem, grozi jej natychmiastowym zwolnieniem. Jak wytłumaczy temu kretynowi, że padła ofiarą nieudanego zabiegu kosmetycznego? Poza tym akurat dziś miała nieziemskiego kaca… Na szczęście przemówienie się skończyło, szef pożegnał chłodno osłupiałych pracowników i zniknął w części przeznaczonej a biura.
– Ciężkie czasy nadchodzą – westchnęła Agata, ciągnąc za sobą lekko niemrawą Toskę. – Coś czuję, że żegnaj super pensjo! Trzeba będzie szukać nowego zatrudnienia.
– Może nie będzie tak źle? – Ton głosu Kaśki przeczył nadziei zawartej w jej słowach.
– Nie, będzie gorzej.
– Widziałaś jaką miał odpychającą minę? I jak marszczył czoło? I pomyśleć, że facet, który wygląda jak milion dolarów, to prawdziwy drań.
– Za nic nie podobny do naszej pani Helenki.
– A jakże! Zauważyłaś że…
Tosia przestała ich słuchać. Jak automat wykonywała powierzone jej obowiązki, modląc się jednocześnie o koniec dnia pracy. Chciała jak najszybciej wrócić do domu. Postanowiła, że jutro odwiedzi lekarza i w razie konieczności wyżebrze dodatkowe kilka dni chorobowego. Niecierpliwie zerkała na zegarek i godzinę przed już miała nadzieję, że uda jej się umknąć, gdy w pomieszczeniu, w którym pracowała, pojawiła się delegacja, złożona z nadętego pana prezesa, czerwonej z emocji Kingi oraz kilku nieznanych bliżej osób. Biedna Tosia zerknęła w kierunku drzwi, ale doskonale wiedziała, że nie uda jej się uciec niepostrzeżenie. Kucnęła więc, udając że coś upuściła i musi to odnaleźć. Niestety, wredny drań od razu zauważył, że jedna z pracownic porzuciła swoje obowiązki.
– Zasnęła pani pod tym stołem? – Głos miał ostry, pełen złości, a jednocześnie niezwykle opanowany.
– Niiieee… – wyjąkała Tosia, powoli się prostując.
Gdy ich wzrok się spotkał, aż go zatchnęło z oburzenia.