Poniżej fragment ebooka – cały dostępny jest w zakupie.
W ciemnym, zasnutym tytoniowym dymem pomieszczeniu, siedziało kilku mężczyzn. Ich wygląd mógł wzbudzić nie tyle strach, co odrazę. Nalane, tłustawe twarze pokryte były kropelkami potu. Wydatne brzuszyska wylewały się zza markowych spodni i marynarek. Jeśli dołożyć do tego przerzedzone włosy, grube, złote łańcuchy i upierścienione palce, ktoś mógłby pomyśleć, że znalazł się na planie tandetnego, gangsterskiego filmu.
Dokładnie to porównanie przyszło do głowy Konradowi, chociaż w jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień. Usiadł naprzeciwko obleśnego trio, zastanawiając się, co za interes chcą mu zaproponować i ile mu za to zapłacą. A pieniędzy potrzebował na gwałt, bo te z poprzedniego zlecenia rozeszły się niemal błyskawicznie. Cóż, dziwki, alkohol i prochy nie należą do tanich rozrywek. Do tego doszła gra w kasynie, zgubny nałóg, w który popadł kilka lat temu.
– Wybraliśmy cię, bo cieszysz się nienaganną opinią – odezwał się jeden z nieznajomych, zaciągając się z lubością cygarem. Pewnie masakrycznie drogim i sprowadzonym z samej Kuby, pomyślał ponuro Konrad. Jednak nadal zachowywał niewzruszony wyraz twarzy, trwając w bezruchu niczym kamienny posąg.
– Kogo mam sprzątnąć? I ile na tym zarobię? – spytał krótko i treściwie.
– Zaraz tam sprzątnąć – machnął ręką jego rozmówca. – Karolu może ty wyjaśnisz szczegóły naszego zlecenia?
Najbardziej obwieszony złotem grubas odchrząknął.
– Nie chodzi o sprzątnięcie, a o szpiegowanie. Na razie. Sprzątnięcie będzie później, jak już będziemy wiedzieć kogo mamy obarczyć winą za niepowodzenie naszego idealnego planu – wykrzywił się mężczyzna.
Pozostała dwójka zamruczała z aprobatą.
– Dostaniesz papiery i zadanie. Jako świeżo upieczony policjant…
– Policjant? – Konrad spojrzał na nich z niedowierzaniem. – Na to chyba nikt się nie nabierze.
– Ogarniesz się i będzie dobrze. Wystarczy obciąć włosy i zgolić zarost.
Mruknął coś niewyraźne. Starannie wypielęgnowaną brodę zapuszczał prawie dwa lata, a teraz oni każą mu ją po prostu zgolić? Trudno. Naprawdę był mu potrzebny potężny zastrzyk gotówki.
– Dobra, rozumiem. Co dalej?
– Wioska nazywa się Walonki. Niewielka osada, kilka chałup, kościół, sklep typu mydło i powidło – zarechotał grubas. – Oraz posterunek policji, a w nim pan naczelnik i ty. Twój poprzednik zmarł na zawał miesiąc temu, dlatego potrzebują zastępstwa.
– I co niby mam tam robić? – spytał Konrad podejrzliwie.
– Będziesz zbierał informacje. Węszył. Szpiegował. I zdawał relację ze swych dokonań.
– Jakie informacje?
– Szczegóły dopiero jak się zgodzisz – odparł grubas chytrym głosem.
– Zgadzam się. – Konradowi to zadanie wydało się wyjątkowo proste. Cóż, może chociaż raz uda się zarobić kasę łatwo, przyjemnie i bez zabijania kogokolwiek. Poza tym wioska na odludziu? W głębi lasu? Był środek lata, początek upalnego lipca, potraktuje to więc jak coś w rodzaju wakacji. – Kiedy mam zacząć?
– Im szybciej tym lepiej! – Ich brzuchy zatrzęsły się od śmiechu. – Tutaj masz zaliczkę. To są instrukcje – obok grubej szarej koperty, spoczęła druga, znacznie cieńsza. – Na wykonanie zadania masz miesiąc.
Spojrzenie Konrada wyraźnie powiedziało im – za co mnie macie? Był profesjonalistą. Nigdy nie zawiódł. Nigdy się nie pomylił. Nigdy nie zawalił. Miał swoją cenę, wysoką cenę, ale też nigdy nie narzekał na brak zleceń. Nie przy reputacji, jakiej się dorobił.
– Dam znać, kiedy wyjeżdżam – oznajmił, sięgając po kopertę i wizytówkę.
– Powodzenia! – życzył mu jeden z grubasów.
– Nie trzeba – Konrad wzruszył ramionami. – To lepiej wy szykujcie kasę, bo zapewniam, że będzie wam potrzebna.
***
Darował sobie podróż samochodem. Instrukcje zawarte w chudej kopercie wyraźnie mówiły, że ma wystąpić w roli biednego, nieco onieśmielonego pierwszą pracą policjanta. Trochę to wszystko było dziwne, ale mimo to zdecydował się przyjąć zlecenie. Dlaczego jednak troje tłuściochów zdecydowało się wynająć płatnego mordercę do roli szpiega, do końca nie potrafił tego wytłumaczyć. Grunt że płacili i to nie mało, a zadanie wydawało się proste i nieskomplikowane. Powęszy, zbierze informacje, trochę poudaje glinę… To ostatnie rozbawiło go niemal do łez. On w mundurze?! Legalnie z bronią? Jaja jak berety!
Pierwszy odcinek drogi przebył autobusem. Nawaliła klima i Konrad z prawdziwą ulgą wysiadł na niewielkim przystanku w bliżej nieznanym mu miasteczku. Potem złapał stopa i kilkanaście kilometrów przejechał na pace rozklekotanej ciężarówki. Niestety, tutaj skończyło się jego szczęście. Kierowca poinformował go, że do Walonków jeszcze kawał drogi i zostawił na skraju lasu. Było późne popołudnie, żar lał się z bezchmurnego nieba, komary kąsały jak wściekłe, a spocony, poirytowany Konrad machał swoim super wypasionym iphonem, próbując złapać sieć.
Niestety, na próżno.
Klnąc w duchu, wściekły jak diabli, wypił resztę wody mineralnej, po czym ruszył we wskazanym mu kierunku.
Lasy, gdzieniegdzie pola uprawne, brzęcząca w uszach cisza i fatalna, pełna dziur droga. W milczeniu pokonywał trasę, marząc jedynie o dotarciu do celu i orzeźwiającej kąpieli. Do jasnej cholery! Życie w mieście go rozleniwiło. Jeszcze trochę to zamiast zleceń na zabójstwa, będzie przyjmował zlecenia na własnoręcznie dziergane sweterki na drutach. Pomamrotał coś pod nosem, po czym nagle wynurzając się zza zakrętu, dostrzegł leżącą przed nim wioskę.
– Psy dupami szczekają – mruknął, nawiązując do starego powiedzonka. I faktycznie miał rację.
Osada leżała nieco w dole, otoczona lasami, z drogą wijącą się niczym górska serpentyna. Po obu stronach tej drogi, stały domy, w większości murowane, ale dało się też dostrzec kilka drewnianych. Domy tonące w zieleni, w morzu kwiatów, a na samym początku wsi niewielki kościółek, o bielonych ścianach i czerwonej, kruszącej się dachówce. Za nim cmentarz. Za to nie dostrzegł niczego, co mogłoby przypominać wspomniany komisariat.
– Może w którejś stodole? – sapnął ze złością Konrad. Wioska była idealnym miejscem dla jakiegoś eko oszołoma uwielbiającego surwiwal na łonie natury. Przy tym urokliwa i w miękkim świetle wieczoru, w promieniach zachodzącego słońca kładących się długimi cieniami na niewysokich budynkach, wyglądała niezwykle malowniczo.
Co z tego, kiedy on był głodny i spragniony?
Kiedy mijał pierwszy z domów, zza płotu wyjrzała ciekawska głowa starszej pani.
– Dzień dobry – przywitał się grzecznie Konrad, przystając, chociaż najchętniej wyjąłby zza pazuchy pistolet i przestrzelił babinie łeb. Nie lubił, aby ktokolwiek gapił się na niego z tak pazernym zainteresowaniem. – Gdzie znajdę dom kaprala Maliniaka?
– Stefana? Toć to ostatnia chałupa we wsi. Musisz chłopcze pokonać jeszcze ten kawałek – machnęła pomarszczoną ręką, a spojrzenie Konrada natychmiast powędrowało we wskazaną stronę. Cóż, zaletą tej wiochy były rozmiary, więc w zasadzie do celu miał może z trzy minutki spacerkiem.
– Dziękuję.
I ruszył dalej, mimo iż babina posyłała mu zachęcający, bezzębny uśmiech. „Ostatnia chałupa” okazała się piętrowym domkiem, wybudowanym jeszcze w starym stylu, ze skośnym dachem pokrytym czerwoną dachówką i wąskimi oknami, na parapetach których stały donice pełne jakiegoś kolorowego zielska. Zaraz za budynkiem rozpościerał się sad owocowych drzew, a przed posesją stał stary, nieco przeżarty rdzą, biały fiat 125p. Konrad przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu, po czym pchnął niewysoką furteczkę i wszedł do środka. Nie zastanawiając się, zapukał do drzwi wejściowych, ale wyglądało na to, że chyba nikogo nie było w domu.
Znów poczuł przypływ irytacji. Tym razem nie zapukał, a łomotał.
I nic.
Zrzucił torbę z ramienia i obszedł dom. Dookoła panowała cisza. Od sąsiedniej posesji oddzielał go wysoki pas zieleni, a po drugiej stronie nie było nawet płotu, tylko pole pełne złocistej pszenicy.
Mimo wszystko Konrad był zdumiony. Jakim cudem istniały w tym kraju jeszcze takie miejsca? Bez głównej, asfaltowej drogi? Z kiepskim sygnałem sieci komórkowej. Z ciszą i spokojem, jakiego dawno nie doświadczył?
Rozmyślając nad tym dziwem, obszedł budynek dokoła i…
Potężny cios prosto w twarz, nie tylko pozbawił go tchu. Zwykła patelnia dzierżona przez przeciwnika okazała się straszną bronią. Konrad jęknął, chwycił się za nos, a potem bełkocząc coś bez składu i ładu, zwalił się nieprzytomny na ziemię.