Fragment
Prolog
Siedział w bezruchu, zgarbiony, z pochyloną głową i dłońmi na kolanach, jakby za wszelką cenę chciał pozostać niewidoczny. Sprawiał wrażenie niezwykle spokojnego, lecz gdyby ktoś mógł spojrzeć w jego oczy, oczy pełne życia, to szybko zrozumiałby, jak bardzo mogą mylić pozory. Jednak to życie, chociaż tak wyraziste, przypominało raczej nabrzmiały owoc, gotowy, aby opaść na ziemię i roztoczyć wokół siebie aromat zepsucia. Było też zabarwione nietrudnym do uchwycenia szaleństwem.
Trzasnęły drzwi, pchnięte nagłym podmuchem wiatru. Mężczyzna drgnął i niezwykle wolno uniósł głowę. Czubkiem języka oblizał spierzchnięte usta, a potem rozejrzał się dookoła. Bez zainteresowania, bez zbytniego zapału, jakby w ogóle to go nie obchodziło i jakby istniał jakiś niepisany nakaz, aby zlustrować nieuważnym spojrzeniem owe puste ściany, zawiesić wzrok na zakratowanym oknie. W końcu jego uwagę przykuł muskularny pielęgniarz z kamienną twarzą, z której wyróżniał się zakrzywiony nos, upodobniający go do skrzydlatego drapieżnika. Przyglądał mu się przez bardzo długą chwilę, aby później całkowicie stracić zainteresowanie. Znowu pochylił głowę, zgarbił się i zamarł w bezruchu, ale nie popadł w poprzednie odrętwienie. Wyostrzony słuch wyłowił z ciszy dwa znudzone głosy.
– …podobno stracił dziecko, syna lub córkę.
– Tak po prostu zwariował?
– Leki, cierpienie psychiczne, myślisz, że to mało? Może nawet zostawiła go żona?
– Nie wygląda na żonatego.
– Do nas trafiają tacy, którzy nawet nie przypominają ludzi.
Mężczyzna wyciągnął przed siebie rozcapierzone dłonie, przyglądając się im z namysłem.
Stracił kogoś?
Mgła spowijająca jego umysł na moment się rozwiała i powróciły mało ostre wspomnienia. Padający śnieg i niekształtne plamy krwi. Złociste kosmyki i wwiercający się w uszy krzyk. Ból, który żelazną obręczą ścisnął jego serce. Twarz, której nie znał, ale którą pamiętał, twarz, której widok przyniósł ze sobą wrażenie, że świat stał się nagle trójwymiarowym miejscem, gdzie czas przestał się liczyć. Później mgła powróciła, długimi pasmami oplatając sączące się z zakamarków pamięci, wspomnienia. Wkradła się pomiędzy wyraziste emocje, zamazała kontury tego nierzeczywistego świata.
Zawładnęła nim, wymazując przeszłość i przyszłość, pozostawiając jedynie chybotliwy płomień teraźniejszości.
Głowa mężczyzny opadła, dłonie spoczęły na kolanach. Już się nie rozglądał, nie przysłuchiwał. Wrócił do miejsca, gdzie nie odczuwał cierpienia.
Do zamkniętego świata, spowitego mgłą zapomnienia.
Rozdział 1
Leżał na łóżku, a jego dłoń z dopalającym się papierosem, opadła na bok. Wątły dym wirując, piął się w górę, w stronę sufitu, tam, gdzie mężczyzna utkwił nieruchome spojrzenie, jakby chciał odnaleźć wybawienie w zżółkniętej, popękanej ze starości strukturze.
Spalający go od wewnątrz ból, nie zawsze był taki sam, nie zawsze tak samo obezwładniał. Najgorszy stawał się w samotne noce, gdy przestrzeni obok nie wypełniało ciepło drugiego ciała, a ciszy, dźwięk spokojnego oddechu. Tylko wtedy przeszywał niczym ostrze smukłego, srebrzystego sztyletu. Zadawał rany, z których nie sączyła się krew, a gorzkie łzy. Sprawiał, że Nataniel nauczył się płakać.
Tak, w takie noce zawsze płakał. Wił się na łóżku, osuwał na ziemię i krzyczał aż do utraty tchu, bo bezsilność była najgorszym wrogiem, z jakim dano mu się zmierzyć. Brakowało mu oddechu, a psychiczne cierpienie zyskało nowy, fizyczny wymiar, którego nikt i nic nie mogło ukoić. Ta bezsilność sprawiała, że wariował, popadając w otchłań szaleństwa i okrucieństwa. Jedyna możliwa droga, bo nie było sensu podążać w przeciwnym kierunku.
Chciał się zmienić, ale nie miał dla kogo.
Więc się nie zmieniał.
Kilka lat temu stracił wszystko. Rodzinę, kobietę, którą kochał, życie, jakie znał. Stracił samego siebie, potwora, jakim był, lecz nie zyskał nic w zamian. Już wtedy zasługiwał na piekło; teraz nawet na najgłębsze czeluści. Umierając, Anastazja zabrała tę drobną cząstkę człowieczeństwa, jaką zdołała w nim obudzić. Stał się więc jeszcze gorszy, bo nie dostrzegał nawet sensu w życiu dla samego siebie. Został mu tylko seks, coraz brutalniejszy, coraz bardziej wyuzdany oraz coraz nudniejszy. Nie brakowało też zleceń, bo od kilku lat uchodził w tym środowisku za niezawodnego oraz wyjątkowo skutecznego ze względu na bezwzględność, z jaką przeprowadzał każdą akcję. Pragnął śmierci, ale na przekór temu pragnieniu, los dawał mu kolejne szanse na życie.
Może to właśnie było przeznaczone mu piekło, tutaj, na ziemi?
Żył z dnia na dzień, z godziny na godzinę. Traktował to z obojętnością, bo od chwili, gdy jego laleczka umarła, chciał podążyć w jej ślady. Niestety, był zbyt silnym skurczybykiem, aby samemu sobie strzelić w łeb. Za silnym, by umrzeć, za słabym, by żyć. Poza tym jeśli istniało piekło i niebo, to wiedział, iż nigdy się nie spotkają. Mieli na to tylko jedną szansę, tutaj, pomiędzy dwoma wymiarami, ale on tę szansę zaprzepaścił.
Nawet zemsta go ominęła, bo Paweł niespodziewanie umarł na zawał serca.
Pochowano ją daleko, w rodzinnym mieście. Raz w miesiącu zawsze tam jechał. Na początku tylko stał i patrzył na granitowy nagrobek z imieniem i datą śmierci. Potem zaczął kupować kwiaty. Kładł je na gładkiej płycie, zastanawiając się, dlaczego nigdy wcześniej nic jej nie podarował? Nic dobrego, bo złych rzeczy dostała od niego w nadmiarze. Dlaczego nie kupił ogromnego bukietu róż, czerwonych, białych, jakichkolwiek? Robił to teraz, gdy było już za późno.
Zauważył, że mało kto odwiedzał grób, chociaż z drugiej strony nie powinno go to dziwić. Jej rodzeństwo mieszkało zbyt daleko, pewnie przyjeżdżali raz lub dwa razy do roku. Został tylko on, bo gnała go w to miejsce tęsknota i poczucie winy. Miał wrażenie, że mógł być wtedy bliżej swojej laleczki. Złudne i głupie, lecz co mu pozostało?
Leżąca nieopodal komórka, zawibrowała, zwracając uwagą Nataniela. Wyrzucił niedopalonego papierosa i sięgnął po telefon. Zawsze kiedy to robił, miał nadzieję, że w końcu ujrzy na ekranie znajomy numer, że Arek będzie gotowy mu wybaczyć, porozmawiać z nim. Niestety, zazwyczaj płonną, bo dzwoniła albo matka, albo jego zleceniodawca, nigdy brat.
Kilka lat temu zmienił całe swoje życie. Sprzedał dom, zerwał kontakty, wycofał się z interesów. Kupił to mieszkanie w zaniedbanej kamienicy na samym strychu. Przyjął pierwsze zlecenie, torturując i zabijając kochanka żony swojego klienta. Później posypały się kolejne, chociaż Nataniel uważał, aby nie przesadzić. Nie chciał znów iść do pierdla. Znakomicie za to wpasował się w rolę nieuchwytnego egzekutora i jeszcze nigdy nie zawiódł swych pracodawców. Codzienność uprzyjemniał sobie wódką, prochami i orgiami, nie zapominając jednak o utrzymaniu formy i treningach, bowiem bez nich łatwo mógł przeistoczyć się z napastnika w ofiarę. Nie chciał tego, chociaż żył bez celu, nie zastanawiając się, co będzie kolejnego dnia.
– Czego? – zapytał zamiast powitania. – Mam urlop.
– A ja dobrze płatną fuchę – odezwał się głos po drugiej stronie.
– Jak dobrze?
– Trzykrotna stawka. – Igor był z pochodzenia Białorusinem, który dwie dekady temu pojawił się w Polsce, ożenił i na dobre zadomowił w nowej ojczyźnie.
– Trzykrotna? – Gwizdnął z uznaniem Nataniel. – Kogo mam do diabła sprzątnąć? Prezydenta?
– Nie śmiej się, ale zwykłą babę.
– Za taką kasę nie jest zwykła. Dobra, zbieram się, będę u ciebie za dwie godziny. Wyjaśnisz, co trzeba, ja zrobię, co trzeba, a później wrócę kontynuować wypoczynek.
– Ciekawe po czym odpoczywasz? – zapytał zgryźliwie Igor. – Natan, nie zapytałeś, dlaczego stawka jest trzykrotna.
– Nie zapytałem. Przyjadę, pogadamy.
Nie spieszył się. Wykąpał, ubrał, wciągnął trochę koki. Dzień jak co dzień, pomyślał, krzywiąc się do swego odbicia. Później zgarnął broń i pojechał do Igora.
– Mów, o co chodzi! – rozkazał, zwalając się na kanapę, a następnie zapalając papierosa. – Taka stawka wskazuje, że o morderstwo.
– Niezupełnie. – Starszy, nieco szpakowaty mężczyzna, spojrzał na niego z chytrością, która przeczyła wyglądowi nobliwego biznesmena. – Młoda żoneczka romansuje z synem zleceniodawcy. Facet ma wkurwa na maksa, bo to dwie najbliższe mu osoby. Nie masz ich zabijać, ale ostro się z nimi zabawić. Bardzo ostro. Masz zielone światło na cokolwiek, co wymyślisz.
– To lubię! – Nataniel wydmuchnął dym, szeroko się uśmiechając. – Takich zleceń możesz przyjmować znacznie więcej.
– Bo jesteś popierdolony sadysta.
– Jestem. Czyli wszystko?
– A! No patrz, zapomniałbym. Syna masz tak potraktować, aby był zdolny spłodzić potomka.
– Coś się wymyśli.
– Żadnych śladów.
– Dyskrecja to moje drugie imię.
– Skurwiel to twoje drugie imię – mruknął Igor. – Tutaj masz potrzebne informacje plus zaliczkę.
– Nie chcę zaliczki, zatrzymaj całą. Za takie zlecenie należy ci się bonus. – Nataniel wręcz delektował się myślą o tym, co będzie mógł zrobić. Zazwyczaj musiał być delikatny albo po prostu zabójczo precyzyjny. Wyrafinowana zemsta, to było coś, na co zawsze czekał z utęsknieniem. Szczerze mówiąc, na samą myśl o torturach, zrobiło mu się ciasno w spodniach. Takie rzeczy zawsze go rajcowały i nie zdołało tego zmienić nawet uczucie do Anastazji.
Miał to we krwi, pulsowało w takt bicia serca, w rytm oddechu. Dawało się zauważyć w szarych oczach czy w szerokim, okrutnym uśmiechu. Kiedyś próbował z tym walczyć i przegrał.
Więc w końcu się z tym pogodził.

