Fragment
– Weź się ogarnij! To ślub naszych staruszków, a ty zachowujesz się jak idiotka.
Starałam się ukryć wstręt, jaki poczułam, patrząc na podpitą siostrę.
Basia wpadła na pomysł, by dodać sobie kurażu i urozmaicić nudny obowiązek. W tym celu osuszyła pokaźnych rozmiarów kieliszek z wiśniówką domowej roboty. Kieliszkiem był jedynie z wyglądu, bo pojemnością bardziej przypominał kufel. Teraz mocno zarumieniona, z głową przechyloną na bok wpatrywała się w ołtarz, przed którym rodzice odnawiali ślubowanie małżeńskie.
– Tych oto dwoje ludzi połączyła miłość, a wraz z nią węzeł małżeński. – Podniosły głos księdza niósł się wśród ławek, odbijał od ścian i docierał do gości wraz z wonią kadzidła.
– Miłość, sriłość – mruknęła Basia, więc musiałam wpakować jej łokieć w bok. – Mamuśka zaszła w ciążę bliźniaczą, to co było robić? Trza się było dać zaobrączkować i piać z radości, choćby tylko na pokaz.
– Stul dziób, idiotko! – syknęłam, choć nie robiłam sobie nadziei na pozytywny efekt.
Poczułam pełen dezaprobaty wzrok męża, który palił mnie w kark. Nie wiedział, że uciszam Baśkę. Dla niego wyglądało to pewnie na pogaduchy sióstr. Poczuł się w obowiązku, by przywołać żonę do porządku. Zacisnął palce na mojej dłoni, którą trzymał w uwięzi. Zawsze robił tak, by podkreślić swoją władzę nade mną. Uwielbiał sprawować kontrolę, mieć wszystko perfekcyjnie poukładane. Żona, rodzina, cały świat chodził niczym tryby w szwajcarskim zegarku. On sam był sercem mechanizmu, choć lepszym porównaniem byłoby, że mózgiem, bo serca w tym często brakowało. Wtedy czuł się najlepiej, to mu pasowało do wizji samego siebie. Dowiedziałam się o tym niestety dopiero rok po ślubie. Wcześniej przypominał chodzący ideał. Nawet mojej siostrze zamydlił oczy. Firma dopięta na ostatni guzik, każdy z dokumentów pracowniczych, rozliczeń z klientami, wszystko w absolutnym porządku. Nie chciał mieć dzieci, więc musiałam to zaakceptować. Były one czymś, czego nie mógł kontrolować według planu. Wolał odłożyć pierw pieniądze, pozostawiając ich spłodzenie na później. I tak odkładał przez lata.
Drugą sprawą było to, że tak naprawdę to wyciągnął mnie z mocno szkodliwego stylu życia. Studia, ciągłe imprezy, a do tego, niestety, narkotyki. Tak, to był mało uroczy czas w moim życiu. Bawiłam się aż za bardzo. Spotkanie Eryka stało się moim ratunkiem. Rodzice byli w tamtym czasie zajęci sobą i własnymi problemami.
Widziałam, jak mąż przygląda się moim rodzicom, i wiedziałam, że współczuje im ich życia. Znał fakty z ich przeszłości, jak ten, że tata nieźle rozrabiał w małżeństwie. Kochanka, alkohol, kredyt wzięty bez głębszego przemyślenia… To wszystko sprawiło, że rodzina drżała w posadach. On nie zamierzał dopuścić do czegoś podobnego. Miał zaplanowany każdy dzień z pozostałych mu do końca życia. Jeśli pijany kierowca nie wjedzie w niego albo cegłówka nie spadnie mu na głowę, będzie trzymał się swojego starannie ułożonego planu.
Dziś miało mieć miejsce huczne przyjęcie. Wraz z siostrą zorganizowałyśmy je na życzenie mamy. Wytyczne wypisała w kilkunastostronicowym zeszycie. Nawet utwory puszczane przez DJ-a ułożyła w odpowiedniej kolejności. Nie wyrażała zgody na żadne odstępstwa od harmonogramu. Miał być kościół, później przyjęcie w moim ogrodzie, a na zwieńczenie imprezy fajerwerki. Te ostatnie oczywiście o północy.
Dlaczego w moim ogrodzie? Z oczywistych powodów. Pierwszy to oszczędność, bo wynajem lokalu kosztowałby zbyt wiele. Drugi był taki, że zarówno nasz ogród, jak i dom są piękne. Naturalnie wpisywały się w idealną wizję mojego męża. Były oprawą dla naszego bytu i tylko ja zaczynałam się w tym wszystkim dusić. Żona – prawie jak mebel, połowica – wygodny i niekłopotliwy rekwizyt wymarzonego życia.
Otrząsnęłam się z pędzących w przykrym kierunku myśli i starałam skupić na słowach księdza. Basia zakłócała mi oczywiście delektowanie się uroczystością, ale franca zawsze tak miała. Twierdziła, że skoro urodziła się wcześniej niż ja, to ma we wszystkim pierwszeństwo. Miałam się podporządkować i siedzieć cicho albo spuszczała mi łomot. Oczywiście winę za wszystko zrzucała na mnie, więc dodatkowo dostawałam karę za bójkę z siostrą. Narzucanie swojej woli było codziennością. Kiedyś się nienawidziłyśmy. Robiłyśmy sobie na złość, odgrażałyśmy się i unikałyśmy jak ognia. Teraz kochałam Baśkę i zazdrościłam jej życia. Nie miała bogactw jak ja, ale miała Sebastiana. Chłop jak dąb, zawsze uśmiechnięty i – co było oczywiste – wiecznie na nią napalony. Budowa ciała naturalna, a mimo to atletyczna. Pracował na budowach i choć nie musiał wykonywać fizycznej pracy, a tylko zarządzać ludźmi, nie stronił od wysiłku. Efekt był piorunujący, a ja nieraz zastanawiałam się, jak by to było być z nim w łóżku. Taki twardy, spocony i nierówno opalony byczek…
Westchnęłam głęboko, na moment zapominając, gdzie się znajduję. Ciotka Urszula, siedząca w rzędzie przede mną, odwróciła się i posłała mi rozanielony uśmiech. No tak, ona rozczuliła się widokiem siostry, a ja pogrążyłam w marzeniach o szwagrze. Eryk przerwał moje myśli błądzące po muskularnym ciele Sebastiana, ściskając moją dłoń, by przywołać mnie do porządku. Zamrugałam, próbując przegnać przyjemne rozmyślania, i skupiłam się na mszy oraz przysiędze rodziców.
***
– Oj, Iza! – Basi buzowały w głowie bąbelki szampana. – Jak ja bym chciała mieć taką chałupę! Serio, oddałabym za nią dzieci! – Machnęła kieliszkiem, a wino rozprysnęło się po kuchennej ścianie i podłodze. – Serio! Tu nie ma słabych punktów. Jak tak patrzę na twoją kuchnię i myślę sobie, co mogłabym tu upichcić, to aż mi sutki stają! Babeczki w kolorach tęczy, beza przekładana mascarpone z owocami… To czysta rozkosz!
– O jakiej rozkoszy mówi moja kotka?
Do kuchni wszedł Sebastian. Podszedł do Baśki od tyłu i przycisnął ją do blatu.
– Nic beze mnie. Obiecaj!
– Boże, ty napaleńcu! – rzuciła z udawaną obrazą, ale odwróciła się do niego przodem.
Zapadła chwila ciszy. Dla mnie krępująca, dla nich wyraźnie naładowana erotycznym napięciem. Zajęłam się wkładaniem blach ze szpinakową tartą do pieca, przesadnie nimi trzaskając. Wszystko po to, by zagłuszyć mlaskanie i pełne aprobaty pomruki.
– Dobra, idź już! – Basia odepchnęła Sebastiana, ale widziałam, że jest równie podniecona, co mąż.
Jej oczy błyszczały, a rumiana twarz zdradzała napięcie, które mogło zostać ugaszone tylko w jeden sposób. Seba mrugnął do niej i sugestywnie wskazał wzrokiem w dół. Również tam spojrzałam i poczułam, jak robi mi się gorąco. Jasne dżinsy rozpychał wyraźny, dobrze widoczny kształt. Facet ewidentnie był gotowy na seks.
– Ja pierdolę – jęknęłam, gdy ponownie zostałyśmy same. – Ja to ci dopiero zazdroszczę!
– Tego? – Wskazała głową na drzwi, za którymi zniknął przed chwilą Sebastian. – Czasami mam tego już dość. Wiecznie napalony facet, który nie odpuszcza przy żadnej okazji. Daj spokój! Myślisz, że po powrocie z pracy obchodzi go, że smacznie śpię? A gdzie tam! Ledwie mnie budzi, by mieć pewność, że jestem przytomna. Nie narzekam, ale fajnie by było czasami zrobić sobie choćby godzinny wstęp. Na początek wystarczyłaby kolacja bez dzieci.
– Oj, Baśka. – Jako dobrze wyszkolona żona odruchowo powstrzymałam się przed rzuceniem przekleństwa. – Ja już ślepnę od nadmiaru wstępów! Seks tantryczny, wstrzymywanie orgazmu przez godzinę. Bezruch z nim w środku i skupianie się na regulowaniu oddechu. Zaniechanie ruchów wewnątrz, na rzecz skurczów pochwy. Powstrzymywanie się od orgazmu przez tydzień i przerywanie seksu tuż przed szczytem. Mam tego serdecznie dość!
Po takim wyznaniu nie wytrzymałam i też nalałam sobie płynnych bąbelków. Odruchowo zerknęłam w stronę korytarza, sprawdzając, czy Eryk przypadkiem nie nadchodzi. Dla niego alkohol oznaczał niszczenie ciała i duszy. Niepotrzebne zanieczyszczanie organizmu, który przez wiele dni musiałby radzić sobie z odpadami. Nie wspominając już o śmierci szarych komórek i uszkodzeniach innych organów. Do tego dochodziła moja mało chwalebna, zbyt imprezowa przeszłość.
– Ty masz tego dosyć? – Baśka pochyliła się nade mną, opierając dłonie na marmurowym blacie. – A co powiesz na trójkę wkurwiających bachorów, męża z wiecznie stojącym fiutem, posadę kucharki i sprzątaczki wyprowadzającej psa i usuwającej z przydomowego trawnika gówna psiej niańki?!
Plasnęła dłonią w blat, a ten odbił głuchy dźwięk. Burza rudych loków rozsypała się pod wpływem tego gwałtownego ruchu, spinka poszybowała w róg kuchni i ślizgiem wsunęła się pod lodówkę.
– Mogę pieprzyć się przez cały dzień i kurczyć mięśnie nadwyrężonej trzema porodami pochwy aż do rana! – kontynuowała, mrużąc oczy. – Jeśli tak bardzo cierpisz, będąc dopieszczaną, to ja cię, kurwa, nie rozumiem. Eryk celebruje numerek, a nie młóci cię jak maszyna parowa i to ci przeszkadza? Masz czas na to, by zjeść kolację w restauracji albo w swoim zajebistym domu. – Powiodła wzrokiem po ścianach. – A potem dzieci nie wpakują ci się do łóżka podczas numerka, ale wciąż ci mało? Porąbało cię z nadmiaru!
Zakończyła, sięgając po butelkę do połowy wypełnioną szampanem. Nie zawracała sobie głowy nalewaniem go do kieliszka. Patrząc mi ze złością w oczy, uniosła trunek do ust i pociągnęła wprost z gwinta.
Za oknem w oddali przetoczył się grzmot. Zbliżała się burza, powietrze gęstniało, robiąc się coraz cięższe. Chciałam być spokojna, puścić jej słowa mimo uszu, ale zwyczajnie nie potrafiłam. Gdyby nie szampan i to, co bąbelki robiły z moim umysłem, zamknęłabym się, oddając Baśce przywództwo. Udowodniłaby swoją rację – moją degradując permanentnie – i byłoby po wszystkim. Nie zrobiłam tego jednak, dodatkowo postanowiłam dołożyć do pieca, rzucając brylant na tacę.
– Pojutrze mamy lecieć na Malediwy. – Głos miałam opanowany, obserwowałam jej reakcje. – Domek na wodzie, pełne all-inclusive, spa i kolorowe drinki z parasolką.
– Chcesz mnie wkurwić? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
– Nie – zaprzeczyłam ze sztuczną swobodą. – Chcę się z tobą zamienić. – Sama byłam zszokowana własną odwagą. – Na dwa tygodnie.
– Co? – Udawała oszołomioną, ale zbyt dobrze ją znałam, by nie widzieć, że zrozumiała mnie praktycznie bez słów.
– Ty lecisz z Erykiem na Malediwy i uprawiasz tantryczny seks – wyliczałam, popijając szampana. – A ja biorę twoje dzieci, wiecznie napalonego męża i psie odchody. Dzieliłyśmy matczyne łono, to możemy podzielić się też facetami. Co ty na to?
No dobrze, zszokowałam samą siebie tą propozycją. Że była szalona – to mało powiedziane. Rzuciłam ją spontanicznie, a alkohol, którego od dawna nie piłam, uderzył mi do głowy i dodał odwagi. Byłam pewna, że Baśka mnie wyśmieje i uzna to, co powiedziałam, za żart. Nie stało się tak jednak, przez co z wrażenia wstrzymałam oddech, przyglądając się jej twarzy i uczuciom, które przepływały falami.
Siostra przez dłuższą chwilę milczała i widziałam, że analizuje moje słowa. Przyglądała mi się spod zmrużonych powiek, jakby miała ochotę przystać na moją propozycję. Naprawdę! Nie wyśmiała mnie, a wszystko wskazywało na to, że potraktowała moją propozycję poważnie! Patrzyłam na kobietę, która była moim lustrzanym odbiciem.
– Ty to jednak masz jaja – wyszeptała i opróżniła zieloną butelkę szampana. – Dawaj kolejną. Łatwiej będzie, jeśli urwie nam się film.