Fragment
Wakacje. Słońce. Rozgrzany piasek na plaży, fale leniwie uderzające o brzeg. Gwar głosów, bezmiar ludzkich głów i co chwilę pobrzmiewające okrzyki: „Gorąca kukurydza!”. Wieczorem przyjemny chłód bijący od morza, malowane czerwienią i złotem zachody słońca, fale obmywające bose stopy podczas romantycznego spaceru.
Otworzyłam oczy i z niechęcią rozejrzałam się dookoła. Za mną odrapane mury starego domu, tonącego w gąszczu wyschniętych badyli, które kiedyś były ogrodem. Przede mną piaszczysta droga, nad którą unosił się kurz wzniecany podmuchami wiatru, a dalej zarośnięte chwastami nieużytki i bezkresny las.
Pustka i cisza przerywana jedynie cykaniem świerszczy.
Nie znalazłam się tu przypadkiem, o nie! Po prostu pewnego dnia dowiedziałam się, że gdzieś na totalnym zadupiu odziedziczyłam kawałek ziemi ze zrujnowaną chałupą. Właścicielką tej malowniczej posesji była daleka krewna, której nigdy dotąd nie miałam okazji spotkać. Teraz mogłam być nią ja, pod jednym wszakże warunkiem. Do końca września musiałam przeprowadzić generalny remont, aby przywrócić budynkowi dawną świetność. Trochę trudno było to sobie wyobrazić, lecz otrzymałam szczegółowe instrukcje, sporą ilość gotówki przeznaczonej na ten cel oraz wycenę całej nieruchomości.
Dom jak dom, ale ziemia była warta tyle, że opłacało się zamknąć i tak już bankrutującą księgarnię oraz zrezygnować z zaplanowanych wakacji. Testament nie zakazywał sprzedaży po remoncie, jedynie zaufany adwokat musiał zatwierdzić należyte wykonanie prac. Spakowałam walizkę, zamknęłam mieszkanie na cztery spusty i tak właśnie znalazłam się tutaj – na kompletnym odludziu, z ruiną za plecami i rozpaczą w sercu.
Westchnęłam, powoli zanurzając się w ciemnym, śmierdzącym starością i stęchlizną wnętrzu. W zasadzie dom z powodzeniem aspirował do dumnego miana dworku. Kiedyś mogło być tu całkiem ładnie. Patrząc na odrapane, zapleśniałe ściany, podłogę pełną dziur i połamane meble walające się dookoła, zrezygnowana potrząsnęłam głową. Ekipę, którą zatrudniłam, czekało naprawdę sporo pracy. W zasadzie najlepiej byłoby rozebrać tę ruinę cegła po cegle i postawić coś nowego. Ale ta opcja nie wchodziła w grę.
Spojrzałam na sufit, zastanawiając się, czy aby przypadkiem nie runie mi na głowę, kiedy na zewnątrz dał się słyszeć warkot silnika nadjeżdżającego samochodu. Lubię samotność, ale trzeba przyznać, że tym razem wyjątkowo ucieszyłam się z cudzego towarzystwa…
Sporych rozmiarów auto, ozdobione firmowymi napisami, zaparkowało tuż przed drzwiami wejściowymi. Gdy wyszłam na zewnątrz, jego właściciel szukał czegoś w bagażniku zanurzony w nim niemal do połowy. A gdy się wyprostował…
Oczy błękitne jak niebo nad nami. Szeroki uśmiech i biel zębów kontrastująca z opaloną skórą. Rozwichrzona czupryna i całkiem niezłe ciało.
Westchnęłam, rejestrując mętną myśl, że pobyt tutaj może nie będzie aż tak nudny.
„Ciekawe, czy ma dziewczynę”.
Z jednej strony po wyglądzie można było wywnioskować, że pewnie tak, lecz z drugiej strony tacy jak on woleli raczej status singla i krótkie, ekscytujące przygody. Zdobyć takiego i ujarzmić, rozkochać w sobie do utraty zmysłów, ech… Odwieczne marzenie każdej kobiety.
I nagle się roześmiałam, bo zobaczyłam go zaledwie kilka sekund temu, a prawie wyobraziłam nas sobie przed ołtarzem. Frajerka. Życie to nie harlequin, a los bywa podły, zwłaszcza dla niepoprawnych marzycielek, takich jak ja.
„Czas dorosnąć, dziewczynko” – strofowałam się w duchu, podchodząc do nieznajomego.
Odwzajemnił mój uśmiech i wytarłszy zabrudzoną dłoń o nogawkę dżinsów, wyciągnął ją w moim kierunku.
– Kuba, szef ekipy, którą zatrudniłaś – wyjaśnił. – Rozmawialiśmy przez telefon.
No tak. I zdążyliśmy przejść na ty. Stąd ta bezpośredniość.
– Alina. – Odwzajemniłam uścisk, starając się nie gapić tak zachłannie na jego wyrzeźbiony tors widoczny pod rozpiętą koszulą. A jednak upiorna wyobraźnia podsunęła mi widok nas razem, całkiem nagich, w ogromnym łożu z jedwabną pościelą. Potem nagle zmieniła zdanie, przerzucając się na opustoszałą stodołę pełną pachnącego siana. To dopiero byłoby coś… Z niejakim wysiłkiem pozbyłam się tego widoku, przypominając sobie, że takie siano potrafiło być cholernie kłujące.
– Byłem tu wcześniej i wszystko obejrzałem. To jest kosztorys. – Podał mi plik papierów. – Z tego, co wyliczyłem, pieniędzy wystarczy na całość i jeszcze całkiem sporo zostanie.
– Zostanie? – zainteresowałam się. Nie żebym była pazerna, ale jak to się mówi: pieniądze szczęścia nie dają, ale szczęśliwi ci, co je mają. Nie widziałam więc powodu, aby lekceważąco potraktować tę kwestię. – Tego się nie spodziewałam.
– I z pewnością skończymy gdzieś w połowie września.
– Super! – Nie dość, że przystojny, to jeszcze przyniósł tak pomyślne wieści. – Napijesz się czegoś? Wstąpiłam po drodze do sklepu, bo nie byłam pewna, co tu zastanę. I słusznie – dodałam z kwaśną miną. – Ten dom to ruina.
– Zmienimy to. – Mrugnął łobuzersko.
Czym prędzej się odwróciłam i skierowałam wzrok ku czemuś, co w przeszłości z pewnością było kuchnią. Opanuj się, upomniałam sama siebie. Na próżno. Wielomiesięczny post oraz spragnione miłości serce dały o sobie znać. W końcu od rozstania z Mikołajem minęło sporo czasu, a ja nie byłam nawet na głupiej randce.
– To jest główna sień, na prawo drzwi do pokoju, na lewo do kuchni. – Zatoczyłam dookoła ręką. – Z obu tych pomieszczeń przechodzi się do ogromnego salonu znajdującego się na tyłach. Schody prowadzą na piętro. Tam mamy cztery sporych rozmiarów pomieszczenia, w tym jedno, które przeznaczono na łazienkę. Łagodnie rzecz ujmując, czeka was dużo pracy.
– Wszystko jest do zrobienia.
– Wiem. – Z westchnieniem podałam mu puszkę coli. – Jest z lodówki i jeszcze nie zdążyła się ogrzać. Najgorsze, że ja muszę tu zamieszkać. Sama, jeśli nie liczyć tabunów pająków i szczurów. Dobrze, że chociaż jest prąd i woda w studni. Jak ta kobieta mogła tu żyć?
– Podobno była straszną dziwaczką – wyjaśnił, bacznie mnie obserwując. – Po okolicy krąży legenda, że zakopała gdzieś skrzynię ze złotem i klejnotami.
– Tak, pewnie. A w Krakowie żył kiedyś smok, co pożerał dziewice. Tutejszym mieszkańcom brakuje chyba emocjonujących plotek.
– Tak jakby. – Wyraźnie zagapił się w wycięcie mojej bluzki. Dyskretnie odwróciłam się plecami, udając, że szukam czegoś w torbie. Chyba się zorientował, że zrobił to zbyt ostentacyjnie, bo raptownie zmienił temat: – Jutro przyjedzie moja ekipa, więc nie do końca będziesz sama. Zanocują w przyczepie kempingowej, dobrze by było, gdybyś im udostępniła wodę.
– Studnię – poprawiłam.
– Na początek. To jedna z pierwszych prac, którą zamierzamy wykonać.
– Dużo ich będzie? – spytałam z powątpiewaniem.
– Prac? Sporo.
– Nie, miałam na myśli twoich pracowników.
– Czterech. Przez pierwszy tydzień. Potem dołączę jeszcze ja.
Gorycz rozczarowania omal mnie nie zdławiła. Tydzień? Siedem długich dni wypełnionych pracą i nudą? Najgorsze, że coś z tego, co w tej chwili pomyślałam, musiało się odbić na moim obliczu, bo Kuba się roześmiał. Zgniótł puszkę po coli i zgrabnym ruchem wrzucił ją do stojącego niedaleko wiadra.
– Mam trochę pracy w domu rodziców – wyjaśnił. – A tutaj na początek trzeba zrobić solidne porządki. Rozebrać podłogę, wykopać rów pod rury z wodą, wyciąć te badyle w ogrodzie. Moi ludzie są solidni, z pracami wstępnymi poradzą sobie bez trudu bez nadzoru.
Przytaknęłam bez przekonania.
– Mieszkam w sąsiednim miasteczku. To zaledwie dwadzieścia kilometrów stąd, będę wpadał wieczorami, żeby sprawdzić postęp prac.
To zabrzmiało już o niebo lepiej. Poza tym miałam tydzień, by dowiedzieć się od jego pracowników wielu rzeczy. Na przykład tego, czy aktualnie był wolny.
– Byłaś na górze? – spytał znienacka.
– Bałam się, że ta rudera się rozleci.
– Nie rozleci się. Chodź. – Ujął mnie za rękę i pociągnął za sobą. Miał ciepłą, nieco szorstką dłoń. Dużą i silną. Dawała poczucie bezpieczeństwa. A ja miałam prawdziwego fioła na punkcie męskich rąk. Bez słowa sprzeciwu wspięłam się po trzeszczących schodach, a potem rozejrzałam dookoła.
– Nie widzę nic ciekawego. Piętro jest w tak samo opłakanym stanie jak parter.
– To chodź, zobacz – powiedział tajemniczym tonem, po czym otworzył jedne z drzwi.
Ku mojemu zdumieniu jego wnętrze wyglądało więcej niż przyzwoicie. Nieco staromodna tapeta w drobne różyczki, wąskie sosnowe łóżko, średnich rozmiarów szafa i wiklinowy fotel. Na ścianie kilka czarno-białych zdjęć w złoconych ramkach. Wielobarwne poduszki walające się po podłodze.
Weszłam do środka z wahaniem. Zauważyłam niewielką warstewkę kurzu, ale poza tym całość prezentowała się więcej niż przyzwoicie. Za oknem rozpościerał się widok na szumiący sosnowy las i błękitny pasek nieba tuż nad nim. Na leżący poniżej ogród wolałam nie patrzeć.
– Przypuszczam, że to jej sypialnia.
– Nie, to niespodzianka dla ciebie. Postarałem się, aby wcześniej dostać klucz i ją przygotować, bo przecież nie mogłem pozwolić, abyś spała w śpiworze na podłodze.
Nie musiałam udawać zaskoczenia.
– Rozwiązałeś największy problem, jaki nurtuje mnie od chwili przyjazdu. Nie wiem, czy zwykłe „dziękuję” wystarczy.
– Na razie tak. Przyniosę tu twoje bagaże. O ile się nie mylę, leżą tuż przy wejściu, prawda?
Przytaknęłam i po chwili zostałam sama. Wyjrzałam przez okno, uśmiechając się sama do siebie. Miło było poczuć, że ktoś znowu się o mnie troszczy. Nawet jeśli tym kimś był całkiem obcy mężczyzna. Może na razie obcy? Z jego ukradkowych spojrzeń oraz wyczuwalnego podziwu, mogłam wyczytać coś więcej, coś bardziej obiecującego.
Jedenaście lat temu moja najlepsza przyjaciółka zorganizowała dla mnie towarzystwo na bal maturalny. Tak poznałam Mikołaja, który miał być miłością mego życia. Był, owszem, ale przez pierwsze kilka lat. Potem do naszego związku wkradła się rutyna, a on wciąż odwlekał decyzję o ślubie i dzieciach, mimo że od dawna byliśmy zaręczeni. To nie mogło się skończyć dobrze i nie skończyło. Odszedł rok temu i szczerze mówiąc, zamiast żalu i złości czułam jedynie ulgę. Wstydziłam się tego, ale cóż człowiek może poradzić na swoje uczucia? Nic. Wspólnie kupione mieszkanie sprzedaliśmy, a więc mogłam zrealizować w końcu marzenie mego życia – otworzyłam księgarnię.
Z wielu powodów interes okazał się totalną klapą. Na końcu wylądowałam tutaj, spotkałam przystojniaka o szerokim uśmiechu i w końcu poczułam wiatr w żaglach. Może za szybko, ale po raz pierwszy od rozstania z Mikołajem miałam ochotę na nową znajomość. Smętnie pomyślałam, że również na seks. W końcu należało nadrobić życiowe zaległości.
Kiedy w progu pojawił się Kuba objuczony moimi walizkami, szeroko się uśmiechnęłam. Moje plany względem niego nadal były nieco mgliste, ale jedno wiedziałam na pewno. W takich sprawach nie należy się spieszyć. A jeśli się nie uda, to za plecami miałam cały świat.