Fragment
– Ida, mamy jeszcze jedno zamówienie do dostarczenia.
Zamarłam z ręką na klamce, soczyście klnąc w duchu. Nie ośmieliłam się tego zrobić głośno, bo moi rodzice mieli swoje własne, nieco staromodne zasady. „Kurczę blade” to już był wulgaryzm, a coś mocniejszego nawet nie wchodziło w rachubę.
– Dobrze – powiedziałam zrezygnowana, chociaż miałam właśnie siedzieć w aucie i mknąć po opustoszałych drogach na wymarzoną randkę.
Co za idiota dzwoni pięć minut przed zamknięciem?, klęłam dalej w duchu, nerwowo przytupując nogą i czekając na zamówienie. Dwie porcje parszywego makaronu i cholerna pizza. Niestety, nie mogłam odmówić. Po pierwsze, nasza sytuacja finansowa była tak kiepska, że nie gardziliśmy żadnym klientem. Po drugie, dychawiczne autko należało do rodziców i jako uboga studentka dysponowałam jedynie rowerem w kolorze wściekłego różu. Nie mogłam więc powiedzieć tacie, żeby sam zawiózł ostatnie zamówienie.
Niech to szlag! Spojrzałam na zegarek, czując, jak z nerwów miękną mi kolana. Randki w ciemno też nie były moją najmocniejszą stroną. Biedny żołądek zwinął się w ciasny supełek i dokuczał nie mniej niż bolący ząb, a ja w duchu przeklinałam tak, że mama pewnie od razu wezwałaby jakiegoś egzorcystę czy coś, gdyby miała dar czytania w myślach.
W końcu chwyciłam karteczkę z adresem oraz torbę z jedzeniem. Spojrzałam i zamiast odetchnąć z ulgą, bo miałam niecałe dziesięć minut drogi, tylko się skrzywiłam. Najbardziej luksusowa podmiejska dzielnica. Pewnie znów jakiś nowobogacki dupek, który przed zapłaceniem będzie jeszcze wybrzydzał nad każdym styropianowym kartonikiem. Jak nic się spóźnię!
Rozmyślając ponuro o prześladującym mnie pechu, wzięłam z rąk ojca przygotowane zamówienie i popędziłam do samochodu. W przenośni oczywiście, bo wysoki obcas i wąska, kusa sukienka nie pozwalały na nic szybszego od świńskiego truchtu. Jakoś nie pomyślałam, że będę się dziwnie prezentować jako dostawca pizzy, w tej chwili co innego miałam w głowie. Zanim ruszyłam, napisałam jeszcze SMS-a, że się spóźnię, bezczelnie łżąc, iż samochód nie chce odpalić. Przecież nie mogłam się przyznać, że robię za knajpowego kuriera!
Pomstując w duchu, zajechałam przed okazałą posiadłość. Brama była otwarta na oścież, jakby w oczekiwaniu na mój przyjazd. Po chwili znalazłam się na pogrążonym w półmroku podjeździe ogromnego domu. Był bardzo nowoczesny i z pewnością kosztował więcej, niż ja zarobię w całym swoim życiu, więc to jeszcze spotęgowało moją złość. Cholerni bogacze! Opanowałam jednak targające mną negatywne uczucia i przyoblekłam twarz w szeroki, serdeczny uśmiech. Przynajmniej miałam nadzieję, że jest serdeczny i nie wyglądam jak wygłodzony pitbull, który właśnie ma ochotę przegryź komuś gardło. Zanim nacisnęłam dzwonek, jedną ręką obciągnęłam też sukienkę. Zamawiając ją przez Internet, widziałam w wyobraźni samą siebie, seksowną i niebezpiecznie uwodzicielską. Femme fatale w najlepszym wydaniu. Niestety rzeczywistość wprawiła mnie w konsternację. Kiecka była krótka na dole i wydekoltowana na górze, obcisła i niewygodna, a na dodatek miałam wrażenie, że wyglądam w niej jak dziwka. To też wpływało na mój i tak nie najlepszy już humor.
Dam zamówienie i jadę na spotkanie, bo jeszcze mój potencjalny wymarzony książę da nogę, obiecałam sobie w duchu. Niestety, ta obietnica, gniew i pośpiech wyparowały, gdy tylko otworzyły się drzwi wejściowe i stanął w nich mężczyzna.
Był tak wysoki, że musiałam zadrzeć głowę do góry, by móc spojrzeć mu w oczy. Muskularne ramiona opinał dopasowany, poplamiony T-shirt. Czarne włosy przecinały liczne pasma siwizny, zresztą widoczne również w kilkudniowym zaroście. Zarost ten nie zdołał jednak zamaskować blizny przecinającej lewy policzek. Choć była paskudna, to w jakiś dziwny, nieodgadniony sposób dodawała nieznajomemu seksapilu. Usta miał wąskie, surowo zaciśnięte. Oczy ciemnoszare, o świdrującym, przenikliwym spojrzeniu, odpychały doskonale zauważalną w nich pogardą. Coś mi podpowiedziało, że arogancja jest jego drugą naturą i spóźnienie mam jak w banku…
– Dobry wieczór – odezwałam się z wahaniem, zastanawiając się, czy dostanę napiwek. Nie powiem, przydałby się, bo nie śmierdziałam groszem. Chciałam jeszcze dodać, że przywiozłam zamówienie, ale wtedy szerokim gestem zaprosił mnie do środka. Nie zaprotestowałam, pomimo niepokojącej myśli, że nie powinnam wchodzić do domu obcego mężczyzny. Chociaż przecież zamówił dwie porcje makaronu, drugą pewnie dla żony czy dziewczyny, więc czego miałam się obawiać?
Obym się nie przeliczyła, pomyślałam w panice, rozglądając się dookoła.
Wnętrze było nowoczesne, ekskluzywne i zimne. Od betonowych ścian bił chłód, oświetlenie dawało efekt wnętrza lodówki, a futurystyczne rzeźby, będące elementem dekoracji, przyprawiły mnie o skręt kiszek. Nie namyślając się, położyłam paczkę z zamówieniem na komodzie i odwróciłam się z zamiarem zainkasowania zapłaty. Niestety, nie zdążyłam wypowiedzieć ani słowa.
Rzucił się na mnie niczym wygłodniałe zwierzę. Brutalnie ścisnął ramiona i zaczął całować z taką zachłannością, jakby nigdy wcześniej tego nie robił. Co prawda rzucanie się na nadobną dziewoję przez jakiegoś supersamca to był mój ulubiony motyw książkowy, jednak w prawdziwym życiu nie bardzo przypadł mi do gustu. Wywołał raczej zdumienie i panikę, bo co, u diabła, miało to znaczyć?
Przecież on tylko zamówił makaron…
Odzyskałam nieco przytomności, dopiero kiedy usłyszałam trzask rozdzieranego materiału sukienki. Wtedy też poczułam strach. Chciałam zaprotestować, wykrzyczeć, co on do cholery robi, ale nie miałam jak. Jego wargi miażdżyły moje usta, język bezczelnie buszował w środku, nie zważając na jakikolwiek opór, a dłonie badały każdy, nawet najbardziej intymny zakamarek ciała. Nie przerywając pocałunku, ignorując uderzenia zaciśniętych pięści, uniósł mnie i zaciągnął w głąb domu. Zorientowałam się, gdzie jestem, dopiero gdy rzucił mnie na ogromne łóżko stojące w przestronnej sypialni. W pośpiechu ściągnął koszulkę i utkwiwszy we mnie wygłodniały wzrok, zaczął rozpinać spodnie.
Nie, nie było jak w książkach. Czułam przerażenie, bezsilność i łzy napływające do oczu. Co z tego, że facet wyglądał jak wyjątkowo mokry kobiecy sen? Ni w ząb nie rozumiałam, co to wszystko znaczy, ale wiedziałam, że muszę stąd uciekać. Szybko podciągnęłam rozdartą sukienkę i cofnęłam się, aż plecami oparłam się o wezgłowie łoża.
– Co ty wyprawiasz? – jęknęłam. Trafiłam na jakiegoś psychopatę gwałciciela? Ale żeby tak od razu, od samego progu?
Ku mojemu zaskoczeniu zamarł w bezruchu, mierząc mnie nieodgadnionym spojrzeniem i z na wpół rozpiętym rozporkiem.
– Zapłacę ci pięciokrotną stawkę, tylko masz robić to, co każę – powiedział schrypniętym głosem.
Poczułam jeszcze większe zaskoczenie. Zmiłujcie się niebiosa. O co tu chodzi? Jaką stawkę?
– Co niby mam robić? – wyszeptałam, dyskretnie oceniając szanse na ucieczkę. Przez drzwi, bo okno odpadało, chyba byliśmy na piętrze. Na bank bym sobie coś złamała, a z połamanymi kończynami trudno się ucieka.
– Dobrze. Dziesięciokrotną. Ale obsługa ma być kompleksowa. Mam ochotę zerżnąć cię we wszystkie dziurki i nie zamierzam być delikatny – warknął, po czym niespodziewanie usiadł na łóżku tuż obok i gwałtownie chwycił mnie za włosy. Odgiął przy tym moją głowę w tył tak bardzo, że poczułam ból, a jednocześnie przez zalany paniką umysł przebiła się dziwna myśl.
On się chyba pomylił…
– Oszalałeś? Ja tylko przywiozłam jedzenie zamówione z Fidello!
Spróbowałam się wyrwać, ale istniało ryzyko, że raczej pozbędę się włosów, niż odzyskam wolność. Za to nieznajomy zamarł, najwyraźniej zaskoczony moimi słowami.
– Nie jesteś z agencji?
– Jeśli pytasz, czy jestem prostytutką, to odpowiem jasno: nigdy w życiu! Skąd w ogóle ten durny pomysł?
W miarę, jak mówiłam, słabł jego chwyt. W końcu całkiem mnie puścił, wpatrując się z niedowierzaniem.
– Sukienka, buty, makijaż i fryzura… – Uczynił nieokreślony ruch ręką. – Dostawcy pizzy raczej się tak nie ubierają.
Jasny gwint! Wiedziałam, że cholerna kiecka przyniesie mi pecha! O mało co nie zostałam zgwałcona, bo kretyn wziął mnie za dziwkę. Czyli słuszne było moje wrażenie, że trochę przesadziłam z byciem tą femme fatale?
– Zadzwoniłeś pięć minut przez zamknięciem, a ja wybieram się dziś na randkę. Muszę wyglądać seksownie – odparłam z pretensją. Za to on milczał, chociaż w szarych oczach pojawiło się coś, co zdecydowanie mi się nie spodobało.
– Ponawiam swą propozycję. – Uśmiechnął się drapieżnie. – Podaj cenę i przestań tak kurczowo zaciskać uda. Jak się za ciebie zabiorę, będziesz tam wilgotna jak suka w rui.
Zabrakło mi głosu. Co za bezczelny cham! Burak jeden! Drań! Palant! Sukinsyn! Tak się rozpędziłam w wymyślaniu obraźliwych epitetów, że nawet nie spostrzegłam, kiedy zniknął strach. Została jedynie wściekłość.
Cofam to, co pomyślałam o jego atrakcyjności! Kijem bym skurwysyna nie tknęła!
– Prędzej piekło zamarznie! – wrzasnęłam, machając mu pięścią przed nosem. – Psychopato jeden! Zboczeńcu!
Nie wywarło to na nim zamierzonego wrażenia. Spojrzał tylko chłodno i z opanowaniem, po czym znów się drwiąco uśmiechnął.
– Jak się wypisze odpowiedni czek, to i piekło zamarza. I nie jestem psychopatą. Gdy się wygląda jak dziwka, to nic dziwnego, że…
– Wypchaj się! – przerwałam mu brutalnie. Usiłowałam przy tym wstać w taki sposób, by jeszcze mocniej nie rozerwać uszkodzonego materiału, chociaż byłam pewna, że będę musiała wrócić do domu, aby się przebrać.
– Nie kłóć się ze mną, dzieciaku, bo zawsze dostaję to, co chcę. Nie będziesz wyjątkiem.
– Po moim trupie! A nawet i wtedy nie, bo każę się skremować! – Jakoś udało mi się stanąć koło łóżka, więc wzrokiem poszukałam zagubionych butów. Kosztowały fortunę, więc nie mogłam ich tutaj zostawić.
Zaczął się śmiać.
– Czyżby?
Niesamowite! Powiedziałam „nie”, a on wciąż sądził, że się zgodzę. Powinnam gnoja walnąć czymś ciężkim w łeb i zakopać na trawniczku przed domem.
– Czy ty w ogóle słyszałeś, co mówiłam? – spytałam ze złością.
– Słyszałem. I co z tego? – Wzruszył ramionami. – A ty słyszałaś, że pytałem o cenę?
Coraz bardziej wściekła, pomaszerowałam w kierunku, co do którego przypuszczałam, że prowadzi do wyjścia. Dobrze wybrałam, bo po chwili trafiłam do holu, gdzie leżały w nieładzie moje buty. Chwyciłam je i odwróciłam się przodem do podążającego za mną gbura, unosząc rękę i prostując środkowy palec w doskonale znanym geście.
– O cenę? Jesteś mi winien czterdzieści pięć złotych. – To mówiąc sięgnęłam po kluczyki, które położyłam obok nietkniętego zamówienia, starając się opanować żądzę mordu. Niestety, wtedy napotkałam spojrzenie szarych oczu i z miejsca trafił mnie szlag.
Żadnej skruchy, żalu czy zakłopotania. Nic, kompletnie nic.
Zmełłam w ustach przekleństwo.
– Plus dwieście złotych za sukienkę – dodałam z sarkazmem.
– Tylko jeśli ją zdejmiesz i zostawisz – odparł ze spokojem, podając mi wymiętą pięćdziesiątkę.
Byłam wściekła! Byłam spóźniona! O mało co nie zostałam zgwałcona! I na dodatek moja wyjściowa kiecka, tak starannie wybrana na tę okazję, przypominała podartą szmatę. Co za kutafon!
– Wsadź sobie w dupę swoje pieniądze! – warknęłam i z butami w dłoni, wybiegłam z domu, trzaskając drzwiami z taką siłą, aż zadrżały szyby w oknach. Przynajmniej miałam nadzieję, że zadrżały, a może nawet trochę popękały.
Przez całą drogę powrotną trzęsłam się z wściekłości. Wystarczy wypisać czek! Wszystko można kupić, ciebie też. Co za zadufany w sobie, bezczelny, arogancki palant! Co za dupek! Może i miałam kusą sukienkę, ale to nie znaczy, że można mnie tak obrażać! Szowinista jebany! Powinnam była przywalić mu obcasem w ten zakuty łeb. Chociaż jeszcze by się złamał, a szkoda takich butów.
Wpadłam do domu, przebrałam się w pośpiechu w inną sukienkę, może nie tak efektowną, ale dość twarzową. Wysłałam kolejnego SMS-a o spóźnieniu, zgrzytając zębami, bo pewnie po przybyciu na miejsce po mojej randce zostanie tylko wspomnienie. Wreszcie ruszyłam w drogę, modląc się, abym w ataku złości nie zakończyła podróży na pierwszym lepszym drzewie.
Na miejsce dotarłam spocona i czerwona na gębie, wysiadłam z auta, wodząc dookoła dzikim pełnym wściekłości wzrokiem. Na szczęście kiedy dostrzegłam, że mój towarzysz cierpliwie na mnie czeka, uszło ze mnie sporo emocji.
Pół godziny później siedziałam w przytulnej knajpce naprzeciwko wymarzonego mężczyzny. Tylko co z tego, skoro nie potrafiłam się skupić ani na konwersacji, ani na tym, by wywrzeć na nim pozytywne wrażenie? Plotłam bzdury albo popadałam w zamyślenie, aż w końcu pożegnał się w pośpiechu, a ja nie zapamiętałam nawet wymówki, jakiej użył.
Zostałam sama. To była najgorsza randka w moim życiu.
ZOBACZ RÓWNIEŻ