Fragment
Ja i Piotrek – papużki nierozłączki i wyjątek potwierdzający regułę, że przyjaźń damsko-męska istnieje.
Urodziliśmy się tego samego dnia, w tym samym szpitalu, chociaż jeszcze wtedy nie znaliśmy swojej przyszłości. Trzy lata później nasze rodziny zamieszkały po sąsiedzku, w dwóch uroczych domkach na obrzeżu miasta. Właściwie to nasz był uroczy. Ich przypominał rezydencję z amerykańskich filmów o milionerach, z basenem, jacuzzi i garażem na trzy superwypasione bryki. Ale nie to było ważne, bo właśnie od tej chwili zaczęło się nasze „razem”. Razem do tego samego przedszkola, razem do tej samej szkoły, razem w tej samej ławce. Razem na wycieczki rowerowe, razem na basen, razem… No, wszędzie. Nie będę wspominać, jakie problemy miała z nami nauczycielka na wycieczkach szkolnych, bo przecież koedukacyjnych sypialni nie przewidziano.
W końcu nadszedł jednak ten piękny okres, gdy człowiek zaczął dorastać i na szczęście nasze „razem” przestało być priorytetem. Pozostaliśmy przyjaciółmi, nadal spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu, ale zaczęliśmy też dostrzegać świat dookoła. Kiedy spotkał mnie pierwszy zawód miłosny, biegłam wypłakać się w ramionach Piotrka. Kiedy on stoczył pierwszą poważną bójkę, też płakał na moim ramieniu. Kolejnych bójek nie było, bo wkroczył jego starszy brat Sebastian, zarozumiałe bydlę, do którego laski lgnęły niczym muchy do miodu. Niechętnie musiałam przyznać, że to było cholernie przystojne bydlę, które znakomicie umiało się bić. Tylko charakterek miał nieciekawy, zepsuty łatwymi podbojami. Ale co się dziwić przy takim wyglądzie.
Skończyliśmy magiczne osiemnaście lat. Oczywiście, urządziliśmy też wspólną imprezę, zakończoną pierwszym poważnym pijaństwem. Piotrek poderwał na niej jakąś dziewczynę, kuzynkę naszej koleżanki czy coś w tym stylu. Laska miała nogi do nieba, anielski uśmiech i równie anielski charakter. Trochę byłam zazdrosna, bo to w końcu był jego pierwszy poważny związek. Zuzki nie dało się nie lubić, była sympatyczna, uczynna, taktowna. Moje kompletne przeciwieństwo, także jeśli chodzi o wygląd.
– Jesz i jesz – gderałam, gdy poszliśmy na wspólną kolację – a wciąż jesteś szczupła. Nie to, co ja, popatrz! – Poklepałam znacząco sadełko na pupie.
– Liska, przestań. Lubisz jeść. Uwielbiasz. Życie na korzonkach i sojowym latte to dla ciebie wizja piekła – powiedział Piotrek, podczas gdy Zuza zaśmiewała się do łez. – Miałaś nam powiedzieć, czy się dostałaś.
– Dostałam. – Nadal byłam ponura, bo z ledwością wcisnęłam się w wyjściową kieckę. – Dostałam. Na wszystko.
– Super! Musisz tylko wybrać i…
– Impreza? Beze mnie?
Tuż obok nas pojawił się Sebastian. Rozwalił się na wolnym krześle i gapił się zachłannie na blondyczneczkę siedzącą przy sąsiednim stoliku.
– Przecież cię zaprosiłem. Powiedziałeś, że masz ciekawsze zajęcia niż moje towarzystwo – odparł Piotrek.
– Zmieniłem zdanie.
– Nic nowego.
Sebastian nie był zainteresowany kontynuowaniem kłótni. Nami również. Gapił się na blond cizię posyłającą mu dwuznaczne uśmiechy. Wkurzające to było, ale przez tyle lat zdążyłam przywyknąć.
– My tu świętujemy – powiedziałam z naciskiem. – A ty wyglądasz, jakbyś się wybrał na wycieczkę po rynsztokach.
– Tak?
W końcu na mnie spojrzał. Oczy mu się śmiały, a w policzku ukazał się uroczy dołeczek. Nie cierpiałam go. Urocze dołeczki to powinien być atrybut kobiety, nie mężczyzny. Jakby mało miał tego uroku.
– Dobrze, zaraz wrócę – odpowiedział.
Tym razem to ja zagapiłam się na jego zgrabny tyłeczek. Trudno było tego nie robić. Blondi obok też miała tam utkwiony wzrok, ale ja przynajmniej się nie śliniłam.
Piotrek właśnie tłumaczył Zuzce, jak bardzo się cieszy, że oboje będą studiować weterynarię, więc podparłam głowę ręką i się zamyśliłam.
Osiemnastka za pasem i nic. Żadnych drgań serca, żadnych przelotnych miłostek. Kurwa! Żadnego seksu! Dobrze, że chociaż raz się całowałam, ale trudno to nazwać przyjemnym doświadczeniem. Krystek był sztywny jak kołek, w dodatku miał zero wyczucia i wtykał język w moje usta niczym kij w mrowisko. Zamiast podniecenia poczułam jedynie irytację. Moje koleżanki plotkowały na potęgę o chłopakach, a ja byłam skazana na milczenie. Nawet nie chodzi o to, że z powodu nadwagi miałam jakieś kompleksy. Marudziłam czasami, ale to wszystko. W dupie miałam wyidealizowany model kobiecej sylwetki. Grunt to zdrowo się odżywiać. Nie schudłam od tego, ale za to cerę miałam olśniewającą, a włosy świeciły mi się jak psu jajca. Czekałam na księcia z bajki i czekałam, zarastając pajęczyną, coraz bardziej pesymistycznie nastawiona do tego wielkiego uczucia, które miało na mnie spaść niczym grom z…
– Ale masz durną minę. – Sebastian wrócił z toalety z przyzwoicie przyczesanymi włosami i czymś w rodzaju krawatu, chociaż nie miałam pojęcia, skąd to wziął.
– Co to jest? Ukradłeś lejce dorożkarzowi?
– Najnowsza moda rodem z Paryża, nie czepiaj się. Co świętujemy?
– Nasze studia. – Piotrek na chwilę oderwał oczy od Zuzki, by odpowiedzieć bratu. – My dostaliśmy się na weterynarię, Liska na dietetykę.
– Na dietetykę? – Mina Sebastiana wyraźnie się wydłużyła. Od razu wiedziałam, że będę musiała rozbić mu coś na głowie.
– Między innymi – oświadczyłam godnie. – To cię dziwi?
– Nie, skąd! – zapewnił pospiesznie, ale byłam pewna, że zaraz się zacznie. – Ale sama rozumiesz… Jak to leciało o tym szewcu i dziurawych butach?
– Sebastian!
– Będziesz specjalizacja dietetyka teoretyczna – pokpiwał dalej. – A może to sadełko hodujesz do zajęć praktycznych? Wymyślisz dietę, zastosujesz ją na sobie i zaliczysz semestr z marszu.
– Sebastian!!!
– Pączusiu! Ja cię wcale nie obrażam! Kocham te twoje fałdki, rozłożystą dupcię, te wszystkie zaokrąglenia i…
Więcej nie zdążył powiedzieć. Szlag mnie trafił już przy rozłożystej dupci. Doskonale wiedziałam, jaki był jego ideał kobiety. Wysoka, smukła, najlepiej blondynka o błękitnych oczach i nogach do nieba. Takie najchętniej podrywał. Ja byłam całkowitym przeciwieństwem. Niska, korpulentna, o ciemnych włosach związanych w kucyk i równie ciemnych oczach. Żadne tam zielenie czy błękity. Po prostu brąz. I do tego charakterek miałam paskudny, apodyktyczny, nieznoszący sprzeciwu. Może dlatego większość chłopaków omijała mnie szerokim łukiem. Często byłam pewna, że ten lub tamten chętnie by się ze mną umówił, po czym nagle obiekt moich westchnień dawał nogę i umykał chyłkiem w siną dal. Przy jednym nie wytrzymałam i zapytałam wprost, o co chodzi, ale wystękał mętne wytłumaczenie i zwiał.
Normalnie przy pączusiu wpadałam w szał, a przy fałdkach dochodziło do rękoczynów. Lecz wczoraj chłopak, na którego miałam chrapkę, zlał mnie ciepłym moczem, łamiąc moje serduszko na tysiące kawałków. No dobrze, odporność na takie rzeczy miałam krokodylą, ale i tak zabolało. Piotrek i Zuzka wydawali się tacy szczęśliwi, a ja wciąż byłam sama. Na dodatek pojawił się ten przebrzydły wampir i znów zaczął swoje. Tak, miałam nadwagę i zawsze pytałam: „Co z tego?”. Dziś miałam też doła stulecia, chociaż pozornie świętowaliśmy nasze sukcesy.
– Seba, zamknij się! Czy ty musisz jej dokuczać? – Piotrek od razu zrozumiał, co kotłuje się w moim wnętrzu. Wiedział też, że żarty starszego braciszka bolały, chociaż nie dawałam tego po sobie poznać.
– Jakie dokuczać? Przecież nie kłamię, prawda, pączusiu? Pączusiu? – dodał nagle zaniepokojony, bo w moich oczach pokazały się łzy. – Liska, daj spokój! Wiesz doskonale, że tylko…
Zerwałam się z miejsca i uciekłam. Musiałam to zrobić, bo inaczej rozbeczałabym się na dobre wśród tego tłumu obojętnych mi osób, a na dodatek przy tym bezdusznym bydlaku. Zostawiłam torebkę, sweterek i wypadłam na zewnątrz. Restauracja znajdowała się w ogromnym parku, w którym teraz panował mrok rozjaśniony przez nieliczne latarnie.
– Liska! – Sebastian chwycił mnie za ramię i zatrzymał w miejscu. – Przepraszam. Przegiąłem.
– Przegiąłeś – potwierdziłam obojętnie, gapiąc się na zasnute chmurami niebo i starając się powstrzymać łzy.
– Ale nie chciałem. Myślałem, że cię to bawi.
Nie mógł wymyślić durniejszego powodu. Od razu przeszła mi chęć na rozklejanie się, wróciła furia, więc ujęłam się pod boki i spojrzałam w jego zaniepokojone zielone oczy. Sebastian oprócz uroku osobistego oraz inteligencji miał również figurę supermodela i zawodowego koszykarza. Wyglądałam przy nim jak karlica, nie sięgałam mu nawet do ramienia, mimo że miałam na nogach buty na obcasie.
– Bawi mnie? – wysyczałam z wściekłością. – To spróbuj poderwać jakąś laskę na takie zabawne teksty. Zobaczymy, jak ci pójdzie.
– Ale ja cię nie podrywam – roześmiał się bezczelnie, a potem zanurkował wzrokiem w moim dekolcie. – Delicje! Częściej powinnaś je odsłaniać.
– Przestań się gapić na moje cycki! – Pogroziłam mu zaciśniętą pięścią przed nosem. – I wracaj do blond pudla!
– Jakiego znowu blond pudla? – zdziwił się.
– Tej laski z knajpy, co się śliniła na twój widok.
– Aaa! Do tej. Nie, wolę zostać z tobą. Nie możesz się szwendać sama po parku i to nocą.
– Bo?
– Bo ktoś może cię zgwałcić.
– Wielbiciel fałdek i rozłożystych dupci? – spytałam z sarkazmem i ruszyłam w kierunku lokalu, który w takim pośpiechu opuściłam. Otuliłam się ramionami, bo jednak był to bardzo chłodny wieczór, czego wcześniej nie zauważyłam.
– Liska! – Sebastian upomniał mnie z wyrzutem i okrył swoją kurtką.
Trzeba przyznać, że poczułam się zaskoczona. Skąd u niego ta nagła opiekuńczość? Chociaż jak sięgnę pamięcią wstecz, to wcale nie było coś nowego. Po prostu wcześniej nie zwracałam na to aż takiej uwagi.
– Pączusiu…
Wymierzyłam mu solidnego kuksańca i od razu odzyskałam dobry humor.